Swoisty cyrk, bo trudno inaczej nazwać zamieszanie, jakie powstało wokół kontroli antydopingowej Lance’a Armstronga, zdaje się rozkręcać na dobre. Dziś Amerykanin wyraził obawy, czy AFLD nie doprowadzi do wykluczenia go z Tour de France.
Po wielu słownych utarczkach i przepychankach, Armstrong w końcu powiedział to, co wisiało w powietrzu od samego początku, kiedy wybuchła afera z kontrolą antydopingową przeprowadzoną w domu kolarza niedaleko Nicei – „istnieje spore prawdopodobieństwo, że [AFLD] zabroni mi udziału w Tour de France”.
Te słowa brzmią niczym z powieści fantastyczno –naukowej , jednak znając postępowanie AFLD, sytuacja ta jest możliwa. A biorąc pod uwagę niechęć, jaką Francuzi „darzą” Armstronga, nawet bardzo prawdopodobna.
Mimo iż żadne z badań (moczu, krwi i włosów) nie wykazało obecności niedozwolonych środków w organizmie 7-krotnego zwycięzcy Wielkiej Pętli, kontrolerzy z AFLD wskazują na brak podporządkowania się przepisom przez Amerykanina i to właśnie ten fakt może przesądzić o wykluczeniu Armstronga z TdF.
„To bardzo zła sytuacja. Tour to dla mnie bardzo ważna sprawa” – przyznał Armstrong, „kocham ten wyścig i bardzo chcę wziąć w nim udział po raz kolejny. Miałem także nadzieję, że przez start w TdF uda mi się zaszczepić w tym kraju idee walki z rakiem. Ale jeśli się nie uda, to nic na to nie poradzę – to ich sprawa, ich wyścig, ich kraj i ich zasady, których trzeba przestrzegać” – mówił w przekazie wideo skierowanym do kibiców Armstrong, który obecnie trenuje w Aspen.
Z pewnością najbliższe dni przyniosą więcej informacji na ten temat, jednak oficjalne stanowisko AFLD poznamy prawdopodobnie dopiero w maju.
Armstrong boi się o Tour
O tym, jakie mogą być skutki "zwykłej" kontroli antydopingowej
Swoisty cyrk, bo trudno inaczej nazwać zamieszanie, jakie powstało wokół kontroli antydopingowej Lancea Armstronga, zdaje się rozkręcać na dobre. Dziś Amerykanin wyraził obawy, czy AFLD nie doprowadzi do wykluczenia go z Tour de France.