Kurz bitewny ostatniego sezonu opadł, można się więc pokusić o małe podsumowanie. Co nam się w tym roku podobało, a co nie, w dyscyplinie tak ulubionej przez rodzimych kolarzy? Zamiast wstępu
Przyznać trzeba przede wszystkim, że od strony organizacyjnej wszystkie cztery najważniejsze cykle okrzepły na tyle, że trudno mieć pod tym względem poważne zastrzeżenia. Zarówno Bike Maraton (zwany też Eską), „Golonka” (dla niezorientowanych - MTB Marathon), Mazovia Zamany, czy Skandia Langa mogą się pochwalić tym, że startujący są dopieszczeni. Generalnie nie ma problemów z zapisami, bo wiele tematów można załatwić wcześniej, za pośrednictwem internetu i odpowiednich formularzy. Ba, możliwe są ekstrasy, takie jak nazwiska na numerach i dostanie ich pocztą, jeśli ktoś ma takie życzenie - jak na MTB Marathonie. Co do zapisów, tu także kolejki zdarzają się sporadycznie i głównie na pierwszych edycjach, gdzie trzeba odebrać numery i gadżety (jeśli nie dostało się ich wcześniej, jak wyżej). Organizatorzy dwoją się i troją, by wspomniane kolejki rozładować, ale... przyznajmy, lenistwo uczestników nie zna granic. Nawet jeśli stworzy się wiele skomputeryzowanych stanowisk, to jeśli w ostatniej chwili na linii startu pojawia się kilkaset osób, kolejki są nieuniknione. Uczestników nie są w stanie przestraszyć nawet wyższe opłaty startowe dla rejestrujących się na ostatnią chwilę (co jest akurat jeszcze jednym argumentem za tym, że maratony przestały być towarem luksusowym, skoro startowe potrafi kosztować stówę). Dotarły się też inne dyskusyjne tematy, takie jak organizacja sektorowa. Po różnych eksperymentach z punktacją (kto ma ich więcej stoi z przodu) dziś króluje zasada „szybsi z przodu”, gdzie pod uwagę bierze się najlepsze wyniki. Tyle o „superorgach”, póki co.
Imprezy mniejszych cykli
Przykład dużych organizatorów działa inspirująco na mniejszych, którzy starają się podchwytywać najlepsze rozwiązania. Tu akurat przyznać trzeba, że z różnym skutkiem. Początkujący popełniają błędy, zanim wszystko zacznie działać jak w zegarku. Problemy z oznakowaniem tras (i znikające strzałki - choć to zdarza się i "większym orgom"), zabezpieczeniem (ciągnik, w który ktoś dramatycznie wjeżdża), czy braki w obsłudze medycznej zdarzają się dziś głównie na imprezach mniejszych. Tu widać niekiedy niedostatki sprzętowe, wynikające często z niedoinwestowania, bywa tak, że szybki rozwój niekiedy odbija się czkawką, bo infrastruktura nie nadąża za popytem. Zbyt późne pojawianie się opisów i mapek tras, czy zmiany w regulaminie, albo nieprzystawanie np. dystansu do regulaminu możliwe są tylko na imprezach małych. Bez wytykania palcami, akurat tego typu błędy zdarzają się wszystkim, którzy pozostają na etapie nauki. Ale gdzieś tam czai się już perspektywa przejścia z zasilania energią entuzjazmu na oczekiwanie jakości i z tym progiem przyjdzie się zmierzyć organizatorom w przyszłym roku. Zresztą na forach imprez można niejednokrotnie wyczytać właśnie to, że niektórzy z nich po sezonie są zwyczajnie zmęczeni. „Robienie maratonów” okazuje się nie być czystą przyjemnością, ale ciężką robotą. Co zaś powinni robić uczestnicy? Wymagać :)
Dla każdego...
