Dawno minęły już czasy gdy Paryż – Nicea był pierwszym mocno obsadzonym wyścigiem sezonu. Niemniej nadal pomimo akcji włodarzy UCI pod hasłem „globalizacja” to właśnie start „Wyścigu ku Słońcu” świadczy o tym, iż zaczyna się prawdziwe ściganie.
Historia tego wyścigu sięga okresu międzywojennego, a dokładnie roku 1933. Podobnie jak w przypadku wielu innych imprez sportowych (w tym kolarskich) jego pomysłodawca był dziennikarz - Albert Lejeune, dyrektor dziennika "Petit Journal". Pierwszą edycję P-N wygrał Belg Alfons Schepers. Jeszcze przed II Wojną Światową rozegrano siedem edycji, z których dwie padły łupem Francuza Maurice’a Archambaud. Po II Wojnie Światowej kolejną jej odsłonę wygrał Włoch Fermo Camellini, lecz na dobre impreza ta "odżyła" dopiero w sezonie 1951. Szybko zyskała status najważniejszej z marcowych etapówek. Stała się przy tym nie tylko idealnym etapem przygotowań do wiosennej kampanii klasycznej, lecz sama w sobie obiektem pożądania nie jednego z tytanów szos.
Wystarczy spojrzeć na listę triumfatorów tego wyścigu. Dominuje na niej postać zawodnika z "Zielonej Wyspy". Wszechstronny Irlandczyk Sean Kelly, w latach osiemdziesiątych seryjnie wygrywający ranking na najlepszego kolarza sezonu, triumfował w Nicei aż siedmiokrotnie i to nieprzerwanie bo od 1982 do 1988 roku! Bardzo skuteczny na trasach ku Morzu Śródziemnemu bywał też legendarny Francuz Jacques Anquetil, który wygrał 5 razy w latach: 1957, 1961, 1963, 1965-66. Natomiast pośród trzykrotnych triumfatorów znaleźć możemy tak wielkie nazwiska jak: "kolarz wszechczasów" Belg Eddy Merckx, Holender Joop Zoetemelk czy Francuz Laurent Jalabert. Przed dwoma laty najlepszy był tu młody Hiszpan Alberto Contador, który kilka miesięcy później wygrał Tour de France, zaś przed rokiem nie było mocnych na wielce doświadczonego Włocha Davide Rebellina. Na liście triumfatorów jest i swojsko brzmiące nazwisko Francuza z polskimi "korzeniami". Jean Graczyk wygrał najdłuższą edycję tej imprezy, która w 1959 roku liczyła aż 1955 kilometrów i miała metę w ... Rzymie! Czysto polski wkład w historię wyścigu to przede wszystkim wygrany etap i klasyfikacja górska przez Piotra Wadeckiego w 2001 roku. Trasa tegorocznego wyścigu Paryż – Nicea liczyć ma 1250 kilometrów. Piszę o założeniach z pewną szczyptą niepewności, albowiem z uwagi na wczesnowiosenny termin wyścigu organizatorzy nie raz musieli skracać któryś z etapów. Działo się tak na skutek opadów śniegu, które w górzystej, centralnej części Francji o tej porze roku wcale nie należą do rzadkości. Tymczasem wyścig rokrocznie przebiega według właściwych sobie ram geograficznych. Na początku kilkukilometrowy prolog na przedmieściach Paryża. Następnie dwa wietrzne i pagórkowate odcinki w centralnej Francji, przeprawa przez górzyste tereny Masywu Centralnego, skok przez dolinę Rodanu i dwa-trzy ostatnie dni w Alpach nadmorskich wśród słońca Prowansji. W tegorocznym programie nie będzie znaczących odstępstw od tego schematu. Owszem otwierającą wyścig czasówkę ”wyprowadzono” z Paryża do miasteczka Amilly, wydłużając ją przy tym do ponad 9 kilometrów – niemniej dalej wyścig poleci już po swych starych torach. Na drugim i trzecim etapie czyli do La Chapelle-Saint-Ursin oraz Vichy kolarze będą musieli pokonać tylko kilka premii górskich trzeciej kategorii. Niemniej trzeba będzie bardzo uważać na boczne wiatry, które choćby przed rokiem pomieszały szyki nie jednemu faworytowi. Zabawa na wyższym poziomie zacznie się od czwartego etapu do Saint-Etienne. Nadal tylko górki trzeciej kategorii, ale za to aż sześć i ostatnia z nich tylko 6,5 kilometra przed metą. Trudniejsze wspinaczki czekać będą na zawodników na piątym etapie do Vallon-Pont-d’Arc. W sumie siedem klasyfikowanych podjazdów, w tym Col de Benas, której nadano pierwszą kategorię. Niestety na tym odcinku „schody” skończą się na 90 kilometrów przed metą. Wręcz przeciwnie będzie na etapie szóstym. Pięć premii górskich na rozgrzewkę i Montagne-de-Lure na deser. Finałowy podjazd ze względu na swą wielkość (1600 m. n.p.m. i 13,8 km przy średnim nachyleniu 6,6 %) oraz samotnicze położenie od razu został ochrzczony mianem „małej siostry” Mont Ventoux. Na tej górze lista kandydatów do końcowego zwycięstwa w wyścigu mocno nam się zawęzi. Jednak ostateczne decyzje zapadną na weekendowych odcinkach do Fayence oraz Nicei. Na sobotę organizatorzy zaserwowali kolarzom, aż dziesięć premii górskich! Między innymi Col de Bourigaille (kat. 1) na 30 km przed metą oraz niewielką hopkę pod samą metę o długości 2100 metrów przy średnim nachyleniu 5 %. W niedzielę tylko 119 kilometrów i trzy podjazdy, ale za to bardziej konkretne. Ot prostu stały zestaw z nadmorskiego „menu”: Col de la Porte, La Turbie oraz będąca wizytówką tego wyścigu Col d’Eze na 16 kilometrów przed finałem na ulicy Bonaparte. Kogo więc zobaczymy wśród głównych aktorów startującego jutro objazdowego widowiska? Na pewno kolarzy potrafiących szybko śmigać po średniej wielkości górach, a przy tym dobrze przygotowanych do wiosennej części sezonu. Do ostatnich dni przed wyścigiem nie mieliśmy pewności co do zawartości listy startowej, albowiem pięć drużyn Pro Touru tzn. Quick Step, Cofidis, Bbox Bouygues Telecom, Silence-Lotto i Caisse d’Epargne zwlekało z przelaniem na konto UCI swego finansowego wkładu na poczet programu paszportu biologicznego. Ostatecznie płatności te zostały uregulowane i na starcie w Amilly zobaczymy dwadzieścia 8-osobowych ekip. Na starcie zabraknie jednak ubiegłorocznego triumfatora Rebellina, albowiem jego nowa ekipa Serramenti PVC Diquigiovanni organizatorom z ASO wydała się być zbyt słabą lub może zbyt włoską.
FOTO: https://www.albertocontador.com/, www.letour.com