Rozmaite klasyki czy nawet wspomniane Giro to wyścigi dla różnego typu kolarzy wybierających sobie pierwszy szczyt formy już wiosną. Tymczasem francuski Tour to jedyny wyścig w szosowym kalendarzu, na który szykują się niemal wszyscy możni współczesnego peletonu. Specjaliści od wyścigów wieloetapowych, górale, sprinterzy, klasycy czy zawodnicy szukający swego szczęścia w ucieczkach. Faworytów do zwycięstwa jest kilku. Kandydatów do generalnego podium najwyżej kilkunastu. Niemniej niemal każdy mocny kolarz znajdzie tu coś dla siebie. Najszybsi powalczą o wielce prestiżową zieloną koszulkę. Dobrzy górale bez szans na najwyższe miejsca w klasyfikacji zwrócą swe oczy ku trykotowi w czerwone grochy. Pozostali za wszelką cenę spróbują wygrać choć jeden z etapów. Dzięki temu bowiem znacznie wzrośnie wartość takiego szczęśliwca na kolarskim rynku, zaś jego zespół zostanie rozliczony w mniejszym lub większym stopniu ze startu w „Wielkiej Pętli”.
Lista startowa Tour de France to prawdziwe „who is who in road cycling” nikogo ważnego nie może zabraknąć na starcie, który w tym roku wyznaczono w holenderskim Rotterdamie. Absencję usprawiedliwia bodaj tylko choroba czy kontuzja, które w ostatnich tygodniach dosięgły sprinterów Toma Boonena i Heinricha Hausslera. Faworyci do najwyższych pozycji w klasyfikacji generalnej pojawią się natomiast w komplecie – jeśli nie liczyć zdyskwalifikowanego przed miesiącem Alejandro Valverde. Tegoroczny TdF niemal od roku zapowiada się na rewanż pomiędzy młodym królem etapówek Alberto Contadorem a starym imperatorem Lance’m Armstrongiem. Przed rokiem obaj panowie będący członkami jednej ekipy toczyli ze sobą cichą walkę, rzec by można „wojnę domową” o prymat w Astanie jak i peletonie TdF 2009. Armstrong zgubił Albercika na wietrznym etapie do La Grande Motte, zaś Contador nie oglądał się za „Bossem” na finałowym podjeździe do stacji Arcalis. Ostatecznie „młodość wzięła górę”. W teorii podobnie powinno być i tym razem. Wszak Hiszpan jest aktualnie najlepszym góralem w światowym peletonie, a także najlepszym czasowcem pośród kolarzy walczących o zwycięstwo w wyścigach wieloetapowych. W bezpośrednim starciu blisko 39-letni już Teksańczyk wydaje się nie mieć szans. Dwa etapy w Alpach i cztery w Pirenejach. Pięć górskich finiszy. Dwie indywidualne czasówki o łącznej długości 61 kilometrów i brak drużynówki to wszystko przemawia za „El Pistolero”.
Pozornie obawiać się on może jedynie etapu trzeciego do Arenberg-Porte du Hainaut, na którym podczas ostatniej godziny zmagań trzeba będzie pokonać aż sześć odcinków bruku o łącznej długości blisko 13 kilometrów. Niemniej podczas pierwszego tygodnia nie zabraknie też płaskich etapów, na których może powiać i w tym kontekście najczęściej wskazuje się na etap pierwszy do Brukseli. Jeśli Armstrong nie wypracuje sobie przewagi podczas pierwszego tygodnia to w dalszej fazie wyścigu nie będzie musiał wymyślić fortel godny Pana Zagłoby aby pokonać Contadora w trudniejszym terenie. Za wiekowym Jankesem przemawia jeszcze bardzo silna drużyna – Radio Shack (w praktyce Astana model 2009 bez Contadora), na papierze zdecydowanie najmocniejsza spośród 22 ekip zaproszonych do udziału w 97. Tour de France. U boku Armstronga pojadą wszak zawodnicy, którzy już stawali na podium Wielkich Tourów tzn. Andreas Kloden (dwukrotnie drugi w TdF), Levi Leipheimer (trzeci w TdF i drugi w VaE), Jarosław Popowicz (trzeci w GdI), a także Janez Brajković, który w czerwcu pokonał Contadora na Criterium du Dauphine oraz Chris Horner, który korzystając z „chwili wolności” ograł koalicję Hiszpanów podczas kwietniowego Vuelta al Pais Vasco. Nie można wykluczyć, iż Armstrong sam nie mogąc wygrać z Contadorem puści kogoś z trójki: Kloden, Leipheimer, Brajković w jakiś groźny odjazd, który jeśli nie zniweczy planów Hiszpana kompletnie to przynajmniej napsuje mu sporo krwi podczas całego wyścigu.
