TransAlp oczami Arka i Marcina, etap 6.

Drukuj

Nie zaskoczę już pewnie nikogo, jeżeli napiszę, że dzisiejszy etap zaczynał się od podjazdu. 10 kilometrów i 800 metrów w pionie. Niestety pierwszy sektor jest tylko dla 15 pierwszych w kategorii MEN.<br />

Nie zaskoczę już pewnie nikogo, jeżeli napiszę, że dzisiejszy etap zaczynał się od podjazdu. 10 kilometrów i 800 metrów w pionie. Niestety pierwszy sektor jest tylko dla 15 pierwszych w kategorii MEN.
My póki co, ustawiamy się z teamami zajmującymi miejsca w generalce od 16 do 75 w kat. MEN. Początek zaczynamy mocniej, żeby przebić się z dalszej pozycji w sektorze. Tempo nie jest zabójcze, ale z przodu wydziela się czołówka „po za zasięgiem”. Po 4 etapach znamy już dokładnie, z kim, za kim i przed kim mamy jechać. Wszyscy sympatycznie się do siebie uśmiechają, ale jak tylko się obejrzą naciskają z całych sił na pedały. Podjazd udało się nam pokonać w 43 minuty co dało nieco ponad 1040 m/h – jest dobrze. Grupka z jaką się załapaliśmy oscyluje koło 20-25 miejsca w generalce, jak się uda z nią utrzymać, podciągniemy swoją pozycję. Od 10 kilometra zaczynamy jazdę granią, w okolicach 2000 m n.p.m. Przez kilkanaście kilometrów single. Czasem wiją się na skarpie, stromo w górę i jeszcze ostrzej w dół. Do tego uskoki, luźne kamienie. Frajda na całego. Od 22 kilometra ścieżka prowadzi tylko w dół. Przez 17 kilometrów zjeżdżamy z 2086 m na równe 300. Średnie nachylenie wychodzi 10%, a chwilowe? Chwilowe były takie, że czuliśmy swąd palących się klocków. Zresztą prawie na każdym etapie trafił się taki cukiereczek. Teraz odczytuję dane z wykresu zrobionego przez mojego Polara RS800CX z jednosekundowym zapisem;) Na odcinku 2 kilometrów, nachylenie 22%. Na jednym ze zjazdów Arek łapie laczka, działamy jak szybko to możliwe - wrzucamy dętkę. Trwało to ponad 3 minuty, grupka pojechała, zostaliśmy sami. Jadąc po zmianach dojeżdżamy do drugiego konkretnego podjazdu. 9 kilometrów, 900 metrów w pionie. Serpentyny wiją się jedna nad drugą. Doganiamy kolejne teamy, jedziemy prawie bez obciążenia, na górze czekają bidony. Paweł wyjechał 2 godziny przed nami, żeby je tam dostarczyć. Również na tym podjeździe przekraczamy 1000 m/h. Od szczytu prawie 30 kilometrów do mety. Nie będzie już dużych podjazdów jedynie małe chopki;) Raz szuter, raz ścieżka. Raz na rowerze, raz rower na nas. Dzisiejszy etap liczył najwięcej takich właśnie atrakcji. Końcowe kilometry jedziemy z teamami zajmującymi 24 i 27 pozycje w generalce. Ostrożnie i z rozwagą, ale nie mamy zamiaru im odpuścić. Niemcy odpadają na zjeździe, z Belgami jedziemy dalej. Markowanie zmiany, czekamy na odpowiedni moment, żeby zaatakować. Ostatnie metry do mety będą pod górę. Co raz więcej kibiców, chyba już blisko. Widzimy kogoś z obsługi co przez krótkofalówkę podaje nasze numery na metę. Belgowie nie wytrzymują. Wpadamy na 24 pozycji, w generalce awansujemy na 28 pozycję. Super. Od razu kolejne bidony podaje nam Grzesiek. Szybko ogarniamy rowerki, kąpiel i wskakujemy pod magiczne ręce masażystki Asi, dzięki którym z dnia na dzień czujemy się lepiej. Paweł przygotuje posiłek, ktoś ogarnie stroje. Pomoc naszej „obsługi technicznej” jest nieoceniona. Wieczorem jeszcze analiza miejsc w generalce, strat i przewagi. Kilka zespołów mamy w zasięgu. Nastawienie bojowe. Czas jak najlepiej zregenerować organizm. Trzymajcie kciuki!