Paolo Bettini postanowił, po wielu latach znakomitej kariery zakończyć swoją przygodę z wyczynowym uprawianiem sportu. Chciał się pożegnać podczas torowej sześciodniówki w Mediolanie. Niestety pechowo upadł i swoją karierę, przynajmniej na razie, zakończył na noszach sanitariuszy.
Uczeń przerósł mistrza
Bettini od samego początku swojej kariery przejawiał wyjątkowe umiejętności. Do tego był niezmiernie ambitny i wierzył we własne możliwości. Doprowadziło to do konfliktu z innym wybitnym włoskim specjalistą klasyków – Michele Bartolim. Bettini zaczął się „urwać” ze smyczy, która wiązała go na pozycji pomocnika Bartolego podczas Liege – Bastogne – Liege 2000. Przełomowym dla Włocha był sezon 2002, gdy powtórzył sukces w Liege i wygrał klasyfikację generalną Pucharu Świata. Gdy „Świerszcz” złapał wiatr w żagle, później już go nie wypuścił – przez trzy sezony z rzędu był najlepszym kolarzem klasycznym, wygrywając tę prestiżową serię. Było to zresztą przyczyną niepowodzeń Squadra Azzurra podczas mistrzostw świata. Chaos we włoskiej ekipie podczas mistrzostw świata, wzajemne kasowanie ataków, niesnaski między Bettinim, Bartolim, Casagrande, di Lucą... Porządek wprowadził dopiero Franco Ballerini, który... zrezygnował z Bartolego i wprowadził jasne reguły gry. Najwięksi rywale zaczęli więc pracować na siebie. Davide Rebellin, inny wyjątkowy włoski „klasyk” rokrocznie podczas mistrzostw świata uczciwie wspomagał „Świerszcza” w jego drodze po tęczową koszulkę i złoty kask mistrza olimpijskiego. W ciągu kilku lat Bettini urósł nie tylko do pozycji jednego z najlepszych kolarzy klasycznych, ale równocześnie, dzięki swojej postawie, do roli przywódcy peletonu. W obu kwestiach zostawił Bartolego w pobitym polu.
Konsekwencja i konsekwencja
Być może kluczem do sukcesu w wydaniu Paolo Bettiniego był nie tylko wyjątkowy talent, ale przede wszystkim odpowiednie podejście do kolarstwa. Włoch bowiem, w przeciwieństwie do innych kolarzy jego czasów, nie porywał się na zadania niemożliwe. Dziesiątki utalentowanych zawodników nie realizowało pełni swojego potencjału, zabierając się za zadania, które są ponad ich siły. Zazwyczaj kończyło się to kontuzjami, kryzysami lub wpadkami dopingowymi. Bettini, który najlepiej czuł się w pagórkowatych, długich wyścigach, których wygrywał dziesiątki, skoncentrował się właśnie na nich. Zwycięzca „monumentów” Liege – Bastogne – Liege, Mediolan – Sanremo i Giro di Lombardia, dwukrotny mistrz świata i mistrz olimpijski nigdy nie był konkurencyjny we Flandrii czy Paryż – Roubaix. Zdając sobie sprawę z własnych ograniczeń fizycznych nawet nie próbował, prawdopodobnie wiedząc, że koszt takiego wyzwania byłby najzwyczajniej w świecie zbyt wysoki. Nie kusiły „Świerszcza” również wyścigi etapowe. Choć u progu swojej kariery ukończył Giro di Italia w pierwszej dziesiątce, zarzucił jednak pojawiające się czasami pomysły walki w wielotygodniowych etapówkach. Z czasem nawet kilkudniowe wyścigi jak Tirreno – Adriatico zaczął traktować jako przetarcie przed najważniejszymi z jego celów. Podczas Giro czy Touru Bettini wygrywał więc etapy, często w pięknym stylu. W pierwszym tygodniu walczył o różową koszulkę ze sprinterami, szczególnie na nieco trudniejszych finiszach ogrywając najlepszych specjalistów na świecie. Z czasem to właśnie sprint a nie jazda w górach stał się drugą cechą charakteryzującą Bettiniego. Choć oczywiście nie miał szans z rozpędzonym pociągiem Petacchiego czy z brawurą McEwena, gdy jednak pojawiały się zakręty lub choćby szosa zaczynała prowadzić minimalnie pod górę, pojawiał się na czele stawki i błyskotliwym finiszem zdobywał zwycięstwo etapowe. Co ważne, Bettiniemu udało się, przynajmniej częściowo, zneutralizować „klątwę tęczowej koszulki”. W trykocie mistrza świata również odnosił znakomite sukcesy, często w pięknym stylu w ważnych wyścigach. Warto choćby przypomnieć niezmiernie emocjonalny triumf w Lombardii, gdy tuż po zwycięstwie w mistrzostwach globu poświęcił zwycięstwo dopiero co zmarłemu bratu.
