Fabian wszechwładny

Drukuj

Tej wiosny na flandryjskich dróżkach, brukach i pagórkach rządził tylko jeden władca, monarcha wszechwładny i absolutny. Był nim 29-letni Szwajcar z Berna Fabian Cancellara.<br />

Tej wiosny na flandryjskich dróżkach, brukach i pagórkach rządził tylko jeden władca, monarcha wszechwładny i absolutny. Był nim 29-letni Szwajcar z Berna Fabian Cancellara.
Trzykrotny mistrz świata i mistrz olimpijski z Pekinu w jeździe indywidualnej na czas swymi solowymi atakami potrafi dosłownie sparaliżować poczynania swych rywali. Kolarz Saxo Banku dysponuje dziś niewątpliwie największą mocą na dłuższym dystansie co pozwala mu nie tylko odskoczyć od konkurentów w tempie poprzedzających peleton motocykli ale i utrzymać tą niedoścignioną dla oponentów prędkość do samej mety. Od najmłodszych lat był specjalistą od czasówek. W tym fachu nie miał sobie równych już na juniorskich Mistrzostwach Świata w Valkenburgu i Treviso (1998-99). Swe pierwsze zawodowe szlify zdobywał w ekipach Mapei i Fassa Bortolo pod okiem tak uznanych menadżerów jak Patrick Lefevre czy Giancarlo Ferretti. Z początku po szczeblach profesjonalnej hierarchii piął się dzięki zwycięstwom w prologach. W 2003 roku wygrał etapy otwarcia Tour de Romandie i Tour de Suisse, zaś rok później był najlepszy w Liege podczas prologu Tour de France. W tymże sezonie 2004 jeszcze jako zawodnik Fassa Bortolo po raz pierwszy dał o sobie znać na trasach północnych klasyków. Do welodromu w Roubaix dotarł w czołowej 4-osobowej grupce, lecz na ostatnich metrach dał się ograć trzem bardziej doświadczonym rywalom, z których najszybszy był potężny Szwed Magnus Backstedt.


Fabian poszedł w jego ślady dwa lata później po przejściu do ekipy CSC prowadzonej przez menadżera młodszej daty, lecz nie małej już sławy czyli Bjarne Riisa. Wówczas zaatakował 20 kilometrów przed metą i jako jedyny umknął nie tylko przed rywalami, ale i pędzącym pociągiem towarowym, który wypaczył kolejność wyścigu na niższych szczeblach podium. Zwycięstwo Szwajcara nie podlegało dyskusji, a jako że w tych dniach był też szósty w Ronde van Vlaanderen oraz Gent – Wevelgem z miejsca wszedł do elity specjalistów od jazdy po najtrudniejszych spośród kolarskich dróg. W 2007 roku nie poszedł za ciosem, lecz w sezonie 2008 na wiosnę znów „był w gazie”. Wtedy jednak błyszczał formą głównie w marcu co przełożyło się na zwycięstwa w etapówce Tirreno – Adriatico oraz drugim monumentalnym klasyku czyli Mediolan – San Remo. W kwietniu „jego silnik” pracował na nieco niższych obrotach, lecz i tak dowiózł go do drugiego miejsca w Paryż – Roubaix, gdzie na finiszu musiał uznać wyższość znacznie szybszego Toma Boonena. Przed rokiem na skutek kontuzji odniesionej podczas Tour of California wiosnę musiał spisać na straty. Symbolem jego ubiegłorocznych wiosennych porażek stał się obrazek z górki Koppenberg (na RvV), na której „Spartakus” zerwał łańcuch, zszedł z roweru i wycofał się z wyścigu, który poprzysiągł sobie wygrać.


