Karakorum Highway - pierwsze wieści!

Drukuj

1.08.2006 - New Delhi</b> Przywitała nas fala wilgoci, ciepła oraz mina kierowcy taxi kiedy zobaczył nasze 3 kartony z rowerami.

Jednakże już po paru chwilach znalazły się przewiązane sznurem wątpliwej jakości na dachu rozwalającego się auta. Po 30 minutach dotarliśmy do naszego "hotelu". Następny dzień próbowaliśmy kupić bilety na pociąg do Pakistanu, co okazało się wcale nie taką łatwą sprawą. Na każdym kroku zapewniano, że nie ma takiej możliwości. Wciskano nam również, że biuro informacji turystycznej nie istnieje - co oczywiście prawdą nie było. Po wielu poszukiwaniach i rozmowach udało nam się kupić bilet na nieistniejący pociąg.

Pozostał problem kartuszy-NIE można ich tu kupić(gosystem). Jeżeli chodzi o Delhi, to miasto: -duże -głośne -śmierdzące -wspaniale Co do miasta to opiszemy je trochę bardziej, gdy już będziemy na to gotowi-bo to naprawdę trzeba zobaczyć żeby moc choć słowo powiedzieć. 2.08.2006 - New Delhi Dzis turystyka i rekreacja. Po śniadaniu zjedzonym na ulicy (banany) poszliśmy bliżej przypatrzeć się życiu ogromnej aglomeracji jaka jest Delhi. Od poranka wrzawa - sprzedawcy zachwalają swoje towary, riksiarze proponują podwiezienie. My za to wolnym krokiem udaliśmy się w stronę India Gate i parlamentu. Po obejrzeniu tego z bliska, metrem przeskoczyliśmy do Fortu Czerwonego. Tam w cieniu popijając wodę odpoczywaliśmy. Skusiliśmy się również na lokalne potrawy: samosy i dhal (bez skutków ubocznych). Po długim poszukiwaniu udało się nam znaleźć "małą" butle gazowa (nikt tu nie słyszał o gosystemie). Trochę trudniejsza sprawa z testerami na malarie. Poszukiwaniu ich poświęciliśmy dużo czasu i bezskutecznie. Dziś udało się za to opalić i to mocno- wyglądamy trochę dziwnie będąc na twarzy czerwoni a przy oczach bialutcy. Furorę robią tutaj nasze okulary lustrzanki - każdy zwraca na nie uwagę, a co 10 chce je przymierzyć. Niestety nie uświadczyliśmy jeszcze widoku młodych, pięknych hindusek(kobiałek), co nas niestety smuci... Za to na ulicach można spotkać chłopców trzymających się za raczki… Jutro ruszamy do Pakistanu. Mamy tylko nadzieje, że uda nam się przedostać przez granice bez większych problemów. W Islamabadzie będziemy szukać busa, aby dostać się do Kaszgaru. 03.08.2006 New Delhi - Armitsar – Lahore Wcześnie rano pobudka. Pakowanie rowerów do pociągu poszło w miarę sprawnie - tylko lepiej się nie zastanawiać czy dojada cale. Pociąg okazał się bardzo luksusowy - klima + jedzenie + picie = wypas za 600 rupi. W Armitsarze okazało się ze rowery są nawet całe. Ze stacji ruszyliśmy mocnym tempem do granicy jakieś 20km ze średnia powyżej 30km/h (każdy chciał już wsiąść na rower + fakt ze granica zamykana jest wcześnie(16.00). Na granic okazało się, że nie mamy jakiegoś pisma wyjazdowego, które otrzymuje się na gracy, gdy wjeżdża się do Indii - całe szczęście nie zrobiło to chłopakom zbyty wiele kłopotu i dali nam jakieś, a na koniec życzyli dobrej drogi i zapytali czy nie mamy czasem jakiś materiałów porno bo im się nudzi. Po pakistanskiej stronie nie było już tak wesoło - musieliśmy zamienić dolary na ich walutę po niezbyt korzystnym kursie, za to, ze nie będą nas długo przeszukiwać. Za granica ruszyliśmy ostro do Lahore - powstrzymywały nas tylko dymiące ciężarówki, które mijaliśmy na grubość "lakieru". Gdy dojechaliśmy do stacji kolejowej w Lahore zaczęły się kłopoty. 