07.08.2006 `Shufu - 10km za Ghez wysokość: 2700 m, dystans: 108km, średnia 21km/h Obudziły nas owce. Stado ich wpadło na nasze namioty.
Zaraz za nimi ich pasterze, którzy bacznie przyglądali się naszym przygotowania do drogi (jeden nawet próbował "pomoc" Dawidowi zmienić dętkę - złapał 2 laczki poprzedniego dnia).
Jechało się bardzo dobrze - super nawierzchnia. Niestety szybko kurczyły się nam zapasy wody, a w Chinach wcale nie jest łatwo kupić ja - a butelki max 0,6l. Niestety na ok84km Piotrek nam padł:( gorączka i wyczerpanie dało o sobie znać. Kiedy on dochodził do siebie ja&Dawid kąpaliśmy się w strumieniu - pierwszym cieplnym i czystym - było po prostu bosko:)) Naszym noclegiem były ruiny chaty, bez dachu, ale z murami zabezpieczającymi nas od wiatru. Na kolacje makaron - nasz:) 08.08.2006 Ghez- 25km za Kara Kul wys. 3890 dyst.85 sred 16 Dziś było MEGA MOCNO. Zaczęliśmy od podjazdu i na podjeździe skończyliśmy dzień. Podjazdy długie i konkretne. Nogi dostały swoje. Największym jednak zmartwieniem był brak wody. Na cale szczęście zdarzają mi się prześwity geniuszu;) zaczęliśmy prosić o wodę przejeżdżające autobusy i auta. Tym sposobem udało nam się dostać 8litrow wody:) Po drodze wstąpiliśmy do juty pasterza, który poczęstował nas herbata z mlekiem jaka (niestety odplatanie - w końcu muszą zarabiać na turystach).Pomimo naszej ostrej walki z podjazdami ciężko było się przebić na "blat" gdyż zjazdów było tego dnia jak na lekarstwo:( Tego dnia spotkaliśmy również Hiszpanów, którzy przyjechali w te okolice, aby zdobyć gore Muztagh Atu (7546m n.p.m). Zajmie im to ok.20 dni, a robią to po to, aby zjechać z niej na nartach(2 godz. zabawy). Dziś spotkało nas również małe szczęście w nieszczęściu. Kupiliśmy sobie arbuza na obiad. Niestety podczas jednego z kamienistych zjazdów spadł i roztrzaskał się na kawałeczki:( Sytuacje te widzialny osoby jadące w autobusie za nami. Chyba zrobiło im się nas żal, albo spodobaliśmy się dziewczynom w nim jadącym, bo zatrzymały się i dały nam po piwie na pociechę;) Noc spędziliśmy w garażu pewnej bazy budowlańców, którzy okazali się bardzo mili (częstowali nas wszystkim, co mieli!).Szkoda tylko ze po tym garażu grasowały szczury, a temperatura w nocy oscylowała koło zera:( 09.08.2006 do Tahgurganu dyst 76km sred 26,3
Pobudka była bardzo wcześnie. Nie szło po prostu spać w tym zimnie. Od razu przywitał nas podjazd na 4080m n.p.m.(ten podjazd Dawid pokonał już dzień wcześniej, bo mu się nudziło;) Zajęło nam to 45min. Potem trochę zjazdów i podjazdów. Po drodze mieliśmy dużo przerw, bo wyboista droga powodowała nagminne gubienie rzeczy. Ja (ja, czyli Sebastian) zaliczyłem pierwsza porządną wywrotkę, która o maly włos...No, ale jedziemy dalej...W malej wsi udało nam się zorganizować obiad - przehandlowaliśmy 3 jeny + 2 cukierki + smycz do kluczy na arbuza. Niestety długo się nie cieszyliśmy arbuzem w żołądku...musiało być awaryjne hamowanie;) Poza tym droga szła nam na prawdę szybko. W Tahgurganie spotkaliśmy parę Niemców, którzy oznajmili nam źle wiadomości: ,,You can not pass the chinise board by bike". Nie pomogły żadne próby i tłumaczenia na granicy. Dowiedzieliśmy się, że mamy się stawić o 10.00 rano i koniec. Noc spędziliśmy w Trafic Hotelu w pokoju z młodym Japończykiem. 