Ardeny czyli klasyki po góralsku

Drukuj

Dynamika i szybkość Philippea Gilberta. Siła i doświadczenie Cadela Evansa. W końcu upór i żądza rewanżu Aleksandra Winokurowa. Różne były środki do sięgnięcia po zwycięstwo na drogach Limburgii czy Ardenów. <br />

Dynamika i szybkość Philippe’a Gilberta. Siła i doświadczenie Cadela Evansa. W końcu upór i żądza rewanżu Aleksandra Winokurowa. Różne były środki do sięgnięcia po zwycięstwo na drogach Limburgii czy Ardenów.
Owa różnorodność scenariuszy wykreowała nam wielu bohaterów tegorocznych górzystych klasyków, czyli Amstel Gold Race, Fleche Wallonne oraz Liege – Bastogne – Liege. W Ardenach nie wyrósł ponad stawkę żaden hegemon pokroju Fabiana Cancellary. Nikt nie poszedł też w ślady niezwyciężonego w 2004 roku Davide Rebellina. Żadnemu z ubiegłorocznych triumfatorów nie udało się powtórzyć sukcesu z sezonu 2009. Niewielkie zmiany w układzie tras Strzały Walońskiej i „Dziekanki” nie wpłynęły na znany z lat minionych charakter tych wyścigów. Jako się rzekło bohaterów tych wydarzeń było kilku i należy ich upatrywać nie tylko wśród zwycięzców.

Po triumfie na górce Cauberg wiele wskazywało na to, iż królem tegorocznego polowania na górzyste klasyki będzie Gilbert. Tym bardziej, że dwie kolejne batalie miały zostać rozegrane na jego podwórku czyli na szosach Walonii. Niejeden kibic spodziewał się szybkiej powtórki z historii. Wielu miało bowiem jeszcze świeżo w pamięci zwycięski październikowy marsz Belga od zwycięstwa w Coppa Sabatini poprzez sukcesy Paryż – Tours i Giro del Piemonte aż po wieńczącą to dzieło wiktorię w Giro di Lombardia. Niemniej szybki Gilbert zarzekał się, że bardzo stromy finał Fleche Wallonne na Mur du Huy nie odpowiada mu tak bardzo jak holenderskie hopki wokół Valkenburga, na których rządził wspomagany wiernym porucznikiem w osobie Jurgena Van den Broecka. Okazało się, że miał rację. Pomimo wysokiej formy nie włączył się do walki o zwycięstwo na mecie Strzały. Na mecie w Huy był „tylko” szósty. Więcej do powiedzenia miał na trasie L-B-L jednak podobnie jak inni faworyci przespał atak dwóch Aleksandrów zza Buga. Natomiast swym spóźnionym i nieskutecznym kontratakiem na tyle wyczerpał swe siły, iż wyraźnie przegrał walkę o miejsce na najniższym stopniu podium.


Środowa Strzała padła łupem ex-kompana Gilberta czyli Mistrza świata Cadela Evansa. Australijczyk od początku tegorocznego sezonu przekonuje nas, iż słynna w kolarskim środowisku „klątwa tęczowej koszulki” na niego po prostu nie działa. Już w marcu chociażby zajął trzecie miejsce w Tirreno – Adriatico. Klasyczny tryptyk rozpoczął aktywną jazdą podczas Amstel Gold Race, lecz w gromadnym finiszu z blisko 20-osobowej grupy nie miał wielkich szans. Jego chwila chwały nadeszła trzy dni później. Roszady na szlaku Fleche Wallonne, czyli przyśpieszenie podjazdów pod Bohisseau, Bousalle i Ahin, dodanie wzgórza Ereffe i dwukrotny przejazd przez Mur du Huy na ostatnich 30 kilometrach nie zmieniły scenariusza znanego z wielu ostatnich edycji. Do podnóża finałowego wzniesienia dotarła niemal połowa peletonu i po skasowaniu zbyt wczesnego ataku Andreasa Klodena wydawało się, że walkę o zwycięstwo stoczą między sobą Alberto Contador i Igor Anton czyli dwie hiszpańskie kozice wymieniające się ciosami od wyścigu Vuelta Castilla y Leon. Obu tych górali zwiodła jednak zbytnia fantazja. Tymczasem Evans mający na swym koncie m.in. drugie miejsce w Strzale z 2008 roku bazując na doświadczeniu, dokładnie wiedział jak rozłożyć siły i kiedy przystąpić do decydującego ataku, tak by nie dać żadnych szans dwóm wyżej wymienionym jak i stworzonemu na takie finały Joaquinowi Rodriguezowi. Podczas L-B-L popełnił ten sam błąd co Gilbert, zaś w sprincie po trzecią lokatę niewiele mógł zdziałać w rozgrywce z dwoma szybszymi rywalami.