Wielki Mistrz
W obecnym sporcie wielu jest Wielkich Zwycięzców, niewielu jest Wielkich Mistrzów. Bettiniego, w dużej mierze dzięki postawie nie tylko na szosie, ale i poza nią, można z czystym sumieniem zaliczyć do tej drugiej grupy. W ciągu kilku lat stał się znaczącą postacią w peletonie, kolarzem cenionym i szanowanym przez dyrektorów sportowych, zawodników, kibiców i dziennikarzy. Nie przeszkodziło w tym nawet uciążliwe zachowanie organizatorów mistrzostw w Stuttgarcie, którzy bezpodstawnie próbowali wykluczyć go z udziału w zawodach, insynuując powiązania dopingowe. W tej sytuacji Bettini najpierw dopiął swego w sądzie, co umożliwiło mu start wbrew jego oponentom a następnie udowodnił swoje racje na szosie, we wspaniałym stylu zdobywając tęczową koszulkę. Później okazało się, że to nie on, ale pupil Niemców, Stefan Schumacher miał, i to mocno, nieczyste sumienie. Przewijające się przez kolarstwo afery dopingowe, poza wspomnianym epizodem Stuttgarckim, omijały „Świerszcza”. On sam natomiast, jako jeden z nielicznych, wypowiadał się na ten temat z należytym w takiej sytuacji rozsądkiem. Bettiniemu można zarzucać, że do pewnego stopnia zamknął się w jednej specjalności. Tak jak Lance Amrstrong wygrywał Tour de France, tak Bettini skupiał się na określonych klasykach. Mediolan – Sanremo, etapy Giro, Mistrzostwa Świata, Igrzyska Olimpijskie i Lombardia. „Fizycznie”, poza niewielką tendencją w stronę sprintu, „Świerszcz” przez lata kariery nie zmienił się. Być może właśnie dlatego był w stanie przez wiele lat być na szczycie, unikając pomówień i kontrowersji. Tajemnicze metamorfozy najczęściej bowiem kończyły się skandalami.
Swoje mistrzostwo Bettini potwierdził, paradoksalnie, w wyścigu, który kompletnie przegrał. Mistrzostwa Świata w Varese to miało być jego wielkie pożegnanie. „Il Grillo” miał po raz trzeci z rzędu sięgnąć po tęczową koszulkę. Tymczasem, widząc, że cała uwaga rywali skupia się na jego osobie, puścił w odjazd swoich rodaków, którzy rozbili rywali w pył. Bettini w eskorcie tak kolegów drużyny jak i wielkich rywali (Zabela, Valverde), wjechał na metę w glorii niemal tak wielkiej jak nowy mistrz, Alessandro Ballan.
Bettini chciał się z kibicami pożegnać podczas torowej sześciodniówki, organizowanej tradycyjnie podczas targów w Mediolanie. Pechowy upadek sprawił niestety, że Włoch zakończył rywalizację na parkiecie a następnie został odwieziony do szpitala. Można śmiało przypuszczać, że nie odmówi sobie jednak pożegnania pełnego splendoru. Być może z kibicami „oficjalnie” pożegna się podczas przyszłorocznego Giro?
Bettini wygrywa mistrzostwo świata w Salzburgu
Zwycięstwo w Mediolan Sanremo
Wypadek Paolo Bettiniego w Mediolanie
FOTO: https://www.qsi-cycling.com
Pożegnania z peletonem - Paolo Bettini
Jeśli przyjąć, że esencją kolarstwa szosowego są wyścigi klasyczne, tej jesieni zawodowy peleton opuściła największa osobistość.