4. Puchar Świata oczami Mai

Puchar Świata - Madryt -"Can anybody stop that man..?!".

Drukuj

Wielu kolarzy i kibiców narzeka na umiejscowienie Pucharu Świata w stolicy Hiszpanii. Trasa jest płaska, szybka, prosta technicznie nie ma na niej nic co kojarzyłoby się z prawdziwym MTB. A jednak rozgrywane tam zawody co roku dostarczają kibicom niesamowitych emocji.<br />

Wielu kolarzy i kibiców narzeka na umiejscowienie Pucharu Świata w stolicy Hiszpanii. Trasa jest płaska, szybka, prosta technicznie – nie ma na niej nic co kojarzyłoby się z prawdziwym MTB. A jednak rozgrywane tam zawody co roku dostarczają kibicom niesamowitych emocji.
Brak długich podjazdów sprawia, że bardzo trudno jest uciec rywalom, kolarze przez większą część wyścigu jadą w zwartych grupach, atakując jeden po drugim. Często o zwycięstwie decydują ostatnie metry wyścigu. Tak też było w minioną niedzielę.

Na starcie wyścigu elity kobiet stanęło nieco mniej zawodniczek niż w Offenburgu i Houffalize – stawka ze 110 zmniejszyła się do 70. Dla nas (tj. Polek) było to jednak bez znaczenia – z czołówki nie brakowało nikogo, więc bynajmniej nie miało być łatwiej, tym bardziej, że niestety wszystkie należymy do grona kolarzy nie przepadających za Madrytem... Ukłon w naszą stronę zrobiła na szczęście pogoda. Z tradycyjnych 35 stopni upału w weekend temperatura stopniała do nieco ponad 20. Razem z ochłodzeniem w sobotę pojawiły się jednak solidne opady deszczu, które ku zaskoczeniu wszystkich diametralnie zmieniły warunki panujące na trasie. Runda stała się bardzo wolna, część podjazdów w pierwszej połowie wyścigu było nie do wyjechania, a płaskie odcinki oraz zjazdy zamieniły się w lodowisko.


Pierwszy raz w tym roku miałam przyjemność startować z pierwszego rzędu i co najważniejsze – udało mi się to wykorzystać. Od początku jechałam w czołowej grupie, z której w połowie pierwszego okrążenia oderwały się trzy zawodniczki: Marga Fullana (Massi), Marie Helen Premont (Rocky Mountain) oraz Lene Byberg (Specialized). Tak jechały niemalże przez cały wyścig, rozstrzygając kwestie miejsc na podium dopiero na ostatnim okrążeniu. Najsilniejsza zdawała się być Premont, jednak na płaskich odcinkach Fullana i Byberg nie chciały z nią współpracować. Marie obawiając się doścignięcia przez inne zawodniczki nie odpuszczała i brała cały wiatr na siebie, dzięki czemu Fullana i Byberg mogły nieco zregenerować siły. Pomogło to zwłaszcza Hiszpance, która w końcówce odjechała Premont na 4 sekundy i mogła świętować zwycięstwo „u siebie w domu”. Na mecie aż się popłakała z radości, a razem z nią pewnie i jej liczni kibice, którzy przybyli dopingować swojej rodaczce do Parku Casa de Campo.

Moja forma nie pozwala mi jeszcze na walkę o podium, więc znów walczyłam o miejsce w pierwszej 10. Początek wyścigu nawet rozbudził moje nadzieje na TOP 5, jednak dość szybko zostały one ostudzone. Półtorej rundy jechałam w grupie z Elisabeth Osl (Ghost), Catherine Pendrel (Luna) oraz Evą Lechner (Colnago) na miejscach 4-7 próbując gonić uciekającą trójkę. Tempo tej grupy było dla mnie za wysokie, jednak za wszelką cenę starałam się jak najdłużej utrzymywać z nią kontakt, choćby wzrokowy. Szybko do przodu uciekła Pendrel, później Lechner, którą udało mi się razem z Osl dogonić na płaskim odcinku. To był jednak tego dnia już szczyt moich możliwości, przez dalszą część wyścigu „wisiałam” na 7 miejscu niestety z minuty na minutę tracąc siły. Wykorzystały to świetne w drugiej połowie wyścigu Sabine Spitz (Ghost), która ostatecznie przesunęła się aż na 4 lokatę (!) oraz Natalie Schneitter (Colnago). Ostatecznie skończyłam wyścig na 9 lokacie, co może nie zaspokaja moich aspiracji, jednak jak na moją aktualną dyspozycję (która wysoka nie jest...) to naprawdę świetny wynik. W klasyfikacji generalnej przesunęłam się na 10 miejsce, które mam nadzieję jeszcze poprawić na lipcowych eliminacjach Pucharu Świata w Kanadzie.


