
Wspaniale jest realizować swoje plany; mnie ostatniego lata udało się spełnić swoje największe marzenie rowerowe, samotną wyprawę przez Skandynawię... Bywa tak w życiu, że marzenia postrzegane są przez otoczenie jako nierealistyczne, zbyt ambitne, aby mogły się urzeczywistnić. Nie akceptuję takiego podejścia, a każdy kolejny "wątpiący" dodaje mi energii i umacnia na drodze do celu.



Początek nie był łatwy; posiadany przeze mnie sprzęt zużył się w czasie poprzedniej wyprawy do Rzymu w roku 2003. Stałem przed problemem braku odpowiedniego wyposażenia, a nawet roweru, który podołałby spodziewanym obciążeniom. Jako student, aktualnie drugiego roku AR w Poznaniu, nie posiadałem wystarczających środków na samodzielną organizację wyprawy. Zmuszony byłem rozpocząć poszukiwania sponsora. Pojawiały się kolejne trudności: dziesiątki obietnic bez pokrycia, ludzie chcący zrealizować własne plany moimi rękami, tygodnie zwłoki i narastający niepokój czy wyprawa dojdzie do skutku. Tylko dzięki głębokiej wierze w słuszność własnego postępowania, dzięki motywacji i wsparciu bliskich dopiąłem swego.



Plan wyprawy w zasadzie nie istniał. Wiedziałem tylko, że chcę dojechać na Nordkapp, najdalej wysunięty na północ przylądek Europy. Przez Polskę niemal w całości przejechałem pociągiem - dla oszczędności czasu, miałem wrażenie, że nie zdążę wrócić na czas na poprawki. Wielu może wydać się to bluźnierstwem, ale kraje nadbałtyckie pokonałem w ciągu czterech dni. Nie zatrzymywałem się na dłużej niż było to niezbędne. Czułem zbliżającą się dziką Północ. Na Litwie złapałem jakiegoś wirusa, słabłem z każdą godziną. Nie będę uprawiał reklamy negatywnej, ale z całego serca odradzam kanapki z majonezem na stacjach Statoil... Zjedzone kanapki miałem przyjemność zwrócić u przesympatycznego gospodarza kempingu.



W Estonii pojawiły się poważne problemy z rowerem. Nie działały przerzutki, nierównomiernie zużywały się opony. Złapałem 3 gumy...W Tallinie poznałem Alfreda, turystę z Niemiec, który również jechał na Nordkapp. Jak się później okazało został moim kompanem w wyprawie na kolejne dziesięć dni. Podczas tych dni wiele razy błądziłem, spędziłem dziesiątki godzin w mokrych ciuchach. Uwaga: spanie w mokrym śpiworze nie jest fajne.Do Finlandii dotarliśmy promem, a nie przez Rosję, to dobrze, bo ostatnie 170 km po estońskiej ziemi to moje kolejne cztery "papcie"." Who said that Finland is flat ?!?"Zapamiętałem te słowa Alfreda, powtarzał je na każdym kolejnym podjeździe. Poirytowany wykrzykiwał je i szeptał bez końca... Uwaga nr dwa: Finland is REALY not flat! ;)Jedną z fińskich atrakcji jest wizyta w Rovaniemi u św. Mikołaja. Niestety nie zastaliśmy go w domu. W sklepie spożywczym kupiłem deficytowy towar, tradycyjny chleb jaki znamy w Polsce. Wziąłem osiem bochenków na przyczepkę. Zaraz za Rovaniemi pojawiają się po raz pierwszy w Finlandii słońce i renifery. Nie jestem pewien co wywołało u mnie większą radość. Alfred powiedział, że teraz to już koniec cywilizacji, teraz będzie już tylko dziko. Fajnie :-)



Dobra pogoda nie trwała długo, robi się ekstremalnie jak nigdy. Od samego początku "wmordewind", deszcz, strome podjazdy i jedynie pięć stopni Celsjusza. Nie jest mi do śmiechu, bo nie miałem ochraniaczy na buty i ciepłych rękawiczek. Rękawiczki miałem, ale jedną zgubiłem. Mimo fatalnej pogody wykręcamy 151 km, myślę że to dobry wynik jak na to, co tu się dzieje. Spotykamy Rosjanina, który jedzie z 10 kg bagażem i myśli, że mnie zostawi na podjeździe... Błędne założenie! Mam w sakwach i na przyczepce około 60 kg, ale Polak potrafi. Od tej pory na Nordkapp jechało nas trzech: Polak, Rusek i Niemiec. Ostatnie kilometry do Przylądka to silny wiatr w plecy, zasuwamy jak burza, jemy tylko ciastka bez zsiadania z roweru, zostaje ok. 200 km także nie mamy czasu na odpoczynki i posiłki. Ogromne wrażenie na każdym kto tu się znajdzie zrobi tunel łączący kontynent z wyspą Mageroya, na której znajduje się Przylądek. Tunel ma łącznie tylko 7 km, ale pierwszą połowę, z góry, zasuwa się ponad 60km/h na hamulcach. W połowie zaczyna się wznosić i wyjazd pochłania wiele sił. Cały ten odcinek, ze względu na znaczne nastromienie musiałem przejechać stojąc na pedałach.



Ostatnie 25 km to praktycznie cały czas pod górę, mieliśmy nieprzyjemność jechać cały czas w deszczu, później w chmurach. Nic to jednak, właśnie wtedy dał nam się we znaki ostatnia broń natury przeciwko nam. Boczny wiatr był potężny, spychał na pobocze albo wypychał na środek jezdni. Strasznie zimno. W drodze powrotnej gubi się Alfred, do dzisiaj nie wiem, w jakich okolicznościach się to stało. Myślę, że miał już ochotę na dalszą samotną jazdę. Rozstałem się z nim bez żalu, nie ma nic wspanialszego niż samotna jazda... Jestem mu jednak wdzięczny za pomoc i towarzystwo. Uwaga nr trzy: Polak - Niemiec dwa bratanki...:). Wracając przez Norwegię zapędziłem się na archipelag Lofotów. Malownicze wysepki, urocze miejscowości ze słynną miejscowością o nazwie "A". Z Lofotów wielkości w Norwegii.



W Szwecji poznałem na kempingu Polaka, który z odpowiednim sprzętem i wiedzą na miejscu naprawił mi biegi. Wreszcie wszystko działa. Zbliżał się termin poprawek na Uczelni, postanowiłem przyspieszyć. Pozostałe 2200 km udaje mi się pokonać w osiem dni. Przy okazji wykręcam najwyższą średnią dobową podczas wyprawy. Wynosiła ona na tym odcinku 270 km. Przez Danię i Niemcy w zasadzie przejechałem w ciągu dwóch dni. Jadąc w ciemnościach do przejścia granicznego w Świnoujściu czułem z każdym wdepnięciem na pedały narastającą radość i podniecenie. Po 37 dniach znowu byłem w Polsce -niesamowite uczucie. Zrobiłem oczywiście reset telefonu żeby zlikwidować niemiecką sieć i zacząłem dzwonić do rodziny i przyjaciół. Wydawać by się mogło, że łączny czas wyprawy, 37 to niedużo. Wielka ilość wrażeń i przygód każdego dnia, sprawia, że wyprawa wydaje się trwać bez końca. Uwaga nr cztery: Zawsze realizujcie swoje marzenia...





Pełna galeria zdjęć z wyprawy na stronie:
https://duathlon.pl/galeria/nordkapp-galeria/