...coś miłego - dlatego też większość organizatorów nie narzeka dziś szczególnie na braki frekwencyjne. Jeśli generalnie rzecz ujmując organizacja jest OK, co decyduje, że ludzi wybierają te cykle lub inne? Obiektywnie rzecz ujmując na wspomniany wybór mają dwa czynniki, które w przyszłości odgrywać będą zapewne jeszcze większe znaczenie. Pierwszy z nich to... dojazd. Nie bez przyczyny bardzo dużą popularnością cieszy się Mazovia, którą w edycjach „wokołowarszawskich” trudno chwalić za same trasy. Żeby lubić „laski i piaski” Mazowsza trzeba się na nim urodzić. Dla zainteresowanych podobne cykle skoncentrowane w jednym regionie pozwalają na łatwe i stosunkowo tanie zaliczenie i poszczególnych edycji i generalki (poza startowym tylko paliwo, bez noclegu). A dla zapracowanych ludzi fakt, że poświęca się tylko jeden dzień z wolnego weekendu, ma niebagatelne znaczenie! Druga przyczyna w pewien sposób jest zaprzeczeniem pierwszej, bo odwołuje się do atrakcyjności trasy i idealnego wyobrażenia „maratonu MTB”, oznacza zaś trasy w prawdziwych górach. Obydwie razem sprawiają, że zarówno Bike Maraton, jak i Mazovia, które trzymają się z grubsza swoich regionów (Mazowsze i Dolny Śląsk), mają wiernych i licznych startujących. Większe odpływy przeżywa Skandia, której edycje porozrzucane są po całej Polsce. Do najwierniejszych z wiernych zaliczają się zaś fani MTB Marathonu, którzy nie są wprawdzie tak liczni, ale po to, żeby niemal umrzeć w „prawdziwych górach” są w stanie przejechać pół Polski. Organizatorzy mniejszych cykli zdecydowanie wierzą zazwyczaj w pierwszy czynnik, dlatego mają one charakter lokalny. Jest to zresztą rozwiązanie rozsądne, bo dzięki cyklokarpatom.pl, czy podlaskim Maratonom Kresowym i mazowieckim Poland Bike i Legion MTB kolejne fragmenty Polski są podbijane przez nową dyscyplinę. Ba, odkrywane! Ta regionalizacja to dziś najmodniejszy trend, można się spodziewać, że będzie ulegał pogłębieniu. Imprezy w jednym regionie pozwalają ograniczyć koszty (i organizatorów i startujących), stanowią też interesującą możliwość reklamy dla miejscowych firm i miejscowych teamów. Pod względem sportowym bywa mniej różowo, ale od czegoś trzeba zaczynać. Cykle regionalne mają za to inną zaletę, dziś ważną dla wielu - pozwalają wrócić do czasów pionierskich, gdy na imprezach znało się wszystkich, a nie było jednym z tłumu. Właśnie ze względu na kameralny charakter stanowią dla wielu alternatywę.
Wszyscy wygrali
Stwierdzenie dziś, kto wygrał tegoroczną rywalizację w kategorii „najlepszy cykl maratonowy” nie ma najmniejszego sensu, bo co by dziennikarskie szkiełko i oko nie stwierdziło, to i tak o zwycięstwach i porażkach decydują kolarze nogami. Ok, może kołami, ale tu liczby są z grubsza takie same. A tu, paradoksalnie, nie dało się zauważyć specjalnego kryzysu, choć sezon pod wieloma względami był wyjątkowy - czytaj katastrofalny. Powracające powodzie spowodowały, że odwołano tak wiele edycji jak nigdy przedtem, to z jednej strony. Z drugiej zaś nad głowami ciągle wisiał miecz w postaci wiszącego kryzysu finansowego. Być może bez tej grożącej zapadni frekwencja byłaby bardziej spektakularna, ale czy była zła? Skandia pobiła swój rekord, a pozostali bądź minimalnie poprawili wyniki, bądź je utrzymali. Zdarzały się też weekendy, gdy w Polsce odbywało się kilka ważnych maratonów i na wszystkich było dużo osób. W pewnym momencie bez przesady można było stwierdzić, że gdzieś tam po szlakach ścigają się jednocześnie trzy, cztery tysiące kolarzy. Ujmując krótko - fantastyczna sprawa! A jednocześnie świadectwo na to, że rynek cały czas rośnie, bo skoro ciągle dochodzą nowe imprezy - pamiętajmy o regionalnych - i wszędzie są przynajmniej setki, jeśli nie tysiące chętnych, to fala wznosząca ciągle trwa. Oczywiście nie będzie trwać wiecznie, ale wbrew obawom, nie ma podstaw by mówić o załamaniu. I choć ciągle mówi się o konieczności uzgodnienia jednego wielkiego kalendarza, to można odnieść wrażenie, że głosy te odzywają się coraz rzadziej. Bo może to i szkoda, że maratony się pokrywają, ale skoro jest ich tak dużo, to jest to nieuniknione. Trzeba wybierać i kropka - niech zwycięży jakość.
