Ruszyła kostarykańska „La Ruta”. Nie tak dawno zakończył się australijski „Krokodyl”, latem mamy włoskiego „Iron Bike”. Trans Alp, Trans Germany, Trans UK, nasze Beskidy MTB Trophy. Niemal każdy z nich reklamuje się jako najcięższy, najtrudniejszy, jedyny w swoim rodzaju. Krótko mówiąc: ekstrema goni ekstremę.
Co tworzy ekstremę?
La Ruta słynie z tego, że zawodnicy przejeżdżają w cztery (dawniej w trzy) przez większość znanych na ziemi stref klimatycznych. Od morskiego wybrzeża, przez tropikalną dżunglę po zbocza sięgającego niebios wulkanu. Sporą część dystansu trzeba pokonać prowadząc rower, bo błoto jest tak lepkie i głębokie, że najzwyczajniej nie da się jechać. Na deser pozostaje przeprawa mostem kolejowym, zawieszonym wysoko nad przepaścią. Między podkładami widać górską rzekę. Hop – hop, z podkładu na podkład ścigamy się z rywalami. Thomas Frischknecht jadąc w koszulce mistrza świata, szczwany lis i stary wyjadacz górskich tras przyznał, że nie jechał cięższego maratonu od pierwszego etapu „La Ruta”.
Włoski Ironbike, miły, tygodniowy pobyt we włoskich Alpach. Noclegi na wysokości utrudniające regenerację, monstrualne przewyższenia. Do tego creme de la creme. Podejście, które skłania wielu zawodników na zabranie na trasę butów trekkingowych, by szybciej pokonać ten odcinek. Niemal pionowa ściana, na którą trzeba nie tylko wejść samemu, ale również wtaszczyć tam rower.
Australia, początek lata. Niby wszystko w porządku – płasko, sporo szutrów i asfaltów. Ale temperatura niczym w chlebowym piecu a dystanse jak na szosowych etapówkach dla zawodowców.
Na naszym gruncie można przypomnieć zmagania z błotem Beskidu Niskiego na Transcarpatii czy ulewę na Wielkiej Raczy podczas MTB Trophy. Są tacy, którzy mówią, że to tworzy legendę.
Tymczasem etapówka numer jeden na świecie w chwili obecnej nie jest ani najtrudniejsza, ani najstarsza, za to rozgrywana jest w dogodnym terminie, ma gigantyczny, jak na kolarstwo górskie budżet, kusi cywilizowaną egzotyką i nazywa się Cape Epic.
Etapowe wyścigu mtb to pewnego rodzaju nisza. Ostatnia ostoja „czystego mtb”, jakkolwiek by na to nie patrzeć. Liberalne limity czasu i możliwość dotarcia w mało znane lub trudniej dostępne miejsca (nie trzeba zamykać trasy na rundzie!) dają możliwość na odrobinę szaleństwa. I zawodowcom i amatorom.
Gdzie są gwiazdy?
Karl Platt, Ondrej Fojtik, Federico Ramirez. Specjaliści etapówek. To nie są wielkie gwiazdy światowego kolarstwa. To znakomici zawodnicy a do tego na tyle twardzi i na tyle szaleni, by zmierzyć się z wyzwaniami stawianymi im przez organizatorów „najtrudniejszych wyścigów na ziemi”. Nie jeden najwyższej klasy zawodowiec poległ w konfrontacji z taką imprezą i z jej bohaterami. Spanie w namiocie, zaskakująca trasa, z którą nie można się zapoznać – to daje dużą przewagę tym, którzy mają stosowne doświadczenie i stosowne podejście do sprawy. Zapewne dlatego Cape Epic i Trans Alp ze swoim wysokim standardem są areną, która najbardziej przyciąga zawodowców. Cywilizowane warunki pracy, przewidywalne warunki na trasie, tam można walczyć. Dopiero Thomas Frischknecht, ikona kolarstwa górskiego u szczytu swoich możliwości był w stanie pokonać znakomicie znających lokalną specyfikę Kostarykańczyków. Kostarykańczyków, co trzeba podkreślić, którzy są znakomitymi zawodnikami, o czym świadczą ich wyniki na Trans Alpie, ale którzy mimo wszystko nie mogą się równać z zawodową elitą. Cóż, nie ten budżet...
Znużone setkami takich samych wyścigów gwiazdy jak „Frischi” właśnie, Alison Sydor, Thomas Dietsch czy Bart Brentjens a także świeżo emerytowani zawodowcy jak Rune Hoydal pozwalają sobie na odrobinę szaleństwa i start w mountainbikowej etapówce. Zmierzyć się tam muszą z lokalnymi specjalistami, dla których tego typu wyzwania to sól ziemi. Nie wiedzieć czemu ścisłą światową czołówkę stanowią Czesi. Radek Sibl, Ondrej Fojtik, Martin Horak czy Ivan Rybarik startują w „najtrudniejszych” i najbardziej ekstremalnych imprezach, jakie znaleźć można w kalendarzu. Można przypuszczać, że dla nich medialne i „szosowe” Trans Germany to zbyt mała porcja adrenaliny.
Granice rozsądku
La Ruta została w zeszłym roku wydłużona o jeden dzień, by podzielić najcięższy etap na dwie, możliwe do pokonania części. „Krokodyl” pozbawiony został czasówki. Trans Rockies stara się omijać miejsca, w których grasują dzikie niedźwiedzie. Trans Alp prowadzi niemal w połowie po szosie. Legendy mają swoją historię, teraz szukają kolejnych klientów. Wszelakie etapówki wyrastają jak grzyby po deszczu. Jedne są bardziej komercyjne, drugie bardziej ekstremalne. To, co je wszystkie łączy, to podobny typ uczestników. W czasie polskiego MTB Challenge można zobaczyć ludzi, którzy niemal każdego dnia po etapie prezentują się w pamiątkowym t-shircie z innej, „legendarnej” imprezy. Ekstremaliści, szaleńcy, poszukiwacze przygód. Przekraczający granice rozsądku amatorzy, dla których mtb jest sensem, celem lub i jednym i drugim. W wolnych od treningu chwilach są nauczycielami, przedstawicielami handlowymi czy policjantami. W domu, mimo przeciętnych zarobków mają po kilka rowerów, setki numerów startowych i mnóstwo innego, nie potrzebnego zwykłym śmiertelnikom sprzętu. Całe swoje oszczędności przeznaczają na uczestnictwo w „najtrudniejszych imprezach na świecie”. Kilka dni w ciągu roku są gwiazdami jak Karl Platt czy Alison Sydor. Tylko dlatego, że przez kilka godzin leźli po kostki w błocie z rowerem na plecach na jakaś górę w środku lasu ;-)
FOTO: https://www.adventurerace.com, FOTO: https://www.crocodile-trophy.com, FOTO: https://mtbtrophy.com/
<i>Najtrudniejsze</i> wyścigi na świecie.
Ruszyła kostarykańska La Ruta. Nie tak dawno zakończył się australijski Krokodyl, latem mamy włoskiego Iron Bike. Trans Alp, Trans Germany, Trans UK, nasze Beskidy MTB Trophy. Niemal każdy z nich reklamuje się jako najcięższy, najtrudniejszy, jedyny w swoim rodzaju. Krótko mówiąc: ekstrema goni ekstremę