Kittel popisał się znakomitym atakiem na ostatnich 100 metrach etapu, kiedy to ruszył zza pleców rywali i rzutem roweru na kresce zapewnił sobie zwycięstwo. Drugie miejsce zajął Swift, który wydawało się, że pewnie sięgnie po wygraną, ale ostatecznie przegrał z Kittelem o długość koła. Trzeci był Viviani, którego ekipa Cannondae wcześniej znakomicie wyprowadziła Włocha na finiszowych metrach.
Lider wyścigu, Michael Matthews (Orica GreenEdge), przyjechał na metę w zasadniczej grupie i utrzymał prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Na drugie miejsce wyszedł włoski weteran, Alessandro Petacchi (Omega Pharma-Quick Step), który traci 8 sekund do lidera, natomiast trzeci jest Daniel Oss (BMC Racing Team) z 10 sekundami straty.
Trzeci etap tegorocznego Giro d’Italia rozgrywany w Irlandii znów stał pod znakiem deszczu i wiatru. Taka pogoda towarzyszyła kolarzom przez cały etap, z krótkimi tylko przerwami, co powodowało nerwy i kraksy, w których leżało wielu kolarzy podczas dzisiejszego odcinka.
Tuż po wyjeździe z Armgh na 187-kilometrowa trasę do Dublina, czwórka kolarzy - Yonder Godoy (Androni Giocattoli-Venezuela), Miguel Rubiano Chavez (Team Colombia), Gert Dockx (Lotto Belisol) i Maarten Tjallingii (Belkin)– oderwała się od peletonu, a z kilkunastosekundową stratą podążał za nimi Giorgio Cecchinel (Neri Sottoli - Yellow Fluo). Po 10 kilometrach przewaga czwórki wynosiła 3 minuty nad peletonem, a 5 kilometrów dalej Cecchinel dołączył do czołówki, tworząc pięcioosobową grupkę uciekinierów, która spędziła większość dnia czele wyścigu.
Znów aktywny był Tjallingii, który wczoraj założył koszulkę lidera klasyfikacji punktowej, a dziś szukał szansy na dwóch kolejnych premiach górskich, obu 4. kategorii, usytuowanych na 32,1 i 51 kilometrze. Mijając obie premie górskie, wygrane przez Tjallingii, który umocnił się na prowadzeniu w klasyfikacji górskiej, uciekinierzy mieli przewagę wahającą się w granicach pięciu minut. Peleton nie spieszył się z gonieniem ucieczki, jednak kontrolował stratę, nie pozwalając jej zbyt szybko wzrosnąć. Tempo nadawała ekipa Orica GreenEdge, z byłym liderem wyścigu, Sveinem Tuftem na czele.
Na 100 kilometrów przed metą przewaga piątki harcowników wynosiła jeszcze ponad cztery minuty, ale stopniowo, choć bardzo powoli, spadała.
Pogoda i nerwy płaskich etapów dawały o sobie znać od czasu do czasu. Kolarze co chwilę zdejmowali i zakładali pelerynki, a w peletonie doszło do kilku groźnych kraks, w których leżeli m.in. kolarze Astany i Lampre-Merida, a także Orica GreenEdge. Wszyscy poszkodowani wsiadali na szczęście po krótszej lub dłuższej przerwie na rowery i dołączali do peletonu. Po kraksie na 60 kilometrów przed metą, w której leżeli głównie kolarze Astany i Lampre-Merida, w tym Michele Scarponi i Valerio Agnoli, peleton zwolnił, pozwalając ucieczce zyskać nieco przewagi. 20 kilometrów dalej doszło do kolejnej kraksy, w której tym razem najbardziej ucierpiał Cameron Meyer (Orica GreenEdge), a Przemysław Niemiec zmagał się z defektem.
Gdy peleton się połączył tempo pogoni znacznie wzrosło. Przewaga uciekinierów spadła poniżej minuty na 27 kilometrów przed metą, gdy na czoło wyszli kolarze Astany, chcąc zapewne uniknąć dalszych kłopotów. Peleton znacznie się wtedy rozciągnął i widać było, że także ekipy sprinterów szykują się do finałowej rozgrywki.
Kolejne kilometry ucieczka jechała z niewielką przewagą minimalną przed peletonem, który miał już piątkę w zasięgu wzroku. Na 8 kilometrów przed metą ostatnią próbę podjął jeszcze Cecchinel, ale i on kilkaset metrów dalej został wchłonięty przez peleton. Z defektem na 6 kilometrów przed metą zmagał się jeszcze Nicolas Roche (Tinkoff-Saxo), ale z pomocą kolegów dojechał na koniec zasadniczej grupy.
Do przodu przesunęły się już ekipy sprinterów – Belkin, Giant-Shimano, a także Cannondale i FDJ.fr. Mocno w końcówce pracowali koledzy Elii Vivianiego, znakomicie wchodząc w dwa trudne zakręty na 1200 metrów przed metą, ale to Edvald Boasson Hagen (Team Sky) na 300 metrów przed metą naciągnął grupę dla Bena Swifta. Brytyjczyk ruszył na 150 metrów przed metą i wydawało się, że sięgnie po zwycięstwo, ale to Kitel, który rozpoczął atak na ostatnich 75 metrach, okazał się minimalnie lepszy, wyprzedzając rywala na kresce zaledwie o długość koła.