1. Puchar Świata oczami Mai

Maja Włoszczowska nadaje z RPA

Drukuj

Pierwsze zawody Pucharu Świata zawsze wywołują zawsze najwięcej emocji. Czy zajdą zmiany w czołówce, kto będzie rządził MTB w nowym sezonie, czy pojawią się młode talenty, czy ktoś odejdzie na sportową emeryturę..?

Pierwsze zawody Pucharu Świata zawsze wywołują zawsze najwięcej emocji. Czy zajdą zmiany w czołówce, kto będzie rządził MTB w nowym sezonie, czy pojawią się młode talenty, czy ktoś odejdzie na sportową emeryturę..?
W tym roku wszystkich intrygowało jeszcze jedno pytanie - czy po nieudanym występie na Igrzyskach nadal ścigać się będą nieprzewidywalne Chinki...?

Pierwsze odpowiedzi nadeszły jeszcze przed startem. Wiadomo było, że nie pojawi się na nim królowa kobiecego MTB - Gunn Rita Dahle, która niedawno urodziła dziecko i zamierza wrócić do ścigania w drugiej części sezonu. Na liście startowej wyścigu w RPA nie pojawiły się Chinki - ciekawe, czy odpuściły tylko ten start, czy cały sezon..? Zabrakło także dziewczyn z teamu Luna, które pojawią się dopiero w Offenburgu. Tych kilka absencji nie oznaczało jednak, że wyścig będzie lżejszy niż się zapowiadało. Zawsze jest tak, że ktoś odchodzi i ktoś dochodzi... Pierwsze wyścigi XC w Europie przyniosły wiele zaskakujących rezultatów. Na Cyprze wygrywała młoda Szwedka - Aleksandra Engen, nieźle prezentowały się Francuzki, Norweżka Lene Byberg, a także Austriaczka Elisabeth Osl. Zawodziła natomiast Mistrzyni Olimpijska Sabine Spitz, która najwyraźniej po Igrzyskach postanowiła nieco odpuścić.

Dla mnie pierwszym sprawdzianem w tym sezonie był Puchar RPA odbywający się na tej samej trasie co Puchar Świata - siedem dni wcześniej. Ten, wbrew moim obawom, wyszedł nadspodziewanie dobrze. Bez problemu odjechałam Irinie Kalentievej i Mary McConeloug, które stale prezentują wysoki poziom. Ten występ rozbudził moje nadzieje na dobry rezultat w Pucharze. Powiem nawet więcej - byłam pewna, że powalczę o pierwszą piątkę, a może nawet o podium... Niestety się przeliczyłam...

Ale za nim o wyścigu, wpierw kilka słów o organizacji. Wygląda na to, że najlepsi kolarze górscy coraz częściej będą odwiedzali południową część globu. Coraz większą popularnością i uznaniem cieszy się wyścig etapowy Cape Epic, uznawany przez niektórych za odpowiednik szosowego Tour de France. Teraz z dużą przychylnością władz UCI spotkał się zorganizowany w Pietermaritzburgu Puchar Świata. Organizatorzy przygotowali bardzo ciężką, selektywną trasę, a by była ona bardziej wdowiskowa dla kibiców wykosili niemal pół lasu. Zawody można by uznać za perfekcyjne, gdyby tylko na równi z zaangażowaniem organizatorów w wyścig zaangażowaliby się okoliczni mieszkańcy... Liczba kibiców na trasie niestety mocno odbiegała od tej na trasach europejskich wyścigów i nie można powiedzieć by rzyczyną był brak emocji, bo ściganie było naprawdę ostre...


Pikanterii wyścigom dodały z całą pewnością warunki panujące na trasie, zwłaszcza podczas wyścigu pań. Za sprawą padającego dzień wcześniej deszczu podłoże zrobiło się nie tyle błotniste, co zdradliwie śliskie. Dlatego niezwykle ważne było dobranie właściwych opon, które zapewniłyby dobrą przyczepność. Tej mi niestety bardzo brakowało, gdyż „fruwałam” niemal na każdym zakręcie. Być może była to wina opon, a może mojego kiepskiego „czucia” roweru tego dnia. Czasem tak jest, że jak nie idzie, to na całej linii...