Plusy dodatnie i plusy ujemne
Nie oznacza to, że organizatorzy powinni osiąść na laurach, bo to co raz dane, nie musi trwać wiecznie. Poprawa organizacji - a raczej dziś jej doskonalenie - to jedna metoda. Druga to profilowanie imprez pod konkretnego kolarza i wreszcie lokalizacje. Tu nie zawsze widać spójną politykę organizatorów, albo inaczej - niekiedy twarde prawa rynku przegrywają z rzeczywistością biznesową. Organizatorzy robią imprezy dla kolarzy, ale i dlatego, że im się to powinno opłacić. Stąd wycieczki na tereny może mniej atrakcyjne rowerowo, ale za to lepiej dofinansowane. Podkreślamy - nie ma w tym nic złego, a każdy ma wybór, czy decyduje się na poszczególne miejscówki i cykle.
Jakie edycje były najciekawsze? Rzućmy okiem, w porządku alfabetycznym:
Bike Maraton - nowa, chwalona trasa we Wrocławiu tylko zapowiadała emocje, bo mocnych punktów było sporo. Ciekawie minęły Polanica i Piechowice (błoto!) i zaraz potem tym razem ekstremalny Tarnów. Wieluń, Kraków, Poznań (skandaliczne krótkie mini), Jelenia szybko przeleciały. Dobrze wypadły końcowe - Ustroń, Świeradów i Karpacz, także dzięki pogodzie. Żadna impreza się nie wbiła szczególnie w pamięć, może dlatego, że zabrakło świeżych lokalizacji, ale generalnie wszystkie w górach były ok.
Mazovia - ten cykl ma swoją specyfikę, część tras jest do siebie bardzo podobnych, płaskich, dlatego też wyróżnić warto te wyjątkowe. Co ciekawe, lista ta będzie się niemal pokrywać ze specjalną klasyfikacją górską, do której zalicza się tylko kilka imprez. I jednocześnie, dość absurdalnie, były to imprezy, gdzie startowało mniej osób niż zwykle w Mazovii. Dlatego też wyróżnić wypada Kraków (znów esktremalne błoto, rzeźnia dla sprzętu), Skarżysko i poza tym Szydłowiec, jak też Zgierz, Nidzicę i Supraśl. Ten ostatni za jazdę przez podlaską puszczę.
MTB Marathon - ten cykl jest przeciwieństwem Mazovii, bo odbywa się głównie w górach. Jedyny punkt wspólny to.... Kraków. Udany, ale nie tak emocjonujący jak pozostałe, bardziej górskie edycje. Tu łatwiej wymienić jest te nudniejsze, typu Murowana Goślina czy Dolsk. Na czele stawki typujemy Krynicę Zdrój, Głuszycę i Istebną, ale wybór nie jest oczywisty, bo generalnie było ekstremalnie i wymagająco. Tu Giga i 7 godzin nie były rzadkością (być może dlatego statystycznie rzecz biorąc znaczenie u Golonki zyskuje Mega, dystans ten wybiera coraz więcej osób).
Skandia - tu rozrzut po kraju był największy, ale przełożenie na trudność tras jest trudno zauważalne, bo na ich wybór nakłada się ogólny charakter imprez rodzinnych (choć tu i Mazovia robi swoją robotę). Nieźle wypadła Bielawa - bo górska - ciekawy był Nałęczów. Białowieża i Białystok, ze względu na otoczenie miały swój urok, ale nadzwyczaj płaskie trasy przypominały wyścigi szosowe. Świetny za to był Sopot i Rzeszów z interwałowymi trasami.
Puchar Polski?
Ok, czas na rzut oka na stronę sportową. Łatwo nie było, bo poziom stale rośnie, ale niekoniecznie z powodu faktu istnienia pucharu Polski w maratonach MTB. Generalnie rzecz biorąc temat PP jest... trudny. Doceniając fakt jego istnienia, bo wszyscy się zgadzają, że jest potrzebny, odczuwamy brak wizji, po co istnieje. W obecnej postaci pełni funkcję jeszcze jednej klasyfikacji, tyle, że obejmującej imprezy z różnych cykli. Te zaś zostały dobrane przypadkowo, bo zdecydowanie nie pod kątem trudności. Teoretycznie PP miał pełnić rolę eliminacji do kadry Polski, czyli pozwolić na wyłonienie najlepszych, którzy później reprezentowaliby nasz kraj. Totalny kryzys PZKolu przełożył się na mizerne wykorzystanie tej szansy, jak zresztą do startów na obczyźnie można się w ten sposób przygotować? Nie chodzi nawet o to, że zabrakło najtrudniejszych MTB Marathonów, ale zamiast nich wybrano imprezy płaskie, łatwe, nijakie. Szkoda. Zanim spuścimy nad tematem kurtynę milczenia, warto wspomnieć jeszcze tylko to, że w PP może być naprawdę laurem prestiżowym, a w obecnej postaci przechodzi niemal niezauważony. W dobie, gdy każdy maraton ma kilkadziesiąt kategorii (!) prosty podział pucharowy pozwala wrócić do czystych, jasnych stwierdzeń - ta i ten są najlepsi. Z ręką na sercu, kto potrafi powiedzieć z pamięci, kto w tym roku wygrał puchar? Podpowiedź - Bartosz Banach.
A wracając do poszczególnych cykli. Fakt, że jest aż tyle kategorii, ma swoje dobre strony, bo pokazać się mogą liczne teamy, których ilość rośnie jak na drożdżach z sezonu na sezon. Nie wszystkie z nich mają postać sformalizowaną, ale to po prostu widać - masa ludzi ubranych w jednakowe koszulki przyrasta lawinowo. Jeśli tylko inteligentnie dobierze się kategorię i imprezę, wiele jest możliwe, włącznie ze zdobyciem klasyfikacji generalnej. Co niekoniecznie oznacza, że jest to bardzo łatwe.
Co w przyszłym roku?
Pierwsze zapowiedzi sezonu 2011 pojawiły się już w maju, gdy Grzegorz Golonko przedstawił swój kalendarz. Fakt, że miejsca pozostały bez zmian, jest symptomatyczny, bo podobnie prawdopodobnie postąpią pozostali organizatorzy. W obecnym momencie większość ujawnia tylko daty, ale z informacji wynika, że miejscówki w znakomitej większości pozostaną. Jeszcze skromniejszych informacji udzielają organizatorzy mniejszych imprez, z chlubnym wyjątkiem w postaci cyklokarpat. I choć trudno dziś coś mówić oficjalnie - bo wszyscy czekają na „po wyborach”, to cieszy fakt, że organizatorzy się starają, np. aktywnie prowadząc fora firmowe. Jeśli ktoś zastanawia się więc, gdzie startować w przyszłym roku, powinien zajrzeć właśnie na nie!
Podsumowanie sezonu maratonów 2010
Dojrzała, po przejściach, z przyszłością czyli impreza maratonowa na polskim gruncie.
Kurz bitewny ostatniego sezonu opadł, można się więc pokusić o małe podsumowanie. Co nam się w tym roku podobało, a co nie, w dyscyplinie tak ulubionej przez rodzimych kolarzy?