W pięknym stylu wykorzystał już pierwszą okazję do rewanżu. W minionych dwóch tygodniach zdominował trzy najtrudniejsze wyścigi na belgijsko-francuskim pograniczu. Najpierw w sobotę 27 marca wygrał próbę generalną przed wielką Ronde czyli GP E-3 Prijs Harelbeke. Gdy zaatakował 42 kilometry przed metą na górce Paterberg do jego kompanii dołączyli tylko Boonen i Hiszpan Juan Antonio Flecha. Ograł ich śmiałym atakiem na półtora kilometra przed „kreską”. Podobny manewr zastosował w wielkanocną niedzielę 4 kwietnia na trasie Ronde van Vlaanderen. Gdy również ponad 40 km od mety przyśpieszył na pagórku Molenberg tylko Boonen był w stanie się z nim zabrać. Belgijski triumfator tego wyścigu z lat 2006-07 liczył na wyrównanie rekordu Johana Museeuwa i trzech innych asów starszej daty. Jednak Szwajcar pomimo, że przez kolejne 25 kilometrów dawał znacznie dłuższe zmiany i tak był w stanie zgubić swego największego rywala pięknym atakiem na legendarnym wzniesieniu Kapelmuur. Wygrał niezagrożony z przewagą 1:15 nad Boonenem oraz 2:11 nad Belgiem z walońskiej strony Philippem Gilbertem. Tydzień później na piekielnej drodze do Roubaix „postawił kropke nad i”. Pożegnał swych rywali już 50 km przed metą, po chwili dołączył do trójki dzielnych uciekinierów, by po kilku dalszych kilometrach „odhaczyć” najbardziej opornego z nich Belga Bjorna Leukemansa. Ostatnie 45 kilometrów to była już mistrzowska czasówka godna kolarskiego Supermana. Zaprzeczył prawom kolarskiej logiki. Oto sam jeden w pojedynku z ośmioma klasowymi rywalami szybko zyskiwał dystans i 15 km przed finałem miał nad nimi aż trzy minuty przewagi. W końcówce spadła ona do równo dwóch minut na skutek zdecydowanego ataku Flechy, któremu „na kole” usiadł Norweg Thor Hushovd. Na welodromie w Roubaix Fabian mógł spokojnie świętować swój wielki sukces i dublet godzien największych speców od jazdy po chłodnej i wietrznej Północy.


Tym sposobem jako dziesiąty kolarz w dziejach ustrzelił wygrał w jednym sezonie dwa najbardziej prestiżowe wyścigi z brukowej serii czyli Ronde + Roubaix. Co ciekawe pierwszym, który tego dokonał był w 1923 roku jego rodak Heiri Suter. Później wyczyn ten skopiowało już tylko ośmiu Belgów (nacji bardzo „niegościnnej” na wyścigach w takim terenie) tzn. Romain Gijssels w 1932 roku, Gaston Rebry – 1934, Raymond Impanis – 1954, Fred De Bruyne – 1957, Rik Van Looy – 1962, Roger De Vlaeminck – 1977 i w czasach współczesnych Peter Van Petegem – 2003 i wspomniany wielki przegrany tegorocznej „kampanii północnej” Tom Boonen – 2005. Po 87 latach znalazł się śmiałek, który pogrążył Flamandów na ich własnym podwórku. Skuteczność i styl jazdy Cancellary w drodze do owych zwycięstw przejdzie do historii. Wszak w tak ciężkich wyścigach nie ma mowy o przypadkowych zwycięstwach. Kandydatów do zwycięstw we wspomnianych „monumentach” co roku jest kilku jeśli nie kilkunastu.