Można być bowiem najmocniejszym kolarzem na świecie, ale do walki z taką koalicją asów nie sposób stanąć samotnie, chociażby nawet na dogodnym dla siebie terenie. Dlatego bardzo ważną rolę do odegrania na tym wyścigu będzie miała ekipa Astany anno domini 2010 z doświadczonym dyrektorem sportowym Giuseppe Martinellim. Pomocnicy Contadora nie są zawodnikami tej samej klasy co przyboczni Armstronga, lecz jeździć po górach potrafią. Włoch Tiralongo, Kazach Igliński oraz Hiszpanie: De la Fuente, Hernandez i Navarro będą na każde skinienie swego szefa. Najcenniejszym „gregario” mógłby się okazać doświadczony Aleksander Winokurow (nieformalnym szef tego zespołu), acz wykluczyć nie można że „wolny duch z kazachskich stepów” będzie jechał we właściwym sobie czyli ofensywnym stylu i raczej na własny rachunek. Oczywiście na liderach Astany i Radio Shack nie kończy się lista głównych faworytów tegorocznego Touru.
Za trzecią siłę trzeba uznać kolarzy Saxo Banku. Duńska drużyna znów postawi na braci Schlecków. Młodszy z nich Andy przez większość dziennikarzy z branży uważany jest za głównego konkurenta Contadora i niemal murowanego kandydata do ponownego zwycięstwa w klasyfikacji młodzieżowej Touru. Przed rokiem był drugi i jako jedyny kolarz w peletonie zdawał się dorównywać Hiszpanowi w jeździe po górach. Starszy Frank ukończył ubiegłoroczną „Wielką Pętlę” na piątym miejscu i tuż za podium był też w 2008 roku. W minionym miesiącu wygrał Tour de Suisse. Siłą tego duetu jest wzmocniona braterskimi więziami współpraca w górach. Słabszą stroną jazda na czas. Nie bez znaczenia jest za to bardzo mocna ekipa i tacy kompani jak utalentowani górale Jakob Fuglsang i Chris Anker Sorensen czy doświadczeni mocarze w niemal każdym terenie tzn. Fabian Cancellara, Jens Voigt i Stuart O’Grady. Ekipa Bjarne Riisa w tym składzie ustępuje potencjałem chyba tylko zespołowi Radio Shack.
Wiele do powiedzenia mogą mieć liderzy Liquigasu i Rabobanku – tym bardziej, że w obu tych ekipach pojedzie po dwóch asów na miarę miejsca w ścisłej czołówce klasyfikacji generalnej. „Zielonych” poprowadzi do boju odrodzony Ivan Basso, który stawał już na podium TdF w latach 2004-2005, zaś przed paroma tygodniami w pięknym stylu wygrał Giro d’Italia. „Pomarańczowym” przewodzić powinien Rosjanin Denis Mienszow, który z dwoma zwycięstwami w Vuelcie (2005 i 2007) oraz jednym w Giro (2009) swym dorobkiem zwycięstw w Wielkich Tourach pośród współczesnych mistrzów ustępuje tylko Armstrongowi i Contadorowi. Obaj starzy liderzy tych drużyn będą mieli u swego boku młodych zastępców. Czech Roman Kreuziger wygrywał już Tour de Romandie i Tour de Suisse, zaś w ubiegłorocznym TdF był dziewiąty. Natomiast Holender Robert Gesink pechowo jechał przed rokiem tak w TdF jak i VaE, lecz jak wielki ma potencjał pokazał ostatnio na królewskim etapie Tour de Suisse.
