Wielka Pętla rozpoczęła się z wielką pompą – czasówką w mieście luksusu, Monako. Nietypową, bo dość długą i górzystą, a to z kolei faworyzowało nie tyle dobrych czasowców co mocnych górali, potrafiących jeździć na czas. Pytaniem było też to, jak poradzi sobie Lance Armstrong (Astana), który po trzech latach przerwy wrócił na trasy TdF i to na niego skupione były oczy większości kibiców. To jednak nie Amerykanin, lecz Szwajcar był głównym bohaterem wieczoru.
Zwycięstwo Fabiana Cancellary (Saxo Bank) nie było niespodzianką, jednak styl w jakim wygrał i przewaga jaką uzyskał była naprawdę imponująca. Drugi na tym etapie, Alberto Contador (Astana) stracił do niego aż 18 sekund, a nie można powiedzieć, żeby Hiszpan był słabym czasowcem. To właśnie Contador uplasował się najwyżej z faworytów, pokazując przy tym, że rzeczywiście jest w wysokiej formie, dokładając np. Armstrongowi 22 sekundy. Nie można jednak powiedzieć, że Armstrong zawiódł. Po trzech latach nieobecności przyjechał na Tour i zajął 10. miejsce, a takie asy, jak Mienszow, czy Sastre, którzy wcześniej upatrywani byli w roli największych faworytów, zajmowali odlegle miejsca.
Cavendish - sprinterzy
Już na drugim etapie sprinterzy mieli okazję pokazać swoje umiejętności. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że rywale Marka Cavendisha z góry stali na straconej pozycji. Perfekcyjna praca ekipy Columbia – HTC w połączeniu z dynamiką i szybkością Cavendisha mogły dać tylko jeden wynik – zwycięstwo Brytyjczyka. Podobnie sytuacja wyglądała na kolejnym etapie, którego scenariusz napisał wiatr. Co zasługuje na szczególną uwagę to fakt, że w niewielkiej grupce, która uformowała się pod koniec etapu znaleźli się wszyscy kolarze tej ekipy. Cavendish miał więc nieco ułatwione zadanie, gdyż większość sprinterów została w drugiej grupce, jednak nie umniejsza to jego osiągnięć.
Jak na razie Cav poniósł jedną porażkę. Na etapie do Barcelony, gdzie meta usytuowana była na podjeździe, Brytyjczyk co prawda utrzymał się w pierwszej grupce, jednak kosztowało go to zbyt wiele sił i nie brał już udziału w sprinterskiej rozgrywce. A tę wygrał Thor Hushovd z Cervelo Test Team. Norweg wydaje się być obecnie najgroźniejszym rywalem Cavendisha w walce o zieloną koszulkę. Na tyle groźnym, że to właśnie Hushovd dzierży obecnie maillot vert. Na ósmym etapie do Saint -Girons Hushovd zabrał się w ucieczkę , wygrał dwa lotne finisze i wobec ledwie jednopunktowej straty w klasyfikacji punktowej do Cavendisha, zabrał mu zieloną koszulkę i wyprzedza go teraz o 11 punktów. Choć do Paryża jeszcze bardzo daleko, to walka o zieloną koszulkę zapowiada się równie ciekawie co o jej żółtą wersję. Najbliższe etapy, płaskie powinny nieco wyjaśnić sytuację sprinterów, których ekipy teraz chyba tak łatwo nie odpuszczą sprinterom.
Astana - reszta
Powracająca po trzech latach przerwy czasówka drużynowa wzbudzała wiele emocji. Długa, trudna technicznie i wyczerpująca próba miała być sprawdzianem dla drużyn faworytów. Dla niektórych była nie tyle gwoździem do trumny, co kolejnym ciosem i pokazała, że ich marzenia o wygraniu Wielkiej Pętli oddalają się. Po tym etapie, jeszcze przed Pirenejami Evans i Sastre tracili do swoich najgroźniejszych rywali prawie 3 minuty, natomiast Mienszow już cztery. Innym z kolei dała nieznaczną przewagę.
Jednak najwięcej emocji wzbudziła różnica czasowa pomiędzy Cancellarą a Armstrongiem. Amerykanin przed etapem tracił do Szwajcara 40 sekund i właśnie o tyle Astana, która zdecydowanie, jadąc jako niczym niepodzielony kolektyw wygrała tę próbę, wyprzedziła Saxo Bank. Szwajcar zdołał jednak zachować żółtą koszulkę, wyprzedzając Armstronga ledwie o 22 setne sekundy!
Uciekinierzy - peleton
Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni do widoku uciekinierów doganianych na ostatnich kilometrach każdego etapu. Ten Tour jest nieco inny. Uciekinierzy postanowili chyba wytoczyć wojnę peletonowi i jak do tej pory aż cztery etapy z dziewięciu, a w zasadzie siedmiu, nie licząc czasówek, zakończyły się sukcesami kolarzy z ucieczki. Znakomicie radzą sobie Francuzi, którzy w tegorocznej edycji swojego narodowego Touru wygrali aż trzy etapy, właśnie po ucieczkach. Na piątym etapie, który miał być kolejnym etapem dla sprinterów, ulubieniec Francuzów, Thomas Voeckler (BBOx Telecom) znalazł się w „tej” ucieczce (w której także znalazł się Marcin Sapa) i jako jeden z dwóch kolarzy zdołał obronić się przed szaleńczym pościgiem peletonu, co dało mu upragnione zwycięstwo w Wielkiej Pętli.