Podobne nadzieje myślę mają na pewno także moje koleżanki teamowe z CCC Polkowice. Zwłaszcza Magda Sadłecka, która niestety rywalizacji w Madrycie nie ukończyła z powodu zerwanej przerzutki. Ola pojechała natomiast bardzo ładnie – finiszując na 21 miejscu w elicie i drugim w kategorii poniżej 23 lat. Ania Szafraniec z JGB2 była 15, co sama uważa za wynik dobry „jak na Madryt”, ale niższy od swoich oczekiwań, tym bardziej, że na początku wyścigu udało jej się przebić do mojej grupy walczącej o miejsca w połowie pierwszej 10.

Wyścig panów „stety” – niestety nie przyniósł żadnej niespodzianki. Kolejny raz na najwyższym stopniu podium stanął Mistrz Olimpijski Julien Absalon (Orbea). Jak powiedział komentator wyścigu z telewizji internetowej freecaster.tv: „Can anybody stop that man..?!”. W Madrycie próbował tego Ralph Neaf z Meridy i nawet wydawało się, że mu się uda... Przez większą część wyścigu jechał z Francuzem na czele i na dwie rundy do końca zdecydował się na atak, którego Absalon nie wytrzymał. Szwajcarowi udało się jednak zyskać zaledwie 10 sekund przewagi, którą niestety stracił razem z siłami i wiarą w zwycięstwo. Absalon wykonał solidny kontratak i zaledwie na jednym okrążeniu zyskał minutę przewagi. Na mecie czekała na niego szczęśliwa małżonka, z którą zaraz po zakończeniu wyścigu i ceremonii dekoracji poszedł... pograć w tenisa! Widać Puchar Świata to dla niego za mało wysiłku...


Ciekawa była walka o najniższy stopień podium. Niespodziewanie, na finiszu z grupki czterech kolarzy wygrał ją Milan Moritz z Meridy pokonując Marco Fontanę, Nino Schurtera i Christoph’a Peraud. Zaraz za nimi na metę wpadła kolejna grupka – tym razem sześciu kolarzy (Stander, Lejaretta, Fumic, Paulissen i Sauser). Dopiero na trzynastym miejscu finiszował zwycięzca pierwszego Pucharu Świata Jose Antonio Hermida, który jednak do trzeciego zawodnika miał zaledwie 30 sekund straty... W połowie minuty zmieściło się zatem 11 zawodników!!! To się może zdarzyć tylko w Madrycie...

Na koniec hiszpańskiej relacji jeszcze trochę ciekawostek na temat przyszłości MTB. W Madrycie odbyło się spotkanie przedstawicieli UCI z dyrektorami 15 najlepszych grup zawodowych, mające na celu przedyskutowanie możliwych zmian, które uczyniłyby Cross Country bardziej atrakcyjnym (przede wszystkim dla telewizji). Wśród propozycji, które padły ze strony UCI (niemal identyczne złożył w swoim wniosku nasz trener Andrzej Piątek) były m.in.:

- skrócenie wyścigów,
- uatrakcyjnienie tras (by częściej przejeżdżały w okolicy startu i mety),
- wprowadzenie eliminacji na dzień lub dwa przed głównym wyścigiem,
- ograniczenie ilości startujących w głównym wyścigu do 50 najlepszych zawodników,
- stworzenie na wzór szosy grupy ProTeam – najlepszych 20 drużyn, które będą miały nieco preferencyjne warunki startów (darmowe zakwaterowanie, parking itp...)

Które ze zmian zostaną wprowadzone okaże się w lipcu na podobnym spotkaniu podczas Pucharu Świata w Kanadzie.

Foto: Andrzej Piątek