KORNWALIA, CZYLI W GóRę ...

Drukuj

<a href=javascript:Fotka('ppg_fotki/foto_big/8_5336_25_05_06.jpg','','')><img src=ppg_fotki/foto_small/8_5336_25_05_06s.jpg border=0 align=right vspace=5 hspace=5></a> i w dół :-) Taka właśnie jest Kornwalia, 10 minut pod górke na sam szczyt klifu po czym 5 minutowy zjazd w dół do samej plaży :-) Uff, nie było łatwo.. ale co najważniejsze UDAŁO SIĘ!!! Zaczęło sie dosyć pechowo, zostawione kijki od namiotu przez co spoźnienie na pociąg, a do tego popsuty kask Robahmm ciekawe dlaczego? :-)

… i w dół :-) Taka właśnie jest Kornwalia, 10 minut pod górke na sam szczyt klifu po czym 5 minutowy zjazd w dół do samej plaży… :-) Uff, nie było łatwo.. ale co najważniejsze… UDAŁO SIĘ!!! Zaczęło sie dosyć pechowo, zostawione kijki od namiotu przez co spoźnienie na pociąg, a do tego popsuty kask Rob’a…hmm ciekawe dlaczego? :-) Penzance.. miejsce docelowe naszego pociagu, tam.. jak to powiedzieć.. przekręciłam “pierwsze kółka” :-) ??? pod górę rowerem z pełnym ekwipunkiem :-) tak tak, przyznam, że łatwo nie było, ktokolwiek kiedyś w życiu próbował wie dobrze o czym mówie :-) Tego dnia aby dostać sie do Land’s End - gdzie można wypić kufel piwa w ostatnim pubie w Anglii, przejechaliśmy ok 25 km, ciągłego w góre i w dół a wiatr nam tego dnia nie ułatwił.. wiec zmęczeni ale szczęliwi rozbiliśmy namiot na samym klifie,wczesnym rankiem obudziła nas piękna pogoda, łąka po której biegały dzikie króliki i TA pierwsza górka pod, którą po prostu rower wepchnęłam :-) , z radosnymi uśmiechami na twarzach spotkaliśmy sie z Rob’em na szczycie…oczywiście :-) i dalej w drogę.. :-)
Kornwalia piękne miejsce… klify o bajecznych kolorach ziemii, turkusowa woda oceanu, urocze wioski, połączone charakterystycznymi tunelami wąskich dróg, domki z szarego kamienia a w nich mieszkający LUDZIE o dobrych sercach… a wszystko myślę po to żeby odwrócić uwagę od ciężkich podjazdów :-) Przygoda za przygodą.. :-) Ale bramka o nietypowym kształcie na szczycie St. Ives była “wyzwaniem” nie byle jakim, cóż trzeba było roweryi “rozebrać”, przenieść każda sakwę oddzielnie a na koniec rowery górą (na szczeście nie są ciężkie)!!! Udało się! I co dalej…? :-) Z górki i pod górkę po to aby tego dnia zjeść dobre frytki (one były naprawdę dobre), napic sie dobrej kawy, posiedzieć na ławce nad morzem i poznać bardzo miłych ludzi. U nich rozbiliśmy też namiot :-)
Tym razem dzień zacząłby sie “normalnie”, gdyż ku naszemu zdziwieniu przez pierwsze 15 minut było płasko :-) !!! Teraz wiem, że zawsze “coś” musi sie wydarzyć, Rob zgubił telefon :-) (niebawem nie będzie mu już wogóle potrzebny, wiec..):-) Miłą niespodzianką były łąki, i pola żonkili, oraz konktrentne podjazdy i zjazdy :-) Jeden tego dnia zapamiętam na długo, o tak!!!:-) długi dość stromy podjazd, pod który od początku przyznam szczerze miałam nadzieję, że nie trzeba podjeżdżać.. dlaczego? Bo dopiero skonczył sie poprzedni :-) więc nie widząc na nim Rob’a, skręciłam jeszcze bardziej w dół do plaży, nie trudno zgadnąć co się okazało.. Robb był już na górze!!! Cóż… nie było innego wyjścia jak zacisnąć pięści na kierownicy, wpiąć się w rower i z waleczną miną do góry, i do góry… na sam szczyt..Udało się!!! Uff.. :-)