Tymczasem najważniejszy i jedyny „monumentalny” klasyk z grona tzw. trójki ardeńskiej stał pod znakiem ostrej ofensywy ze Wschodu i udanego powrotu „syna marnotrawnego” Aleksandra Winokurowa. Chciałoby się rzec, że „Wino” im starszy tym lepszy i wierzyć przy tym, iż nie zanadto „krwisto-czerwony”. Niegdysiejszy ulubieniec francuskiej prasy po głośnej wpadce dopingowej z Tour de France 2007 wrócił do ścigania jesienią ubiegłego roku, lecz dopiero tej wiosny zdaje się odzyskiwać swój dawny wigor. Do Walonii przyjechał prosto z Włoch gdzie w piątek po dramatycznym finale na podjeździe pod Alpe di Pampeago ledwo obronił swe zwycięstwo w Giro del Trentino przed zakusami innego grzesznika Riccardo Ricco. W trakcie L-B-L zaatakował kilkanaście kilometrów przed metą w Ans. Na miejsce ataku wybrał pofałdowany teren za kluczową w ostatnich latach górką Roche aux Faucons. Jedynie jego imiennik Kołobniew był w stanie za nim nadążyć, acz zabrakło mu odpowiedzi na ostatni atak Winokurowa około 500 metrów przed metą.


Tym samym „Wino” powtórzył swój wyczyn z 2005 roku. Wtedy jednak dwójkowy odjazd z Jensem Voigtem rozpoczął na wzgórzu Vecquee (około 50 km przed metą), które w tym roku wraz z Haute-Levee z uwagi na roboty drogowe zostało zastąpione przez górki Maquisard i Mont-Theux. Natomiast wspomniany Kołobniew po przejściu do rodzimej Katiuszy i uwolniony od patronatu braci Schlecków mocno rozrabiał w każdym z opisywanych klasyków. Był bliski zwycięstwa w AGR, atakował w końcówce FW i swą nagrodę za odważną i aktywna jazdę odebrał na mecie L-B-L. Należy się spodziewać, iż tego zawodnika – znanego dotąd bardziej z występów na Mistrzostwach Świata i Igrzyskach Olimpijskich – ujrzymy jeszcze nie raz w ważnych rolach podczas górzystych klasyków.

Tegoroczne „Ardeny” zawojowali Belg, Australijczyk i Kazach, a tym samym smaku zwycięstwa nie poczuły dwie najpotężniejsze kolarskie nacje. Co by jednak nie powiedzieć „hiszpańska armada” poległa po walce. Na starcie AGR z uwagi na problemy z dojazdem (zawieszenie ruchu lotniczego po wybuchu islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull) nie stawiła się w najsilniejszym składzie. Niemniej już podczas Walońskiej Strzały Hiszpanie należeli do głównych rozgrywających. Linię mety jako drugi przekroczył Katalończyk Rodriguez, trzeci był Contador, czwarty Bask Anton, zaś ósmy zawsze groźny Alejandro Valverde. On też był najlepszym kolarzem zza Pirenejów na trasie „La Doyenne”. W przeszłości dwukrotnie wygrywał finisz w Ans, lecz tym razem udany sprint oznaczał dla niego tylko trzecie miejsce. Kilka sekund później jako siódmy finiszował Anton, zaś Contador - w tej samej grupce – dotarł do mety na dziesiątej pozycji.


W znacznie gorszym stylu batalie o Ardeny przegrali Włosi. Jedyne miejsce na podium wywalczył dla nich Enrico Gasparotto – trzeci w Amstel Gold Race. Niejako z urzędu wymieniany wśród faworytów Damiano Cunego był ledwie szósty w AGR i piąty we Fleche Wallonne. Kompletną klapą zakończył się zaś ich występ w Liege – Bastogne – Liege. Najlepszy z Włochów był ledwie osiemnasty! Był nim Stefano Garzelli, który dobrze pamięta edycję z 2002 roku kiedy to stanął na podium L-B-L w towarzystwie Paolo Bettiniego i Ivana Basso, po wyścigu na którym pięć czołowych lokat zajęli kolarze z Italii. Do przegranych należy też zaliczyć braci Schlecków. Tandem z Luksemburga umówił się ponoć minionej zimy, że zgodnie z ideą „płodozmianu” Andy weźmie AGR, zaś Frank zaczai się na L-B-L. Tym razem jednak rywale okazali się za mocni. Bracia jak zwykle zgodnie współpracowali, niemało atakowali (szczególnie Andy), ale ostatecznie na niewiele się to zdało tzn. Frank był siódmy w AGR i dziewiąty w L-B-L, zaś Andy dziewiąty we FW i szósty w L-B-L. Na cieplejsze słowa zasłużyli za to kolarze drugiego planu zza Oceanu czyli Kanadyjczyk Ryder Hesjedal (drugi w AGR i dziesiąty we FW) oraz Amerykanin Chris Horner (jako jedyny obok Gilberta zawsze w czołowej „10” tzn. dziesiąty w AGR, siódmy we FW i ósmy w L-B-L).

Na mecie w Ans skończyła się klasyczna kampania wiosenna. Za nami kilka ciekawych wyścigów. Oglądaliśmy w akcji wielu godnych zwycięzców (Flecha, Freire, Eisel, Gilbert, Evans i Winokurow) oraz jednego dominatora (Cancellara). Teraz czas na Wielkie Toury. Za dwa tygodnie rusza pierwszy z nich – Giro d’Italia. Akurat bohaterowie z Ardenów również na szosach Włoch, Francji i Hiszpanii powinni należeć do pierwszoplanowych aktorów.

FOTO: Sirotti