10.08.2006 Na Khunjerab Pass i dalej dyst 87km sred - trudno określić Rano stawiliśmy się na granicy. Autobus kosztował 30$/os do Sostu (Chińczycy nie zgodzili się na nasz podjazd na przełęcz).My jednak autobusem nie pojechaliśmy. "Udało" się nam doczepić do Amerykańskiego turysty, który sam wynajętym busem jechał do Pakistanu. Odprawa jak zwykle szła długo (nie nasza - system śmierdzące skarpety działa rewelacyjnie). Na przełęczy zaczął się nieprzyjemny incydent - kierowca zażądał od nas 100$ za przejazd (126km) - pojeb...No, ale nie było siły - udało nam się zejść z ceny i za 60$ otworzył bagażnik. Zamontowaliśmy sakwy i zjechaliśmy szybko, bardzo szybko na dół. Plan był jasny. Podjeżdżamy do strony Pakistanu. Podjazd ciągnął się niemiłosiernie do tego wysokość dawała o sobie znać i to bardzo. Udało się!!! Wjechaliśmy na 4730m n.p.m. Każdy z nas czul się rewelacyjnie w końcu nie co dzień zdobywa się takie wysokości. Dla każdego z nas ta przełęcz znaczy cos innego, ale wszyscy czuliśmy coś wewnątrz nas, co dawało poczucie siły. Po parunastu minutach odpoczynku na górze rozpoczęliśmy najdłuższy zajazd w życiu:)) Noc spędziliśmy w pokoju gościnnym Parku Narodowego Kunjerab wraz z przemiłymi leśnikami (pomimo, że muzułmanie wódkę chińska bardzo lubili;) 11.08.2006 Pare km za miejscowością Hunza dyst 142km sred 20km/h
Poranek u leśników był ciekawy - my rześcy oni jakby osłabieni:) Droga wiodła w kanionie w dół aż do miejscowości Sost gdzie był punkt graniczny. Pieczątki do paszportu zdobyliśmy szybko, ale kolejka do kontroli bagażu była bardzo długa. Nie zastanawiając się zbyt długo po prostu wskoczyliśmy na rowery i pojechaliśmy. Nie chciało się nam czekać na nasza kolej. Za Sostem droga wznosiła się i opadała. Podjazdy od 2 do 5 km potem zjazd i tak na zmianę. Zmęczyliśmy się. Ponadto dystans tez tego dnia nie był mały jak na góry i to wysokie - cały czas wysokość oscylowała między 3000 - 3500m n.p.m. W południe spotkaliśmy 3 Japończyków na rowerach, którzy podążali przez KKH w stronę Chin. Noc spędziliśmy w namiotach rozbijając je w pośpiechu o zmroku chcąc zdarzyć przed nadciągającą burza. 12.08.2006 do Gligitu dyst. 93km sred 18,6km/h Poranek nie był miły. Przez noc padało i nasz namiot zamienił się w...powiedzmy w prysznic. Odczekaliśmy w śpiworach aż przestanie trochę padać i zaczęliśmy się pakować. Poszło szybko w końcu w deszczu każdemu się spieszy. Niestety nie przejechaliśmy zbyt wiele. 400m od naszego noclegu osuwisko z kamieni i błota zablokowało drogę. W momencie, gdy dojeżdżaliśmy do tej blokady zobaczyliśmy jak osobowa toyota zanurzona w błocie i przygnieciona kamieniem wisi na krawędzi (w dol 300m - kierowca musiał być chyba totalnie zestresowany) Sznur aut i mnóstwo gapiowi przyglądało się jak ciągnik wyciąga go z tarapatów. Natomiast my z rowerkami przebrnęliśmy przez ta blokadę i w mocnym zimnym deszczu pomknęliśmy dalej. Po drodze parokrotnie napotkaliśmy na podobne przeszkody, ale dla nas nie stanowiły problemu. Jechało się dobrze tyle ze te ciągle podjazdy dawały o sobie znać (poza tym jedziemy tylko na ciastkach). Dziś kolejny laczek tym razem mój:( Gdy dotarliśmy do Gligit marzyliśmy tylko o jedzeniu i prysznicu.\ To na razie tyle jutro ruszamy dalej. 13.08.2006 Gilgit - 20km przed Chilas dyst.115 sred.17,6km/h
