To jest mój bracie wojna: kierowcy vs rowerzyści

Drukuj
Tomasz Makula

Krakowski poeta Świetlicki napisał: Bo to jest bracie wojna. (...) Odwieczna dychotomia: Jak Legia i Polonia, Jak Wisła i Cracovia. (...). A my, patrząc czasem na naszą kolarską codzienność, moglibyśmy do tego dopisać: jak kierowcy z rowerzystami. Czy jest szansa, żeby na ulicach zacząć zachowywać się względem siebie bardziej po ludzku?

Nadchodzący czas świąt to dobry moment na głębsze przemyślenie otaczającej nas rzeczywistości i nas samych. To też taki moment w roku, kiedy na ulicach zaczyna robić się po prostu tłoczno, nerwowo i...niebezpiecznie. I jak zwykle jakoś w tej sytuacji musimy odnaleźć się my - rowerzyści. 

Nie wiemy czy się z nami zgodzicie, ale wydaje nam się, że w ostatnich latach wzmocnieniu uległ konflikt na linii kolarze - kierowcy samochodów. Bardzo często zdarza się, że pomimo jazdy zgodnie z przepisami jesteśmy traktowani dość... no mówiąc łagodnie niemiło. Trąbienie, mijanie w odległości daleko naruszającej naszą strefę bezpieczeństwa, w skrajnych przypadkach nawet przemoc słowna czy innego rodzaju agresja. Powodów narastania tego konfliktu jest kilka i jak zwykle żadna ze stron nie jest bez winy. Coraz większa liczba kolarzy na drogach sprawia, że jesteśmy po prostu o wiele bardziej "odczuwalni" w ruchu - i to samo w sobie nie jest grzechem, bo przecież do większości szos mamy takie samo prawo jak i samochody. Kto z nas jednak nie ma na sumieniu jakiś drobnych, kolarskich grzeszków? Jakiegoś subtelnie czerwonego światła za plecami i innych tego typu historii? Zresztą - każdy kto jest zarówno kolarzem, jak i kierowcą samochodu, na pewno wie, jak dużo po prostu złych praktyk mają na co dzień obie strony rzeczonego konfliktu. 

Marzenia vs rzeczywistość

Jako naród (a może to po prostu taka ludzka cecha, zakorzeniona jeszcze gdzies w naszej naturze zwierzęcej?) upodobaliśmy sobie wzajemnie szufladkowanie się na zasadzie "zero-jedynkowej" - podziałów w naszej rzeczywistości jest mnóstwo - niektóre zasadzają się na kanwie politycznej, inne światopoglądowej. Ba... nawet my kolarze lubimy się dzielić. Przykłady? Golący nogi szosowcy vs owłosieni zjazdowcy! A gdyby tak podejść do sprawy bardziej po ludzku - nie mówić: oni, tylko my, ludzie, wzajemny szacunek i takie tam. Wydawać by się mogło, podstawowe, elementarne wartości. Niestety - nasze człowieczeństwo zgrabnie zakryła lycra i kask, a po drugiej stronie barykady karoseria samochodu, która niestety może być o wiele bardziej w momencie kolizji niebezpieczna, niż kolarski, opięty i znakomicie oddychający jersey. Nie zmienia to faktu, że gdybyśmy spojrzeli na siebie bardziej po ludzku, to na pewno dużo złych, drogowych emocji nawet nie miałoby miejsca. 

 

 

 

 

Co my możemy zrobić? 

Po pierwsze - uważać na siebie, bo nasze życie jest najważniejsze. Dlatego dbajcie priorytetowo o swoje własne bezpieczeństwo, przede wszystkim o własną widoczność - wszelkie kolory fluo czy użycie oświetlenia podczas jazdy w ponury dzień - tego typu zabiegi zauważalnie podnoszą szacunek kierowców względem nas. Serio - wiele osób z którymi rozmawialiśmy np. o sprawie używania oświetlenia dziennego potwierdzała nasze odczucia - kierowcy wyprzedzają nas z większą uwagą, dają nam więcej miejsca. Oczywiście nie wszyscy - to jednak nadal cały czas nasza rzeczywistość.