Hiszpańscy kibice których w maju całkiem niespodziewanie rozgrzał swą postawą na włoskich szosach David Arroyo będą liczyć nie tylko na Contadora, ale i na zwycięzcę TdF sprzed dwóch lat Carlosa Sastre oraz dwóch Sanchezów: Luisa Leona z Caisse d’Epargne i Samuela z Euskaltel. Niemniej jeśli sugerować się przebiegiem tegorocznego Giro doświadczony Sastre ma już chyba najlepsze lata za sobą i jest chyba lepszym kandydatem do zwycięstwa na jednym z górskich etapów niż do walki o miejsce w czołowej piątce „generalki”. Mistrz olimpijski Samuel Sanchez w tym roku jeszcze nie błysnął, ale drugie miejsce w ubiegłorocznej Vuelcie zdradza spory potencjał tego wszechstronnego kolarza również w wyścigach wieloetapowych. Z kolei Luis Leon Sanchez, który właśnie odzyskał tytuł mistrza Hiszpanii w jeździe indywidualnej na czas będzie miał za zadanie „wejść w buty” swego zdyskwalifikowanego szefa Alejandro Valverde i pokazać, że stać go na walkę z najlepszymi nie tylko podczas tygodniowych wyścigów po górzystym terenie, lecz również na najtrudniejszych przełęczach Alp i Pirenejów. Mimo dość skromnej liczby kilometrów przeznaczonych na tzw. „etapy prawdy” do walki o podium może się też włączyć któryś ze świetnych anglosaskich czasowców: Australijczyk Cadel Evans z BMC nic sobie nie robi z „klątwy tęczowej koszulki” i w tym roku wygrał już Fleche Wallonne oraz był czwarty w Giro d’Italia. Anglik Bradley Wiggins ze Sky Team zdumiał wszystkich przed rokiem kończąc Tour na czwartej pozycji, zaś w tym roku przewodząc rodzimej ekipie i bardziej pewny własnych możliwości może być jeszcze groźniejszy dla najlepszych. Amerykanin Christian Van de Velde z grupy Garmin w ostatnich dwóch sezonach bywał piąty i ósmy, choć przed rokiem przystąpił do „Wielkiej Pętli” niedostatecznie przygotowany po ciężkiej kontuzji odniesionej na Giro. Poza tym od paru lat w szerszym gronie kandydatów do podium TdF bywa wymieniany rodak Evansa, trzykrotny mistrz świata w jeździe na czas czyli Michael Rogers z HTC. Akurat od tego „Kangura” trudno oczekiwać licznych skoków w górach terenie, lecz równa jazda w cieniu górskich asów w perspektywie długiej czasówki pod Bordeaux może go wywieźć bardzo wysoko. W tym roku Rogers wygrał Tour of California (nie była to pierwsza prestiżowa „tygodniówka” w jego dorobku), acz podobny wynik na szosach Francji nie wydaje się możliwy. Jak co roku jedno miejsce w „10” lub co najmniej „15” przypadnie dzielnym Francuzom. Kibice znad Sekwany będą musieli poczekać na większe emocje do czasu gdy dojrzeją talenty Romain’a Sicarda, Jerome’a Coppela, Thibout Pinot czy Alexandre’a Genieza. Przed rokiem kibicowali przede wszystkim Christophowi Le Mevel z Francaise des Jeux. W tym roku ich największą nadzieją jest chyba Nicolas Vogondy z Bbox – aktualny mistrz kraju w jeździe na czas i zwycięzca górskiego etapu Criterium du Dauphine z metą w Risoul.
W cieniu walki o żółtą koszulkę toczyć się będzie mrożąca krew w żyłach batalia sprinterów o zielony trykot. Jak pokazały ubiegłoroczne wydarzenia mimo punktacji sprzyjającej najszybszym kolarzom w peletonie nie tylko finiszowa prędkość decyduje o zwycięstwie w tej klasyfikacji. Równie ważna jest regularność, jazda zgodna z przepisami, wszechstronność pozwalająca zdobyć punkty również w górzystym terenie oraz zmysł taktyczny polegający na umiejętności wzbogacenia dorobku na lotnych premiach, także poprzez udział w ucieczkach na etapach innych niż płaskie. Podobnie jak w pojedynku Contadora z Armstrongiem i tu zapowiada się rewanż za rok 2009 czyli starcie Marka Cavendisha z HTC i Thora Hushovda z Cervelo. Anglik wiosną prezentował jedynie przebłyski dobrej formy na wyścigach Dookoła Katalonii, Romandii i Kalifornii, zaś z Tour de Suisse wycofał się w atmosferze kontrowersji.
Nas podobnie jak przed dwoma lata w tym największym kolarskim przedstawieniu reprezentował będzie Sylwester Szmyd – tym razem w barwach Liquigasu. Jak pokazał etap Dauphine prowadzący do słynnej stacji Alpe d’Huez Bydgoszczanin po Giro jest „w gazie”. Oczywiście liderami Liquigasu na ten wyścig są: po pierwsze Basso i przy okazji Kreuziger, lecz wobec tak gwiazdorskiej obsady Wielkiej Pętli na zawodnikach włoskiej ekipy – inaczej niż na Giro – nie będzie raczej spoczywał ciężar „robienia wyścigu”. Oznacza to po pierwsze mniej codziennej pracy na liderów dla siedmiu robotników (w tym naszego górskiego „gregario de-luxe”) oraz więcej szans na swobodne harce i powalczenie o sukces etapowy na własne konto. Siedemnaście lat minęło już od ataków Zenona Jaskuły na podjazdach pod Galibier czy Tourmalet i niezapomnianego zwycięstwa kolarza GB-MG na Pla d’Adet. Od Sylwestra nie wymagamy walki o generalne podium, lecz nie wykluczone, że dzięki niemu znów będziemy emocjonować się walką jednego z naszych rodaków o zwycięstwo na jednym z pirenejskich odcinków. Na gorącym południu będą ku temu aż cztery okazje, zaś mityczny Tourmalet pojawi się na trasie aż dwukrotnie.
FOTO: Sirotti