04.08.2006 - Lahore-Rawalpindi Żeby dostać bilet na pociąg do Rawalpindi trzeba się dobrze pogimnastykować gdyż nikt nic tam nie wie. Bilety sprzedają na 0,5godz przed odjazdem a rowery hmm... "no dobra skoro musimy to je weźmiemy, ale na pewno musimy je brać?" - tak mniej więcej brzmiały słowa szefa biura bagażowego. Kupiliśmy bilety w 1 klasie - niższej. Siedzenia były mega wąskie, ale się zmieściliśmy. Zaczęto podawać jedzenie – kurczak + kanapka i cos tam jeszcze -zachęceni obiadkiem w pociągu indyjskim wzięliśmy i ten posiłek, a do tego herbatę i colę - nie zauważyliśmy jednak ze inni pasażerowie tego nie biorą - to był błąd! Za niezbyt dobre jedzenie zapłaciliśmy 350 Rp a bilety za osobę 250 wiec sporo. Wcześnie rano dotarliśmy do Rawalpindi. Przywitała nas ulewa. 05.08.2006 Nie zważając na deszcz ruszyliśmy w poszukiwaniu stacji autobusowej do Gilgit. Ulewa była tak mocna ze drogi były w niektórych miejscach zalane były powyżej osi rowerów, do tego w pewnym momencie "nasza" droga zamieniła się w rwący potok. Jadąc na oko inna drogą -zagubiliśmy się w slumsach, a gdy z nich się wydostaliśmy trafiliśmy na muzułmański cmentarz. Pomimo to dotarliśmy na czas - byliśmy o 6.55 na dworcu - nasz autobus ruszał o 7.00. Cali mokrzy zamontowaliśmy rowery na dach i rozpoczęliśmy podroż po KKH. Deszcz nie przestawał padać wiec i widoczność była słaba - dopiero po 6 godz drogi przejaśniło się i ukazały nam się widoki nie do opisania. Wysokie góry i rwący przy krawędzi Indus – sprawiał, że z jednej strony cieszyliśmy się wspaniała droga a z drugiej nikt nie chciał myśleć o tym co będzie, gdy kierowca pomyli się o parę centymetrów. Pędzące ciężarówki i bardzo wąska droga do tego o kiepskiej nawierzchni – sprawiły, że podróż do Gilgitu zajęła nam przewie 20 godz. 06.08.2006 - Gilgit – Kaszgar Znów pakowanie rowerów na dach i astronomiczna cena za bilety 44$ za osobę i po 10$ za rowery. Po wyboistych drogach powoli zaczęliśmy się wspinać na wyżyny. Powoli zaczęły się ukazywać 6-7 tysieczniki z wiecznymi śniegami. W odległości parunastu centymetrów od krawędzi płynęły szybkim nurtem rzeki. Na stokach rolnicy wydzierali skrawki ziemi, aby uprawiać ziemniaki i kukurydze. Dotarliśmy do granicy w południe. Celnicy z początku zaczęli nas mocno przeszukiwać, ale gdy dotarli do przemoczonych i śmierdzących ciuchów dali sobie spokój. Za granica mięliśmy trochę wrażeń, bo droga w większości była niemal nie przejezdna - rozmyte fragmenty przez potoki oraz spadające kamienie. Jadąc wąwozem dotarliśmy do bram Parku Narodowego, gdzie zabrano nam 4$/os za przejazd - niestety nic specjalnego tam nie ujrzeliśmy - może jak pojedziemy rowerami. Zaczęliśmy się czuć coraz słabiej, od wysokości 3500 powietrze zaczęło się rozrzedzać a na wys. 4730, czyli na granicy, głowy zaczęły nas bolec, jednakże to nie był problem w obliczu tego co widzieliśmy!!! Wspaniale ogromne - brak słów tak było na najwyższej przełęczy. Podobnie jak na granicy pakistańskiej śmierdzące ciuch załatwiły problem kontroli. Za to naszych pakistańskich towarzyszy podróży przeszukano bardzo szczegółowo! Nasza droga dalsza ciągnęła się na wysokości ok 3200m n.p.m aż do kolejnego punktu kontrolnego. Tu bez problemu przeszliśmy kolejna odprawę i zjedliśmy pierwszy chiński - bardzo dobry posiłek. Nastała noc. Po na zmianę z asfaltowymi i wyboistymi drogami dotarliśmy do Kaszgaru po ok 20 godz. W nocy udało się nam znaleźć tani hotel ale warunki zostawiały wiele do życzenia. Ważne, że zrobiliśmy pranie i wyspaliśmy się. 07.08.2006 Kaszgar Dziś ruszamy wreszcie rowerami na KKH. Nie możemy się już doczekać. Przez te parenaście dni słuch o nas zaginie, ale odezwiemy się w najbliższej cywilizacji. Szkoda tylko ze wszyscy jesteśmy lekko podziębieni. Trzymajcie kciuki!!!!!! Wiecej informacji na stronie https://www.duathlon.pl/

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj