Sezon klasyków 2008 - zapowiedź

Drukuj

Kwiecień to najpiękniejszy i zarazem najbardziej szalony miesiąc w kolarskim kalendarzu. Najlepsi zawodnicy ścigają się co kilka dni w wyścigach, do których pasuje tylko jedno określenie: legendarny.

Kwiecień to najpiękniejszy i zarazem najbardziej szalony miesiąc w kolarskim kalendarzu. Najlepsi zawodnicy ścigają się co kilka dni w wyścigach, do których pasuje tylko jedno określenie: „legendarny”.Bruk, niemal pionowe podjazdy i fanatyczni kibice wymachujący flandryjskimi flagami. Zaczynamy kolejny sezon klasyków – prawdziwą ucztę dla pasjonatów kolarstwa.

Wielkie toury są… po prostu wielkie. Ostentacyjne, doniosłe a równocześnie, przez większość czasu trwania po prostu nudne. Ważniejsze wydarzenia z trzech tygodni ścigania można skompresować do dwóch, trzech godzin emocji. Tymczasem w kwietniu co 3-4 dni czeka na nas najwyższych lotów sportowy spektakl.

Wszystko zaczyna się od najciekawszego z wyścigów, czyli

Ronde van Vlaandereen

. „Flandryjska piękność” to najbardziej klasyczna z klasycznych wiosennych imprez. Sięgając historią do roku 1913 nie jest co prawda ani najstarsza, ani najdłuższa, ale za to zawiera w sobie niemal wszystkie elementy konieczne do stworzenia fascynującego wyścigu jednodniowego. 17 pagórków, z których część nadal jest wybrukowanych zabytkową kostką. Koppenberg (600m, 11,6%, max 22%), Molenberg (460m, 7%, max 14, 2%) czy Muur Kapelmuur (475m, 9,3%, max 19,8%) to nazwy, które na stałe zapisały się w historii kolarstwa. O zwycięstwie we Flandrii marzy Paolo Bettini, największy specjalista wyścigów klasycznych ostatnich lat. Całkiem prawdopodobnym jest, że wygranie „Ronde” pozostanie dla mistrza świata tylko marzeniem. Na flandryjskich podjazdach trzeba mieć bowiem nie tylko znakomitą formę, ale także sporo szczęścia i wyczucia sytuacji. Tylko tak można sięgnąć po zwycięstwo, co w ostatnich latach czynili Alessandro Ballan i dwukrotnie Tom Boonen.

Raptem trzy dni później zawodnicy, którym nie powiodło się na trasie RVV mogą wziąć rewanż walcząc w „semi klasyku” z Gandawy do Wevelgem. Tak jak Walońska Strzała uzupełnia ardeński tryptyk, tak

Gandawa – Wevelgem

wpisuje się idealnie między dwie legendy: Flandrię i Paryż – Roubaix. Łączy w sobie cechy obu tych imprez w nieco łatwiejszej wersji. Płaskie odcinki brukowane niczym w „Piekle Północy” i krótkie, strome podjazdy jak w „Ronde”. Co ciekawe, równie istotna co dobra forma jest umiejętność dobrego ustawienia się w grupie, technika i odwaga. Peleton często dzieli się bowiem na pokonywanym kilka razy wzniesieniu Kemmelberg, którego zniszczona na zjeździe nawierzchnia jest sporym wyzwaniem nawet dla najlepszych kolarzy. Stąd też do mety rzadko kiedy dojeżdża duża grupa zawodników, co nie przeszkadza w walce o zwycięstwo sprinterom. Krótszy dystans to większe tempo a to z kolei powoduje nerwową atmosferę, stąd też duża liczba ucieczek, ale i kraks. W związku z tym, obok sprinterów swoją szansę często wykorzystują dublerzy lub pomocnicy. Kilka ostatnich sezonów potwierdza tę tendencję: w Wevelgem na przemian wygrywali wielcy mistrzowie tacy jak Mario Cipollini, Thor Hushovd czy Tom Boonen oraz zawodnicy zazwyczaj pozostający za plecami faworytów: Andreas Klier, Nico Mattan czy Marcus Burghardt.

Gandawa – Wevelgem to tylko wstęp do najbardziej spektakularnego z wiosennych klasyków.

Paryż – Roubaix

to wydarzenie tak doniosłe, że nawet „sport” po wieczornych Wiadomościach poświęca mu kilkadziesiąt sekund swojego cennego czasu. Należąca do ASO impreza w tym roku znajduje się poza cyklem Pro Tour, co w żaden sposób nie wpływa na zmniejszenie jej prestiżu. Legenda broni się sama i ani UCI ani ASO raczej tego nie zmienią.
W ostatnich dziesięciu latach aż sześciokrotnie na trasie z Paryża do Roubaix zwyciężali zawodnicy grup kierowanych przez Patricka Lefevre. Dwa ostatnie sezony to z kolei dominacja kolarzy teamu CSC: Fabian Cancellara i Stuart O’Grady zaskoczyli Belgów znakomitą postawą na najtrudniejszych brukowanych odcinkach. W odniesieniu do nawierzchni, słowo „bruk” jest nieco na wyrost. Zawodnicy przez 50 z 260km jadą po polnych drogach utwardzonych sporych rozmiarów ciosanymi głazami. Niejeden rodzimy maratończyk narzekałby na ból całego ciała po kilkunastu minutach jazdy w takich warunkach a tymczasem zawodowi szosowcy walczą tam na, co prawda odpowiednio spreparowanych, ale jednak klasycznych rowerach wyścigowych. Podwójne warstwy owijki, przełajowe hamulce, specjalnie przygotowane ramy, wyrafinowane modele szytek i klasyczne, 32 szprychowe koła to częściowe remedium na trudy „

Piekła Północy

”. Chyba, że spadnie deszcz, wtedy w Lasku Arenberg, bez względu na sprzęt, nazwisko i formę zawodników dochodzi do prawdziwej rzeźni.

W połowie kwietnia brukowane wyścigi się nie kończą, Belgowie przez cały sezon wykorzystują te, będące żywą historią kolarstwa, odcinki w rozgrywanych u siebie imprezach. Uwaga kibiców i zawodników po tygodniu przerwy przenosi się w niewysokie góry – Ardeny. Kilka lat temu zmieniono kolejność wyścigów, by tryptyk Amstel Gold Race – La Flecie Walonne i Liege-Bastogne-Liege ułożony był od najłatwiejszego do najtrudniejszego, przynajmniej w teorii.

Pierwszy z nich, czyli sponsorowany przez browar wyścig

Amstel Gold Race

jest zarazem jednym z najmłodszych klasyków (po raz pierwszy zorganizowano go w 1966r). Równocześnie jest to impreza szczególnie prestiżowa dla gospodarzy, czyli Holendrów z naciskiem na „pomarańczowych” kolarzy Rabobanku. Na początku stulecia Michael Boogerd i Erik Dekker w spektakularny sposób ogrywali na finiszu w Maastricht samego Lance Armstronga. Od roku 2003 metę wyścigu postanowiono przenieść do Valkenburga, gdzie zawodnicy finiszują na krótkim podjeździe Cauberg. Dzięki temu impreza zyskała bardziej „górski” charakter, przyciągając na strat testujących swoją formę faworytów wielkich tourów. Rzadko kiedy mają oni jednak szansę się wykazać, ponieważ spora część kolarzy specjalizuje się właśnie w pagórkowatych klasykach. Danilo di Luca, Davide Rebellin, Frank Schleck czy Stefan Schumacher to zwycięzcy z ostatnich lat a równocześnie wielkie gwiazdy światowego kolarstwa.

W porównaniu z Mur de Huy, Cauberg to maleńki i płaski pagórek. Kończący Walońską Strzałę podjazd ma niespełna 1,5km i 10% nastromienia, ale za to decydujący fragment to niemal „pionowa ściana” mająca 26%. Król klasyków, Paolo Bettini, choć tak jak wielu jego rodaków bardzo lubi ten wyścig, nigdy go nie wygrał. Jak sam mówi, prawdopodobnie ostatni odcinek jest dla niego po prostu za stromy! Być może dlatego na mecie w Huy często w czołówce znajdują się zawodnicy, którzy kilka tygodni później brylują w Giro d’Italia lub w lipcu rządzą na trasie Tour de France. Mimo tego, że

„Walońska Strzała”

, choć krótsza, uznawana jest za imprezę trudniejszą od Amstel Gold Race a także posiada zdecydowanie dłuższą historię, nie jest zaliczana do ścisłego grona wyścigów klasycznych. Tak jak Gandawa – Wevelgem jest to swoistego rodzaju uzupełnienie tryptyku, w którym inne imprezy są bardziej eksponowane. Mimo tego jest to z pewnością jeden z ciekawszych i bardziej emocjonujących wiosennych wyścigów, pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji i sportowych wrażeń.

Na koniec zostaje ostatni, ale najważniejszy. „Staruszka”, czyli rozgrywany od 1892r

Liege – Bastogne – Liege

. Na liczące około 260km trasie podjazdów jest stosunkowo niewiele, za to najtrudniejsze usytuowane są w niewielkiej odległości od mety. Dodatkowo ardeńskie wniesienia mają bardzo strome zbocza, często o nachyleniu sięgającym kilkunastu procent. Dla losów wyścigu kluczowe zazwyczaj są dwa: Côte de la Redoute i Côte de Saint-Nicolas. Ostatni kilometr prowadzący szeroką, lekko wznoszącą się ulicą jest zazwyczaj świadkiem pasjonujących rozgrywek między kolarzami finiszującymi z niewielkiej grupki. Ponieważ od L-B-L do startu Giro d’Italia pozostają dwa tygodnie, obok specjalistów pokroju Davide Rebellina, Danilo di Luca’i czy Paolo Bettiniego jak równy z równym walczą faworyci wyścigu dookoła Włoch. Co ciekawe, Liege gościło metę etapu włoskiego Giro w 2002r.

Choć każdy z kwietniowych klasyków jest inny, w teorii przeznaczony dla innego typu kolarza, wszystkie te imprezy łączy jedno. Zwycięzca zapisuje się w historii światowego sportu jako ktoś, kto dokonał rzeczy istotnej, by nie powiedzieć wielkiej. Zawodnik, który swój sukces powtórzy w kolejnym roku lub, jeszcze lepiej, połączy z wygraniem innego z wiosennych klasyków, na stałe wchodzi do panteonu gwiazd.


06.04 – Ronde van Vlaandereen (relacja Eurosport 13:00-17:00, powtórka 07.04 15:00-16:45)
09.04 – Gandawa – Wevelgem (relacja Eurosport 14:00-16:00)
13.04 – Paryż – Roubaix (relacja Eurosport 16:30-17:30, powtórka 14.04 15:00-16:00)

20.04 – Amstel Gold Race (relacja Eurosport 15:15-17:00)
23.04 - La Flèche Wallonne (relacja Eurosport 14:00-16:30)
27.04 – Liege – Bastogne – Liege (relacja Eurosport 14:00-17:00, powtórka 28.04 14:00-15:30)