Za późno się zebraliśmy. Zaraz za Gilgitem Pakistańczycy męczyli się z zwałami błota i kamieni. Droga była totalnie zablokowana. My jednak jakoś się przecisnęliśmy z rowerami. Droga schodziła nam szybko, nawet bardzo. Spotkaliśmy po drodze Włocha, który samotnie przemierzał KKH. Ostrzegł nas ze 30km przed Chilas droga jest zablokowana na długości 10km i nie ma szans żebyśmy dziś pokonali te przeszkodę. My nie przejęliśmy się tym zbytnio gdyż nie jedno już tu widzieliśmy:). Na 70km zaczęło mocno wiać. Dawid dal bardzo mocna zmianę przez 10 km walczył z wiatrem. Niestety po tym odcinku opadł z sił i przyszło mi prowadzić nasza karawanę. Ja już po 7km miałem dość. Na pomoc przyszedł mi laczek, który na moment dal nam odpoczynek. Niestety dalej było coraz to gorzej. Brak wody plus słonce i wiatr wykańczało nas. Na 95km zaczęła się blokada drogi. W zasadzie zaczęliśmy się czuć jak na wyścigu XC. Droga zamieniła się w ledwo przejezdna. Mnóstwo kamieni i błota. Do tego ciągle podjazdy i zjazdy. Mr Lang mógłby tu zrobić jedna edycje swoich wyścigów;). W nocy oczywiście burza piaskowa. 14.08.2006 35km przed Dassu dyst 120 sred 18km/h Wstaliśmy wcześnie. O 6.00 byliśmy gotowi do drogi, ale już o tej godzinie było gorąco. Droga do 60km szła dobrze. Niestety później znów zabrakło nam wody. Piotrek zaczął się tez już słabo czuć. Dzieciaki zaczęły tego dnia używać kamieni jako argumentu, aby dać im "one pen". Droga przestała iść już tak dobrze jak z rana. W zasadzie szło źle. Do Dassu wiedzieliśmy, że nie dojedziemy. Zaczęliśmy więc szukać miejsca na nocleg. Udało się nam znaleźć cos ekstra. Miejscówa przy czyściutkim strumieniu. Nareszcie czyści:)) Noc nadeszła szybko - sen też, ale nie na długo. Obudziło mnie światło latarki skierowanej w moja twarz oraz widok kałasznikowa w rękach jakieś postaci. Oj zrobiło się mi momentalnie gorąco. Okazało się, że to policjant - na szczęście. Owy policjant stwierdził, że miejsce, w którym śpimy jest niebezpieczne i mamy jechać z nim na komisariat. Tak wiec pod eskorta dwóch radiowozów przemieściliśmy się 4 km i noc spędziliśmy z pakistańska policja. 15.08.2006 Do Besham dyst. 100km sred 16,4km
Rano okazało się, że Piotek jest poważnie chory. Słońce, gorączka i wycieńczenie zrobiło swoje - nie był w stanie jechać, potrzebował odpoczynku. Dostał antybiotyk i witaminy. Miał do nas dołączyć w Islamabadzie (dojechać ma tam autobusem). My natomiast ruszyliśmy dalej. Niestety deszcz zaczął mocno zacinać i wraz z mocno wiejącym wiatrem stal się poważnym problemem w naszej drodze. My czekaliśmy na zjazdy, ale okazało się, że nie uświadczyliśmy ich tego dnia za wiele, za to podjazdy hmmm mniam - nie odpuszczały nam. Na 70km zatrzymała nas policja i kazała ze względów bezpieczeństwa zapakować się do ich pick up'a. Twierdzili ze wioska, do której wjeżdżamy jest wrogo nastawiona i mamy ja przejechać z nimi(naszym zdaniem ta wioska nie różniła się niczym od innych, no ale...) Za wioska znajdował się bar gdzie "życzliwi" policjanci zafundowali nam herbatę. Może po prostu chcieli z nami pogadać? 16.08.2006 Besham - 20km przed Abbottabad dyst 132 sred 16,4 Wstaliśmy bardzo wcześnie. Droga przez pierwsze km schodziła idealnie. Dopiero na 40km zaczęły się dziać rzeczy straszne. Rozpoczął się podjazd, który nie miał się skończyć. 32km ciągle pod gore przy okropnej temperaturze. Czuliśmy się z Dawidem strasznie. Potem było lepiej rozkręciliśmy się jeszcze raz i dzień skończyliśmy jako tako. Tyle ze 8 godzin jazdy wykończyło nas strasznie. Znaleźliśmy świetną miejscówkę na wzgórzu przy wiosce. Nie było jednak dane nam spędzić tam nocy. Już po parunastu minutach zaczęły się wizyty okolicznej ludności. Przyniesiono nam wrzątek i zaczęły się długie rozmowy. Skończyło się na tym ze postraszyli Dawida wężami i noc spędziliśmy w domu "Sołtysa":) 17.08.2006 20km przed Addob.. do Rawaalpindi i Islamabadu dyst.170km sred.28,2km/h