Nikt chyba nie zaprzeczy, że w bardzo wysokiej formie był Boonen – drugi w Harelbeke i wielkiej Ronde, a wcześniej również w Mediolan – San Remo. Przegrany i sfrustrowany do mety w Roubaix dojechał na ledwie piątym miejscu. Świetnie rozpoczął sezon Hiszpan (alias Katalończyk z wychowania i Argentyńczyk z urodzenia) czyli Flecha. W pięknym stylu wygrał pod koniec lutego Omloop Het Nieuwsblad (dawny Het Volk), lecz na przełomie marca i kwietnia musiał zadowolić się „tylko” trzecimi lokatami w GP E-3 Harelbeke i P-Roubaix. Poważnie potraktował starty u swych sąsiadów z Północy Walon Philippe Gilbert, lecz podobnie jak przed rokiem był trzeci w Ronde, zaś na finiszu G-Wevelgem musiał uznać wyższość Austriaka Berharda Eisela i niespełna 22-letniego rewelacyjnego debiutanta w wielkim kolarskim świecie Sepa Vanmarcke ze skromnej ekipy Topsport Vlaanderen. Bardzo aktywnie jeździł przygarnięty przez ekipę Vacansoleil Bjorn Leukemans – drugi w Dwars door Vlaanderen, siódmy w GP E-3 Harelbeke, czwarty w Ronde i szósty w Roubaix! Ładna seria – nic dziwnego, że poprosił swego pracodawcę o podwyżkę. Stałe postępy w tym terenie czyni amerykański sprinter Tyler Farrar. Tym razem był dziewiąty w G-Wevelgem, piąty w Ronde van Vlaanderen i na deser wygrał najbardziej odpowiadający mu - bo płaski - semi-klasyk Grote Scheldeprijs. Spore możliwości pokazał Duńczyk Matti Breschel (kolega Cancellary z Saxo Banku). Pewnie wygrał Dwars door Vlaanderen i tylko defekty sprzętu stanęły mu na drodze do zwycięstwa w G-Wevelgem i być może podium w Ronde. Po dobrym, acz bezowocnym występie w M-SR z nadziejami do Belgii pojechał mistrz Włoch Filippo Pozzato. Plany pokrzyżowało mu przeziębienie i skończyło się tylko na czwartej lokacie w GP E-3 (gdzie przegapił odjazd wielkiej trójki) oraz siódmym miejscu w Roubaix (gdzie był wyraźnie słabszy niż przed rokiem). W końcu zaś z dobrej strony pokazali się Brytyjczycy. Anglik Roger Hammond był bodaj najjaśniejszą postacią w ekipie Cervelo: siódmy w Ronde i czwarty w Roubaix, gdzie pomagał Hushovdovi. Natomiast Szkot David Miller z zespołu Garmin wygrał etapówkę Driedaagse van de Panne i dość niespodziewanie liczył się nawet w końcówce monumentalnej Ronde.

Wszyscy oni byli jednak tylko dobrym tłem dla wyczynów niesamowitego Szwajcara. W kontekście przyszłorocznych potyczek na brukach i pagórkach mogą mieć jedynie nadzieję, iż Helwet w swoim stylu wyznaczy sobie jakieś nowe ambitne cele do osiągnięcia przez co nie stawi się we Flandrii czy na stracie „Piekła Północy” w Compiegne w 100-procentowej formie. Zdaniem niejednego fachowca (m.in. trenera Aldo Sassi’ego z Instytutu Mapei Sport) odpowiednio odchudzony mógłby się w najbliższych latach postarać nawet o zwycięstwo w Tour de France. Sam zainteresowany po zwycięstwach w trzech monumentalnych klasykach (M-SR, RvV i P-R x 2) prędzej zechce zapewne dorzucić do swej kolekcji sukcesy w dwóch pozostałych monumentach czyli Liege – Bastogne – Liege i Giro di Lombardia. Wyścigi to znacznie bardziej górzyste niż dotychczas „wzięte”, ale skoro przed rokiem wygrał klasyfikację generalną Tour de Suisse (mniejsza o to, że edycja ta była skrojona na miarę faworyta gospodarzy) to i te dwa klasyki nie wydają się być obecnie poza jego zasięgiem. Ardeny to jeszcze nie temat na obecny sezon. Teraz Szwajcarowi przyda się chwila odpoczynku przed TdS i TdF. Niemniej za rok-dwa kto wie? A gdy nie będzie już czego ugrać przy klasycznym stoliku to nasz nowy „Władca Północy” przystąpi zapewne, jak zwykle skrupulatnie, do realizacji największego z kolarskich wyzwań – zwycięstwa w „Wielkiej Pętli”.