Siódmy etap, pierwszy w Pirenejach, kończący się podjazdem w Arcalis, także padł łupem Francuza. Faworyci byli zajęci prowadzeniem swojego wyścigu, dlatego też nieznaczną przewagę na mecie zdołał zachować ledwie 23-letni Brice Feillu (Agritubel), debiutant, dla którego jest to największy sukces w karierze. Swoje pięć minut dostał też Rinaldo Nocentini (Ag2R), który został niespodziewanym liderem wyścigu, po sześciu dniach odbierając maillot jaune Cancellarze. Pięć minut, które przedłużyło się o kolejnych kilka dni. Ten etap był też pierwszym sprawdzianem faworytów, z którego obronną ręką wyszli praktycznie wszyscy – Armstrong, bracia Andy i Frank Schleck (Saxo Bank), Cadel Evans (Silence – Lotto), Denis Mienszow (Rabobank), Carlos Sastre (Cervelo TestTeam), a siłę pokazał Contador. Kolejne dwa etapy, także pirenejskie, nie przyniosły zmian w klasyfikacji generalnej, jednak dały kolejną okazję uciekinierom. Swoją szansę wykorzystali Luis Leon Sanchez z Caisse d’Epargne, „zastępca” Alejandro Valverde i kolejny z Francuzów, Pierrick Fedrigo (BBox Telecom).
Armstrong - Contador
Kto jest liderem Astany? Temat, który nie znika z pierwszych stron gazet. Elektryzuje wszystkich kibiców, nawet tych sympatyzujących z Evansem czy Sastre. Napięcie pomiędzy Armstrongiem, starym mistrzem, a Contadorem, młodym gniewnym, daje się wyczuwać w wypowiedzi każdego z nich. Obaj jednak podkreślają, że to, kto będzie liderem, pokaże wyścig. Kto więc do tej pory zasłużył na miano lidera?
Contador pokonał Armstronga podczas pierwszej czasówki, jednak to nie Armstrong zawiódł, a Contador pojechał bardzo dobrze. Nad takimi rywalami jak bracia Schleck, Evans czy Sastre Boss zyskał, a strata do Contadora nie była też nie do odrobienia. Hiszpan jednak pokazał, że jest świetnie przygotowany i myśli tylko o zwycięstwie, a wygrana z Armstrongiem na pewno umocniła jego przekonanie, że to na niego pracować będzie Astana.
Armstrong jednak ma to coś, czego z pewnością brak Contadorowi. To doświadczenie wyniesione z siedmiu zwycięstw w Tour de France. To, że Teksańczyk nie zapomniał jak się jeździ, pokazał podczas trzeciego etapu, kiedy to znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Załapał się do czołowej grupki, zostawiając z tyłu Contadora, który wtedy jeszcze według Bruyneela był liderem Astany. Armstrongnie tylko nie czekał na swojego młodszego kolegę, lecz także był jednym z kolarzy najmocniej pracujących w czołowej grupce. Złośliwość Armstronga? Chyba nie, z tyłu zostali przecież Evans, Sastre, Mienszow, bracia Schleck i to nad nimi przewagę chciał zyskać Armstrong. To, że został tam także Contador to tylko i wyłącznie wina (i nieuwaga) Hiszpana. Armstrong wysunął się na drugie miejsce w generalce, 19 sekund przed Contadora.
Remisowy, bo trudno o inny wynik, etap jazdy drużynowej na czas nie wprowadził zmian w klasyfikacji pomiędzy dwoma liderami Astany, jednak mało co nie dał Armstrongowi żółtej koszulki. Strata do Fabiana Cancellary wynosiła ledwie 0.220 sekund, jednak wtedy jego pozycja w drużynie znacznie wzrosła a Armstrong zaczął przebąkiwać o kolejnym zwycięstwie.
Contador zaatakował na etapie do Arcalis, pozostawiając Armstronga ze związanymi rękami. Obaj kolarze mieli szanse na żółtą koszulkę, lecz trudno było oczekiwać, że Armstrong rzuci się w pościg za swoim kolarzem. Musiał więc czekać, pilnować rywali, którzy z drugiej strony niezbyt chętnie gonili Hiszpana.
Contador z pewnością zasługuje na miano najlepszego kolarza etapowego na świecie a na tegoroczny Tour jest świetnie przygotowany. Armstrong pokazał tymczasem, że jest w stanie zagrozić najlepszym i powalczyć o zwycięstwo. Nie tyle siłą fizyczną, co doświadczeniem i sprytem. Dyrektor sportowy Astany Johan Bryuneel twierdzi, że obaj kolarze mają w drużynie ten sam status, choć jeszcze niedawno zapewniał, że numerem jeden jest Contador.
FOTO: Sirotii