Już od rana spotkała nas niespodzianka:) Prawdziwe śniadanie:) Jajka sadzone ciapaty, słodki mleczny chleb oraz mleczna herbata - jakby inna bajka. Zjedliśmy to z naszym gospodarzem. Pod czas posiłku nie ominęła nas rozmowa o muzułmanach i chrześcijanach a także krotka lekcja o stosunkach pakistańsko -indyjskich. Po takim śniadaniu nie było na nas mocnych. Do 80km jechaliśmy praktycznie ciągle w granicach 40km/h. Oczywiście było nieco z górki, no ale:) Niestety po tym szybkim odcinku zaczęły się schody. Temperatura wzrosła do 35 st w cieniu plus droga zamiast zamienić się w plaska zaczęła się nieco wznosić:( Do Rawalpindi dotarliśmy o 12.30. Nagle okazało się, że nasz przejazd zajął nam tylko 12 dni! To rekord (z tego, co wiemy). Nie było niestety oklasków, ani innych znaków zwycięstwa. My jednak i tak byliśmy zadowoleni. Postanowiliśmy uczcić to 1,5litrowa butelka zimnego napoju. Jak się okazało nie było to możliwe - mieliśmy w kieszeni tylko 40 rupi a napój kosztował 55 :( ruszyliśmy wiec w stronę Islamabadu. Emocje opadły. Byliśmy już naprawdę wycieńczeni i bardzo brudni! W Islamabadzie długo szukaliśmy bankomatu, który obsługuje Vise. Okazało się, że taki znajduje się w enklawie dyplomatycznej. Gdy wypłaciliśmy już pieniądze podeszli do nas dwaj urzędnicy pakistańskiego rządu i poprosili o parę minut rozmowy. Dość mocno zdziwieni ruszyliśmy do ich biura. Tam okazało się, że są organizatorami pierwszego w Pakistanie wyścigu etapowego rowerami górskimi. 18.08.2006 Ten dzień przywitaliśmy bardzo leniwie:) Wstaliśmy dopiero ok 9. Zjedliśmy dobre śniadanie i ruszyliśmy na spotkanie z Piotrkiem, który dotarł do Islamabadu wczoraj. Nasz kompan czuje się już zdecydowanie lepiej i wspólnie postanowiliśmy ze jutro ruszamy dalej. W tej chwili czekamy na informacje dotyczącą naszych wiz, ponieważ gdy opuścimy Pakistan nie będziemy mogli już tu wrócić, a nasz plan zakłada ze w poniedziałek będziemy w Armitsarze. Owy wyścig ma odbyć się od 1 do 3 września w górach Karakoram. Sama obsada zrobiła na nas piorunujące wrażenie. Jest tam wielu wymiataczy z całego świata dodatkowo przewyższenia dają wiele do myślenia:)) Najlepsze jest jednak to ze prawdopodobnie weźmiemy w tym wyścigu udział! Mamy plan zrobić tygodniowa przerwę w naszej wyprawie i wrócić się do Pakistanu z Indii specjalnie na ten wyścig. Więcej informacji na ten temat znajdziecie na tej stronie https://www.kmt.org.pk/tok.asp Noc wraz z Dawidem spędziliśmy w komfortowych warunkach u jednego z urzędników (jego żona zrobiła nam pranie!!!)
Karakorum Highway - kolejne wiadomości!
<a href="javascript:Fotka('ppg_fotki/foto_big/8_6165_19_08_06.jpg','','')"><img hspace="5" align="right" vspace="5" alt="" src="ppg_fotki/foto_small/8_6165_19_08_06s.jpg" /></a><b>07.08.2006 `Shufu - 10km za Ghez wysokość: 2700 m, dystans: 108km, średnia 21km/h</b> Obudziły nas owce. Stado ich wpadło na nasze namioty. <br />