Po drugie - myślmy i na ile to możliwe trenujmy na szosie zgodnie z przepisami! Ostatnio w internecie natrafialiśmy na wzmożone publikacje filmików, ukazujących kolarskie praktyki wołające o pomstę do nieba. Bohaterowie tego typu filmów puszczają w kilka sekund z dymem nasze starania bycia "kulturanym" kolarzem, bo poziom "viralności" tego typu materiałów jest ogromny. Dlatego starajmy się praktykować dobre zachowania i w razie czego nawet zwracać uwagę swoim kolegom kolarzom, jeśli zauważycie u nich jakieś złe praktyki. 

Po trzecie - wydaje nam się, że generalnie ludzkie podejście do siebie nazwajem może pomóc we wzajemnym polepszaniu relacji kolarze - kierowcy. Autor tego tekstu od dłuższego czasu np. podczas długich, górskich wspinaczek na szosie ma następujący zwyczaj - jadąc powoli długi zakręt i słysząc na swoich plecach samochód męczący na jedynce i czekający na okazję do wyprzedzenia, sygnalizuje możliwość wyprzedzenia w momencie, kiedy jest pewny, że z naprzeciwka nic nie nadjeżdża. Tego typu praktyka zawsze kończy się miłym podziękowaniem. Podobnie w przypadku kierowców - np. mijając kolarza przed światłami zostawmy mu miejsce do wyprzedzenia siebie po prawej stronie. 

Myślenie = zrozumienie

Przyznajemy - nie zawsze zdarzało nam się jeździć chociażby po ścieżkach rowerowych, bo niektóre z nich są jakie są i sami wiecie, że jazda po ścieżkach czasem nie ma nic wspólnego z treningiem. Ten problem jest powszechny i niestety sami nie zawsze jesteśmy w stanie sobie odpowiedzieć na pytanie - co zrobić. Nie zmienia to jednak faktu, że kiedy sytuacja pozwala, to zawsze wybieramy drogę rowerową - bo chyba nic tak nie drażni kierowców, jak kolarze jadący ulicą w miejscu, gdzie po ich prawej stronie przebiega droga rowerowa. Z drugiej strony spotykaliśmy już skrajności - wyobraźcie sobie sytuację: niedzielny, letni poranek gdzieś na podbeskidzkiej wsi, jedziemy sobie długodystansowy trening na nowej testówce w postaci Treka Emonda, na szosie jest całkowicie pusto. Wtem Pan busiarz, wiozący głównie ludzi do kościoła do pobliskiego miasteczka, zaczyna usilnie spychać nas na przebiegającą obok ścieżkę rowerową - i generalnie tylko sprawny bunny hop przez krawężnik uchronił nas przed kolizją oraz poturbowaniem siebie i matowego lakieru Emondy. Pan Busiarz z odznaką szeryfa, wąsem i słuchawką bluetooth odjeżdża w rytm trąb triumfalnych z poczuciem spełnienia edukacyjnego obowiązku.

A wszystko powyższe mogłoby być tylko hipotetycznymi sytuacjami w momencie, gdybyśmy wzajemnie zaczęli się szanować i chociaż spróbowali się zrozumieć. Kierowcy - kolarz jadący 40 km/h tempówkę nie jedzie po szosie dlatego, że chce Wam zrobić na złość. Z drugiej strony - jeśli macie do dyspozycji drogę rowerową, to korzystajcie z niej w miarę możliwości. Nie chodzi już o samo prawdopodobieństwo mandatu, ale o eksponowanie siebie na prawdopodobne, nerwowe zachowania ze strony kierowców - niestety. Warto być po prostu uprzejmym - jeśli na plecach słyszymy dźwięk tira, który nie potrafi nas wyprzedzić (całe szczęście, kiedy kierowca czeka na okazję, a nie wciska się za wszelką cenę przy okazji spychając nas na pobocze), a mamy okazję go przepuścić - zróbmy to, z własnej, ludzkiej przyzwoitości. 

Świata nie zmienimy, ale możemy spróbować być zmianą, jaką sami byśmy chcieli wokół siebie zobaczyć. To dobry pierwszy krok to zwiększenia wzajemnego szacunku. Życzymy Wam dużo bezpieczeństwa na szosach i nie tylko!

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj