Romandia Romana

63. Tour de Romandie (28.04-03.05.2009, Pro Tour, Szwajcaria)

Drukuj

Czeski Wyścig. Czasówki dla Kolumbów. Nadzieje Rasta. Atak młodego wilka. Oryginalne podium. Polski gregario di lusso.<br />

Czeski Wyścig. Czasówki dla Kolumbów. Nadzieje Rasta. Atak młodego wilka. Oryginalne podium. Polski gregario di lusso.

Młodziutki Czech Roman Kreuziger, jedyny „stranieri” w gronie etapowych liderów Liquigasu już przed rokiem był najbardziej wyrazistą postacią na szwajcarskich szosach. Ten ex-mistrz świata juniorów z Werony, będący synem reprezentanta CSRS z czasów Wyścigu Pokoju bez kompleksów walczył o generalne zwycięstwa w obydwu, wielce prestiżowych szwajcarskich etapówkach. Najpierw na trasie Tour de Romandie przegrał tylko z Niemcem Andreasem Kloden, prawdziwym specjalistą od tygodniowych etapówek – triumfatorem wyścigów: Paryż – Nicea, Tirreno – Adriatico czy Vuelta al Pais Vasco. Półtora miesiąca później Roman junior triumfował już na trasie Tour de Suisse gdzie swych bardziej doświadczonych rywali „załatwił” dzięki wygranej na górskiej czasówce pod Klausenpass. Co więcej w lipcu roku minionego bardzo dzielnie spisywał się zaś w wyścigu największym z największych czyli Tour de France, na trasie którego zajął drugie miejsce w klasyfikacji młodzieżowej.

Nie może przeto dziwić, iż dyrektorzy Liquigasu co raz mocniej stawiają na swego młodego asa. W tym roku wciąż ledwie 23-letni Kreuziger ma być obok innego „młokosa” Włocha Vincenzo Nibaliego liderem seledynowej ekipy na „Wielką Pętlę” podczas gdy starszaki czyli Ivan Basso i Franco Pellizotti dostali od swych szefów przydział na Giro d’Italia. Niemniej młodość ma swoje prawa. Młodość lubi się wyszumieć. Trudno było więc oczekiwać by świadom swej wartości Czech cierpliwie budował swą formę na lipiec. W tym roku spokojniej wszedł w sezon i nie zachwycił na trasie marcowego wyścigu ku Nicei. Jednak już podczas kwietniowych klasyków zaczął pokazywać pazurki, szczególnie aktywnie jadąc w holenderskim Amstel Gold Race. Niemniej wyniki osiągnięte przezeń w Limburgii i Ardenach miał gorsze niż prezentowana forma. Tym większy był głód młodego wilczka na cenne zwycięstwo przed udaniem się na krótki majowy odpoczynek jaki zwykli sobie robić pretendenci do wysokich miejsc w Tourze po pierwszej części sezonu. Dobrze mu znana Romandia stała się naturalnym obiektem łowów. Trzeba było pójść za ciosem i przeskoczyć z drugiego na najwyższy stopień podium.

Niemniej specyficzna trasa tegorocznej edycji Tour de Romandie tzn. bez dłuższej (indywidualnej) czasówki, górskiego finiszu czy jednego choćby alpejskiego odcinka nie była skrojona podług potrzeb typowych specjalistów od wyścigów etapowych. Zapowiadał się tzw. „wyścig otwarty” przyjazny wszystkim zawodnikom akurat będącym w formie, nieźle radzącym sobie w średnich górach i mogącym liczyć na mocną drużynę, szczególnie w kontekście piątkowej drużynówki. Wyścig jak zwykle zaczął się od bardzo krótkiego prologu, tym razem rozegranego na ulicach Lozanny. Już na samym początku powody do radości zyskali nasi południowo-zachodni sąsiedzi. Pierwszym liderem TdR został Czech, acz bynajmniej nie główny bohater naszej opowieści. Prolog dość niespodziewanie padł bowiem łupem Frantiska Rabona z ekipy Team Colombia, który o dwie sekundy wyprzedził Francuza Sandy Casara i o trzy jednego z głównych faworytów całej imprezy Hiszpana Alejandro Valverde. Kreuziger wykręcił piąty czas o cztery sekundy gorszy od swego rodaka.

