Phinney, który był jednym z faworytów dzisiejszej czasówki, na 90 kilometrze etapu został sam na trasie po tym, jak wszyscy kolarze z grupetto, w którym jechał, wycofali się z wyścigu z powodu zbyt trudnych warunków panujących na trasie i morderczych podjazdów, czekających jeszcze kolarzy. Kolarz BMC Racing spędził 4 i pół godziny samotnie jadąc do mety w zimnie i deszczu, myśląc w tym czasie dużo o swoim ojcu, który cierpi na chorobę Parkinsona.
„Myślałem dużo o moim tacie. Gdyby był zdrowy, gdyby był na moim miejscu, na pewno by ukończył ten etap. Ta myśl i pomoc Fabio Baldato z wozu technicznego pozwoliła mi ukończyć ten etap” – powiedział Phinney, który po przekroczeniu mety 37 minut po zwycięzcy, nie mógł być pewien, czy nie przekroczył limitu czasowego i dodał, że ten dzień był najcięższym dniem na rowerze w jego życiu.
Organizatorzy jednak byli bezlitośni i nie pozwolili wystartować Amerykaninowi do dzisiejszego etapu kończącego wyścigu, 9,2 kilometrowej czasówki, której Phinney był faworytem. „Szanuję tą decyzję, zasady to zasady, zgadzam się z nimi i organizatorami” – powiedział później.
Phinney skupi się teraz na przygotowaniu do niedzielnego wyścigu Milan-Sanremo, w którym będzie pomagał dwójce liderów BMC Racing na wyścigu, Philippowi Gilbertowi i Thorowi Hushovdowi.
Fot.: Sirotti