Bo jak inaczej nazwać fakt, że przez ponad rok kolarz podejrzany o doping może ścigać się z innymi, odbierając im nie tylko zwycięstwa, ale przede wszystkim całkowicie zmieniając obraz wyścigów i rywalizacji o najcenniejsze trofea w kolarstwie. Winnym tej sytuacji na pewno nie jest Contador, choć bezpośrednio – zjadając skażone mięso? – na pewno się do niej przyczynił. I nie chodzi tu o późniejszą dyskwalifikację, która przecież nie musiała nastąpić, ale o opieszałość organów odpowiedzialnych za walkę z dopingiem, które pozwoliły, by przez ostatni rok kibice oglądali coś na kształt rywalizacji, która potem okazała się być tylko iluzją i pękła jak bańka mydlana. To niejasne przepisy i niemożność szybkiego rozwiązania sprawy spowodowały, że Contador mógł się ścigać.
Z drugiej strony, trudno się przecież dziwić Hiszpanowi i winić go za taką sytuację – tymczasowo zawieszony przez UCI, potem uniewinniony przez RFEC nie miał nic innego do roboty, jak tylko wsiąść na rower i walczyć o najwyższe lokaty. I tak się składa, że kilka razy mu się udało.
Ale co w tej sytuacji ma powiedzieć Michele Scarponi, czy Vincenzo Nibali, kolarze z podium Giro, którzy na każdym górskim etapie oglądali plecy kolarza Saxo Bank. Gdyby nie jego obecność, zwycięzcą Giro wcale mógł nie być Scarponi, lecz Nibali, czy nawet czwarty Gadret. Rywalizacja mogła być diametralnie różna. Co mają powiedzieć kolarze, walczący o żółtą koszulkę zwycięzcy Tour de France. Być może, gdyby nie ataki Contadora w ostatniej fazie Wielkiej Pętli, to Andy Schleck mógłby cieszyć się z pierwszego zwycięstwa albo Francuzi święciliby pierwszy triumf od lat. Teraz można tylko gdybać. Właśnie, niestety gdybać.
Z drugiej strony, trudno się przecież dziwić Hiszpanowi i winić go za taką sytuację – tymczasowo zawieszony przez UCI, potem uniewinniony przez RFEC nie miał nic innego do roboty, jak tylko wsiąść na rower i walczyć o najwyższe lokaty. I tak się składa, że kilka razy mu się udało.
Ale co w tej sytuacji ma powiedzieć Michele Scarponi, czy Vincenzo Nibali, kolarze z podium Giro, którzy na każdym górskim etapie oglądali plecy kolarza Saxo Bank. Gdyby nie jego obecność, zwycięzcą Giro wcale mógł nie być Scarponi, lecz Nibali, czy nawet czwarty Gadret. Rywalizacja mogła być diametralnie różna. Co mają powiedzieć kolarze, walczący o żółtą koszulkę zwycięzcy Tour de France. Być może, gdyby nie ataki Contadora w ostatniej fazie Wielkiej Pętli, to Andy Schleck mógłby cieszyć się z pierwszego zwycięstwa albo Francuzi święciliby pierwszy triumf od lat. Teraz można tylko gdybać. Właśnie, niestety gdybać.
Uwaga kibiców i mediów zwrócona jest teraz na Contadora, który jest głównym poszkodowanym w tej sprawie. UCI z ulgą przyjęła werdykt CAS, jednak nie dlatego, że Contador został zawieszony, lecz dlatego, że w końcu udało się znaleźć rozwiązanie z tej sytuacji. Czyżby Unia zdawała sobie sprawę, że to także jej wina, że przez 565 dni była reżyserem cyrku o nazwie „podejrzany Contador ściga się, gdzie tylko może”? To właśnie na fakt zbyt długiego oczekiwania na ostateczny werdykt wskazywali rywale Contadora, którzy przegrywali z nim wyścigi w zeszłym sezonie. I było im szkoda Hiszpana.
Contadorowi zwycięstw pewnie nikt nie przywróci, przegrani i tak nie czują się zwycięzcami. Sytuacja dziwna. Dlaczego więc tymi, którzy ucierpieli najwięcej, są niewinni kolarze i przede wszystkim kibice, którzy przez ponad rok byli oszukiwani – nie tyle przez Contadora, co przez kolarskich mocodawców. Dodatkowo, nie tylko samego Contadora, może dziwić fakt, że CAS tak naprawdę nie stwierdził jednoznacznie, że kolarz Saxo Bank przyjmował niedozwolone środki, a jedynie mógł to zrobić. Po raz kolejny więc mamy do czynienia z przypadkiem, kiedy kolarz zawieszony jest na podstawie domysłów i poszlak, a nie twardych dowodów. To może budzić jeszcze większą dezaprobatę działań CAS i UCI, które ewidentnie sprawę pokpiły, jeśli chodzi o kwestie bycia „fair”.
Kibice kolarstwa i sami kolarze mogą mieć wrażenie, że ktoś z nich zakpił. Jeśli nie Contador, to na pewno instytucje, które sprawą Hiszpana się zajmowały. I nie jest to odosobniony przypadek. W ostatnich dniach głośno było zarówno o Alejandro Valverde, który także – na podstawie domysłów, a nie żelaznych dowodów – został zawieszony już po tym, jak przez długi okres się ścigał, jak i o Janie Ullrichu, który został zdyskwalifikowany na dwa lata już po zakończeniu kariery i to od sierpnia 2011 roku – co jeszcze bardziej pokazuje ignorancję tych, którzy decydują o losie kolarzy.
Kolarstwo od długiego czasu prowadzi szeroko zakrojoną walkę z dopingiem i do niedawna mogłoby się wydawać, że jest ona skuteczna – większość peletonu wydaje się być czysta. Jednak czy walka, która opiera się na przedłużaniu procesów w nieskończoność, ze szkodą dla wszystkich zainteresowanych, jest skuteczna? Zarówno UCI, jak i WADA czy CAS muszą jeszcze wiele poprawić, zanim będą mogły ogłosić, że walczą z dopingiem. Bo jak na razie muszą walczyć z biurokracją, opieszałością i ignorancją, a dopiero potem brać się za nieuczciwych kolarzy.
Fot.: Sirotti