Pierwszy etap z metą we Fryburgu zakończył się udaną ucieczką trójki zawodników. Przy wyżej opisanym, dość łagodnym profilu tegorocznej trasy każdy skuteczna akcja tego typu mogła zapewnić jej uczestnikom nawet generalny sukces w tym wyścigu. Na szczęście dla atrakcyjności widowiska egzotyczny tercet hiszpańsko-duńsko-szwajcarski czyli Ricardo Serrano, Lars Ytting Bak i Gregory Rast zyskał tylko pół minuty nad peletonem dzięki czemu lista kandydatów do końcowego zwycięstwa nie zawęziła się zbytnio. Dość niespodziewanie etap wygrał Serrano z ekipy Fuji-Servetto, zaś potencjalnie najszybszy w tym gronie Rast na pocieszenie dostał koszulkę lidera dzięki lepszemu od kolegów wynikowi w lozańskim prologu. Etap drugi, choć z pozoru górzysty również nie przyniósł żadnego rozstrzygnięcia dla układu w klasyfikacji generalnej. Pomimo szeregu akcji zaczepnych na mecie w Chaux-de-Fonds finiszował blisko 60-osobowy peleton, w którym nie miał sobie równych jedyny klasowy sprinter w tak zawężonym gronie, a mianowicie Oscar Freire z Rabobanku. Hiszpan wyprzedził na kresce wspomnianego już Rabona oraz Kazacha Assana Bazajewa z Astany. Natomiast Rast mimo przejściowych problemów zdołał jeszcze tym razem utrzymać się na prowadzeniu.

Pierwszomajowa drużynówka oznaczał jednak kres marzeń Rasta o sukcesie w rodzimym wyścigu. Potężnie zbudowany Gregory nie wytrzymał tempa swych kolegów z ekipy na podjeździe w pierwszej części próby czasowej i definitywnie wypadł z walki o generalne zwycięstwo. Trzeba jednak przyznać, iż tego dnia na niewiele zdałoby się nawet utrzymanie tempa swych kompanów, albowiem zespół Astany nie należał do najmocniejszych w stawce. Nikt nie zbliżył się do czasu zawodników Team Colombia i nic dziwnego skoro obok wspominanego już Rabona jechali w niej tak uznani czasowcy co Niemiec Toni Martin i mistrz Włoch Marco Pinotti. „Kolumbowie” wyprzedzili o dziesięć sekund Caisse d’Epargne i o szesnaście Saxo Bank, dzięki czemu Rabon odzyskał utracone dwa wcześniej przodownictwo. W próbie tej czwarty czas wykręciła drużyna Liquigasu dzięki czemu Kreuziger awansował na dziewiąte miejsce.

O wszystkim zdecydować miał królewski etap czwarty do Sainte-Croix. Po mistrzowsku rozegrała go ekipa Liquigasu. Rabon począł tracić dystans do czołówki już w środkowej części tego etapu i z upływem kilometrów co raz lepiej wyglądały szanse kolarzy Caisse d’Epargne z Alejandro Valverde na czele. Niemniej na ostatnim podjeździe nie był on w stanie odeprzeć ataku Kreuzigera, któremu grunt do decydującego skoku przygotował nasz Sylwester Szmyd. Z młodym Czechem do końca próbowali walczyć Estończyk Rein Taaramae z Cofidisu oraz Rosjanin Vladimir Karpiec z Katiuszy, lecz lider Liquigasu poprawił im na ostatnim kilometrze dzięki czemu oprócz zdobycia koszulki lidera mógł się cieszyć także z sukcesu etapowego. Ostatni, piąty etap pomimo solidnego podjazdu pod Col du Marcharuiz nie przyniósł już żadnych korekt w „generalce”. Kolejny raz finisz z niepełnego peletonu (tym razem 90-osobowego) wygrał Freire wyprzedzając Tylera Farrara z Garminu i Koldo Fernandeza z Euskaltel, zaś Kreuziger spokojnie dojechał do Genewy w żółtym trykocie.

Tym samym generalne podium TdR w całości zajęli kolarze z dawnego „bloku socjalistycznego”, albowiem Kreuziger o 18 sekund wyprzedził Karpieca i o 25 rewelacyjnego Taaramae. Miejsca tuż za podium zajęli Valverde i Kolumbijczyk Rigoberto Uran obaj z ekipy Caisse d’Epargne, która wygrała „na pocieszenie” klasyfikację drużynową. Nam wypada zazdrościć braciom-Czechom kolarzy na miarę Kreuzigera i Rabona, lecz jednocześnie cieszyć się z wysokiej formy Sylwestra Szmyda, który podobnie jak w przypadku Ivana Basso na Giro del Trentino wywiózł swego kolejnego lidera do generalnego zwycięstwa. W ostatnich tygodniach z cenionego robotnika Bydgoszczanin przeistoczył się w prawdziwego „gregario di lusso” i niewykluczone, że w tej roli zobaczymy go na trasie tegorocznego Giro d’Italia. Czas pokaże czy duet Basso – Szmyd będzie równie skuteczny jak przed osiemnastu laty para Franco Chioccioli i Zenon Jaskuła.

FOTO: https://www.teamliquigas.it