Turbacz by Night.

Drukuj

Wraz ze skracającym się dniem okazji do dalekich wypraw rowerowych również ubyło. Postanowiliśmy się jednak tym nie zrażać i zaplanowaliśmy ambitne wyzwanie, mianowicie zdobycie Turbacza. Jest to najwyższy szczyt malowniczych Gorców i liczy sobie 1310 m n.p.m., jednak tych przepięknych widoków nie było nam dane oglądać za wiele gdyż atak na szczyt góry został zaplanowany...nocą!

Wraz ze skracającym się dniem okazji do „dalekich” wypraw rowerowych również ubyło. Postanowiliśmy się jednak tym nie zrażać i zaplanowaliśmy ambitne wyzwanie, mianowicie zdobycie Turbacza. Jest to najwyższy szczyt malowniczych Gorców i liczy sobie 1310 m n.p.m., jednak tych przepięknych widoków nie było nam dane oglądać za wiele gdyż atak na szczyt góry został zaplanowany...nocą!I tym sposobem 26 października o godz. 19:00 6 osobowa ekipa w składzie: Radar, Paweł, Skolioza, Maciek, Mariusz i ja (Szeryf) stawiła się na zbiórce pod krakowską „Halą Targową”. Każdy z nas zgromadził tak dużo różnego rodzaju oświetlenia jak tylko zdołał, trochę batonów, wody i ubrania na zmianę. Resztki rozsądku podpowiedziały nam, aby w okolice góry wybrać się nie na rowerach, lecz samochodami. 21:30 jesteśmy gotowi zmierzyć się z górą, odpowiednio ubrani, oświetleni i jeszcze pełni energii ruszamy z parkingu w Koninkach w stronę szczytu. Podjazd zaczynamy dość szeroką, acz zdradliwą stokówką na Tobołów. Opadłe liście oraz noc dość skutecznie maskują wszelkiego rodzaju dziury i kałuże sprawiając, że po kilkunastu minutach jazdy większość z nas może zapomnieć o suchych butach. Dalej trasa robi się nieco trudniejsza technicznie i choć w Krakowie od kilku dni nie padało jest coraz więcej błota, tą część pokonujemy szlakiem rowerowym na Obidowiec w kierunku czerwonego szlaku prowadzącego bezpośrednio już do schroniska. Z każdym kilometrem ubywa sił i ochoty do dalszej wspinaczki, zaczyna się robić zimno a szlak robi się nieprzejezdny. Tuż przed schroniskiem zmuszeni jesteśmy pokonywać trasę „z buta” błoto i śliskie kamienie tym razem są od nas silniejsze. I w końcu schronisko. Patrzymy na zegarki, jest 23:30. Chwila odpoczynku, łyk izotoniku i pora wracać, czyli to, czego się wszyscy obawiali... nocy zjazd z Turbacza. Powrót do Koninek jednak zaczynamy od dalszego podjazdu, bo przecież celem było zdobyć szczyt a schronisko nie leży na szczycie. Chwilę później jesteśmy na miejscu 1310 m zdobyte! Szybka naprawa zepsutej klamki hamulcowej Radara (może mu się przydać) i zaczynamy zjazd. A tu małe rozczarowanie...wiatrołom, tak więc początek zjazdu bardziej przypomina kolarstwo przełajowe, a nie dziki downhill. Trochę jazdy i skaczemy przez powalone konary drzew i tak kilkanaście razy. W drogę powrotną ruszamy w stronę Obidowca uważając, aby nie zgubić szlaku, co w nocy nie jest trudne, tak żeby przypadkiem nie wylądować np. w Nowy Targu. W miarę pokonywania zjazdu nabieramy pewności i szybkości, każdy jedzie swoim tempem, a co pewien czas robimy przerwę, żeby sprawdzić czy wszyscy żyją. Kilkukrotnie się zatrzymujemy sprawdzając, czy dobrze jedziemy. I tak zjeżdżamy przez Stare Wierchy odbijamy na żółty szlak i dalej na zielony, aby ostatecznie wylądować w Porębie. Na dole wszyscy doceniają fakt założenia tuż przed jazdą nowych klocków hamulcowych, bo jak się okazało niewiele z nich zostało. Do Koninek pozostało tylko 6 km asfaltem i ostatecznie zamykamy pętle przy samochodach w okolicy godziny 3:00. W Krakowie, mocno zmęczeni, jesteśmy około 4:00 nad ranem po drodze zastanawiając się, jakie wyzwanie będzie kolejne, co nam znowu strzeli do głowy! Podsumowując: strat w ludziach zero, w sprzęcie niewielkie a zabawa świetna! Foto: Piotr Gakan "Radar".

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj