Piątkowe wieczór z perspektywą wolnej od pracy soboty dał mi powód do rozpoczęcia poważnej refleksji życiowej a mianowicie, co tu zrobić w wolny weekend, gdzie pojechać, co zwiedzić?
Po dość krótkim namyśle zadzwoniłem do Huberta z Warszawy, którego poznałem na długim majowym weekendzie w Szklarskiej Porębie. Tak narodził się pomysł wycieczki jednodniowej do Janowca i Kazimierza Dolnego nad Wisłą.
Miejscowości te tak bardzo znane na turystycznej mapie Polski wybrałem nie bez powodu. Hubert jeszcze nigdy nie był w Kazimierzu. Następnego dnia z rana powitałem na dworcu PKP Dęblin Kolegę i po krótkiej rozmowie, zakupie picia ruszyliśmy w trasę.
Drogą przez Zajezierze i Gniewoszów dojechaliśmy do Czarnolasu. Miejscowość godna polecenia ze względu na zaciszny park, w którym mieści się muzeum naszego Poety Jana Kochanowskiego. Zwiedziwszy muzeum, pobliską kapliczkę i park udaliśmy się w drogę powrotna do Gniewoszowa, a następnie wśród rolniczych krajobrazów Lubelszczyzny dojechaliśmy do Góry Puławskiej, skąd do Janowca zostało nam do pokonania ok. 10 km.
Janowiec – miejscowość położona na drugim brzegu Wisły na wysokości Kazimierza Dolnego słynie z ruin Zamku. Jak każde ruiny tak i te mają swój urok. Mimo iż odwiedzam te miejsce parę razy w roku, zawsze każda minuta spędzona w tych okolicach jest niezapomniana. Po zwiedzeniu Zamku, zrobieniu przez Huberta kilku pamiątkowych fotek udaliśmy się do pobliskiego skansenu, w którym oprócz wyrobów garncarskich mogliśmy obejrzeć m.in. stałą wystawę bryczek w zabytkowej stodole. Po małym odpoczynku na jednej z pobliskich ławek przy skarpie, z której rozciągały się wspaniałe widoki koryta Wisły udaliśmy się ścieżką przy wyżej wspomnianej skarpie do przeprawy promowej na Wiśle łączącej Janowiec z Kazimierzem Dolnym. Tu muszę wspomnieć o ścieżce leśnej, która leżąc pod niewielkim nachyleniem daje dużo adrenaliny w trakcie zjazdu z niej, gdyż w miarę nabierania prędkości ścieżka coraz bardziej kurczy się, po lewej stronie człowiek ma płot, a po prawej drzewa. Kilka minut później byliśmy już na promie. Również i ta zwykła jak dla mnie przeprawa promem dała Hubertowi wiele frajdy. Cieszyłem się i ja, że podoba się Koledze.
Po dobiciu do brzegu pojechaliśmy do kolejnego skansenu mieszczącego się w Męćmierzu, oddalonego koło 5 km od Kazimierza w górę Wisły. Po zrobieniu sesji foto zabytkowych wiejskich zabudowań i pobliskiego wiatraka (teren prywatny, chodź właściciel okazał się bardzo miłym człowiekiem opowiadając nam historie wiatraka) pojechaliśmy do centrum Kazimierza.
Droga do Kazika nie była jednak monotonna. Postanowiłem pokazać Hubertowi znane na całą Polskę lessowe wąwozy. W jednym z nich mogliśmy przetestować nasze rowerki. O dziwo na końcu zjazdu okazało się, że ani nam, ani rowerkom nic złego się nie stało.
Kazimierz Dolny nad Wisłą - miasteczko znane chyba każdemu turyście tętniło życiem, jak to bywa w sezonie letnim. Piękne pod każdym względem, jeśli tylko człowiek nie musi przedzierać się przez tłumy turystów, a tych było w ten weekend więcej niż dużo ze względu na odbywający się coroczny Przegląd Kapel i Orkiestr Ludowych.
Zwiedzanie z rowerami nie miało sensu, a brak zapięcia na rowery oznaczało kuszenie losu. Postanowiliśmy, że ja poczekam sobie na skwerku w cieniu drzew pilnując rowerków, a Hubert z aparatem w ręku w ciągu 2 godzin zwiedzał m.in. Górę Trzech Krzyży, Basztę Rynki Duży i Mały, czyli jednym słowem caluśki Kazik. Po trzech godzinach Hubert pojawił się z całą serią pytań, opowiadań, tego, co widział i jak bardzo mu się podobało. Mimo iż byłem troszkę zły, że godzinkę dłużej czekałem, złość szybko mi minęła jak zobaczyłem zadowolenie Huberta z tego, co widział. Z racji tego ze pora była już mocno popołudniowa szybko zebraliśmy się w drogę powrotną do Dęblina, oczywiście nie tą sama, lecz przez Puławy. Fotką jednego z promów turystycznych na bulwarze nad Wisłą opuściliśmy Kazik.
Ostatnią atrakcją tego dnia było zwiedzenie w Puławach Parku Czartoryskich m.in. ze Świątynią Sybilli, czyli budynkiem, w którym mieściło się pierwsze w Polsce Muzeum. Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy w 30-sto km podróż powrotną. Huberta pożegnałem w miejscu, w którym przywitałem, czyli na stacji PKP Dęblin.
Wycieczkę tą mogę uznać za bardzo udana. Mimo iż zwiedzałem miejsca, które już od dzieciństwa są mi znane z wyjątkowych walorów turystyczno - krajoznawczych i poniekąd „obyte” to bardzo cieszyłem się ze mogłem komuś pokazać to, co dobrze sam znam. Najmilej wspominać będę zachowanie Huberta, jego zadowolenie, entuzjazm wynikający z tego, co zobaczył. Jednym zdaniem kończąc tą relacje: super sprawą jest dąć komuś coś (w tym przypadku możliwość pokazania i opowiedzenia o wielu ciekawych miejscach) tak zupełnie bezinteresownie.