Jak to na Pucharach Świata bywa od startu tempo było zabójcze. Przepychanie się między zawodniczkami, „zatory" w miejscach zwężania się trasy, walka o jak najwyższą pozycję przed zjazdem... Startując z drugiego rzędu nie dałam rady od razu przebić się do czołówki, jednak miałam ją w zasięgu wzroku i liczyłam na to, że z rundy na rundę będę się przebijać do przodu - tak jak to było na ubiegłorocznych Mistrzostwach Świata oraz finale Pucharu Świata. Niestety zamiast przebijania do przodu, ja zaczęłam tracić pozycje... Mój organizm ewidentnie odmawiał mi posłuszeństwa, pokonanie każdej rundy zdawało mi się wysiłkiem ponad moje możliwości. W takich chwilach różne myśli przychodzą do głowy, a człowiekiem szargają skrajne emocje - niestety w większości negatywne, począwszy od złości po rozpacz. Jedyne na co ma się ochotę to rzucenie rowerem w krzaki i naprawdę trudno się przed tym powstrzymać. Co rundę łudziłam się, że jeszcze mnie odblokuje, zbiorę się i dojdę przynajmniej do pierwszej dziesiątki. Nic z tego... Ledwie udało mi się obronić 16 pozycję, co nie ukrywam jest dla mnie porażką. Nie mniej jednak mimo rozczarowania wynikiem, jestem zadowolona, że się nie poddałam, walczyłam do końca i zdobyłam cenne punkty w kwalifikacjach do londyńskich Igrzysk.


Razem ze mną te punkty zdobywały w Pietermaritzburgu Magda Sadłecka i Ola Dawidowicz. Też z pewnością swoim występem nie zachwyciły, ale pojechały bardzo przyzwoicie. Madzia skończyła zawody na 19 miejscu, a Ola była 24 i co ważniejsze druga w klasyfikacji do lat 23. To z całą pewnością duży sukces i jestem pewna, że Ola będzie w tym roku walczyć o podium w tej kategorii zarówno na Pucharach Świata jak i na Mistrzostwach Europy oraz Świata.

A czołówka...? Miały być niespodzianki i były. Wygrała z dużą przewagą Elisabeth Osl, która od tego roku towarzyszy Sabinie Spitz w fabrycznym teamie Ghosta. Na drugim miejscu rywalizację ukończyła pokonana przeze mnie przed tygodniem Irina Kalentieva, a za nią na mecie pojawiła się Lene Byberg. Czwarta przyjechała - wyraźnie rozczarowana tym wynikiem - Mistrzyni Świata Marga Fullana (osobiście obstawiałam ją na zwycięstwo), piąta Mary McConeloug, czyli kolejna zawodniczka, z którą nie miałam problemów podczas Pucharu RPA. No cóż... Taki sport. Marne to pocieszenie, ale nie tylko ja miałam kiepski dzień w sobotę. Słabo pojechała także Mistrzyni Olimpijska - Sabine Spitz (11 pozycja) oraz dziewczyny z teamu Colnago Natalie Schneitter oraz Eva Lechner (zwyciężczyni jednej z ubiegłorocznych edycji Pucharu Świata).

Wniosek z wyścigu mam jeden - każdy sezon jest inny, każdy tydzień jest inny, każdy dzień jest inny. Największą sztuką jest trafić z optymalną dyspozycją w ten właściwy dzień. Ja jestem przeszczęśliwa, że ta sztuka udała mi się na najważniejszej imprezie minionego czterolecia i teraz zamierzam się skupić na tym by wszystko poszło zgodnie z moim planem w nadchodzącym sezonie. A celem numer jeden są Mistrzostwa Świata w Australii. Przed nimi jeszcze jednak sporo ścigania. W najbliższą sobotę LangTeam GrandPrix MTB w Szczawnie Zdrój, a później dwie fascynujące (z uwagi na miejsca w których się rozgrywają) edycje Pucharu Świata - Offenburg (Niemcy) i Houffalize (Belgia). Z Polski daleko nie jest, więc zachęcam kibiców do weekendowego wyjazdu. Wiem, że moja ekipa z Jeleniej Góry już się organizuje, więc na pewno będę miała dla kogo się ścigać :). Teraz moja w tym głowa, by tym razem to był ten właściwy dzień...

PS. Chciałam przy okazji relacji z Pucharu Świata opisać także wyścig mężczyzn, ale niestety z powodu podłego nastroju nie bardzo miałam ochotę śledzić rywalizację panów. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie :).Podaje więc tylko suche wyniki.... 1. mój ulubieniec - Jose Antonio Hermida, 2. Mistrz Olimpisjki - Julien Absalon, 3. faworyt gospodarzy - Burry Stander.

FOTO: Archiwum Mai Włoszczowskiej