Kolejne doświadczenie: trzeba trzymać się jeszcze bardziej razem :-) Zmęczeni ciągłym podjeżdżaniem i zjeżdżaniem, mimo kusząco pięknych widoków wybrzeża północnego następnego dnia zmieniliśmy kierunek jazdy. Przejechaliśmy zupełnie na południe a tym samym wjechaliśmy do Devon - bardzo miły sąsiad Kornwalii..trzeba to wiedzieć. Piękna pogoda dała sie we znaki, coraz bardziej spaleni słońcem:), które jak wiadomo dodaje pozytywnej energii, przejechaliśmy dość sporo radosnych kilometrów, mijając miejscowości o zabawnych nazwach, na przykład przez Ziemię Niczyją (No Man’s Land) hmmm…. ciekawe czy faktycznie jest niczyja..??? :-) Devon dla mnie to żonkile, pierwiosnki, radośnie beczące owce, przez co z górki i pod górke umykało nam radośnie i lekko gdzieś pod kołami rowerow :-) A może to ja już sie “przyzwyczaiłam”, a może to fakt, że każdego dnia Rob podbierał “coś” z mojego bagażu tłumacząć, że musi się bardziej wyjeżdzić, tym samym obciążyć bardziej swój rower??? :-) Przy czym ja zresztą nie protestowałam.. przyznać trzeba :-)
Zanim zdecydowaliśmy o wcześniejszym powrocie do domu.. szukając noclegu poznaliśmy wspaniałych ludzi o dobrych ciepłych sercach, z którymi przy kubku gorącej kawy i wspólnej kolacji rozmawialiśmy…o Nas, o Nich, o wszystkim i o niczym i gdyby nie fakt, że rankiem trzeba jechać dalej.. rozmów nie byłoby końca.. :-) Mieszkają w “magicznej” dolince - gdzie stoją trzy domy, płynie maleńki strumyk, gdzie bać sie można tylko dużych borsuków, drzewa są cudnie porośniete bluszczem.. a wyjazd to 3 km po górkę:-) w tym momencie pomyślałam.. czy tutaj wszystko co dobre musi się kończyć… GòRKĄ? :-)
Acha… wyjazd do domu… To też nie było takie proste :-) Decyzja o powrocie padła ze względu na deszcz, który nas zaskoczył w miejscowości Newton Abbot gdzie mogliśmy śmiało wsiąść do pociagu, ale stwierdziliśmy że za mało jeszcze dziś kilometrów na liczniku wiec jedziemy do oddalonego o ok 25km Exeter, i tam dopiero wsiądziemy w pociąg do Londynu. Z nie najlepszymi minami (bo kto by chciał stamtąd wracać) na rowery.. a tu bez niespodzianek.. typowe z górki i pod.. wszystko byłoby ok gdyby nie fakt, że jedna górka zaczęła się???) :-) sie podejrzanie wydłużać.. i wydłużać … cały podjazd zajął nam GODZINĘ, tłumacząc sobie, że to na pożegnanie w towarzystwie miłych kolarzy wytrwale wjechaliśmy na szczyt .. :-) przyznam szczerze, na górze.. MIAŁAM DOŚĆ!!! Co zresztą widać na zdjęciu.. :-) Muszę dodać, że kierowcy od pierwszego do ostatniego dnia bardzo nas zaskoczyli swoja ogromną cierpliwością bo rowerzysta na ich wąskich drogach to nie lada przeszkoda, a oni mimo to spokojnie, bez nerwów,często z uśmiechem , nie “trąbiąc” czekali, jadąc za nami BARDZO powoli :-)
Wszystkiego 350 km a radości co niemiara :-) Przed nami jeszcze kilka tygodni i wyjazd do ... Indii. A może jeszcze trochę dalej. Zobaczymy - mamy w końcu co najmniej 12 miesięcy. Możemy daleko zajechać :-)

więcej o zbliżającej się przygodzie na www.ku-sloncu.org/ Zobacz też: Do Indii i jeszcze dalej... Ptak Złotego Wiatru czyli siedem tysięcy kilometrów samotności...

POZDRAWIAMY!

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj