Maciej Bodnar - kolarz włoskiej grupy Liquigas, dwukrotny Mistrz Polski młodzieżowców w jeździe na czas, od września ubiegłego roku zawodnik ekipy Pro Tour, która w Tour de Pologne startuje pod nazwą Liquigas-Gaspol.Adam Probosz: To Twój pierwszy sezon w zawodowym peletonie. Jaka jest największa różnica pomiędzy kolarstwem amatorskim a tym na najwyższym poziomie?
Maciej Bodnar: Największa różnica jest taka, że szybciej jeżdżą! I to dużo szybciej. Ja jednak przeważnie mam wyznaczone zadania. Jeśli jedziemy w ośmiu to jest nas trzech, którzy próbują się załapać we wczesne odjazdy. Nie atakujemy sami, ale jeśli w ucieczce jest więcej niż pięciu kolarzy, to ktoś z naszej grupy powinien tam być. Wiadomo, że na pierwszych trzydziestu kilometrach zwykle idzie gaz, jedzie się około sześćdziesięciu kilometrów na godzinę i trzeba próbować się załapać w odjazd. A później, kiedy już pójdzie ucieczka, to trzeba pracować na lidera, na przykład na Pozzato. Ja na razie na wyścigach zazwyczaj jestem najmłodszy. Wiadomo, że Kreuziger czy Cataldo to górale a ja jestem tak zwany passista, to znaczy, że muszę dać z siebie wszystko na jakimś tam odcinku. Zwykle dyrektor sportowy mówi, od którego do którego kilometra mam pracować i po prostu wykonuję swoją robotę. Na przykład na De Panne napracowałem się strasznie na Quinziato. Dyrektorzy wiedzieli, że dobrze jeździ na czas i liczyli, że wygra cały wyścig. Na wszystkich etapach jechał więc na moim kole, chroniłem go od wiatru, nawet kiedy stawał sikać to stawałem z nim i potem dociągałem go do peletonu. Nawet kiedy jechaliśmy 30 czy 40 kilometrów na godzinę to musiałem jechać po zawietrznej i na etapie, który miał 240 kilometrów nieźle dostałem w kość.
Już w pierwszym sezonie przejechałeś Paris-Roubaix, jakie wrażenia?
Bardzo fajny wyścig, ale miałem pecha. Z grupy w której jechałem wszyscy dojechali do mety. To była największa grupa, około pięćdziesięciu zawodników z takimi kolarzami jak Haussler czy Backsted. Byłem też ja z Kuczyńskim i byłem pewny, że dojadę do mety jeśli się nic nie przytrafi. Byłbym bardzo zadowolony, gdyby udało mi się dojechać w tej grupie. Niestety, wywróciłem się w najgorszym momencie. Przed wyścigiem jeden z naszych samochodów miał wypadek i na wyścigu mieliśmy tylko jeden i to na 21. miejscu w kolumnie. Na 120. kilometrze złapałem gumę i czekałem ze trzy minuty a po 160. kilometrze nie mieliśmy juz żadnego samochodu. Nawet nasi liderzy pojechali w tym wyścigu słabo i wszyscy byli trochę rozgoryczeni tą sytuacją. Kiedy po kraksie odpadłem z grupy, w której jechałem, chciałem się nawet wycofać, ale nie było samochodu do którego mógłbym wsiąść. Wszyscy za mną się wycofali. Ostatnie 50 kilometrów pokonałem samotnie. Miałem nadzieję, że ktoś mnie dogoni, ale nikogo już nie było a samochody serwisowe pojechały do przodu. Pilotował mnie żandarm jadący z tyłu na motorze. Przy trasie wciąż stały tłumy kibiców i to zrobiło na mnie największe wrażenie. Jechałem sam, peleton był już chyba z pół godziny przede mną a żandarm wciąż musiał odganiać ludzi z szosy. Coś fantastycznego! W sumie jestem zadowolony. Kiedy dojechałem na welodrom to usłyszałem jeszcze dzwonek oznaczający ostatnią rundę. Nie zostałem sklasyfikowany bo przekroczyłem limit czasu, ale w ekipie wszyscy przyjęli mnie jako tego, który ukończył Piekło Północy. Wiadomo, że to jest szczególny wyścig, tutaj trzeba mieć przede wszystkim szczęście. Na Flandrii najważniejsza jest dobra noga a na Roubaix trzeba mieć i nogę i dużo szczęścia. Za rok znowu spróbuję.
Mówiłeś mi ostatnio, że w przyszłym roku nastawisz się specjalnie na wiosenne klasyki.
Tak. W tym roku zobaczyłem te wyścigi i to powinno zaprocentować. Na początku sezonu mieliśmy zgrupowanie, na którym dyrektorzy sportowi powiedzieli, że w tym roku chcą mi się przyjrzeć, poznać mnie jako kolarza. Oni wiedzą jaka jest różnica pomiędzy ściganiem się w amatorach a jazdą w największych wyścigach zawodowców. We Włoszech w wyścigach amatorskich trzeba jeździć wszystko, wyścigi płaskie, górzyste i typowo górskie. Do tego dochodzi duża presja, bo chce się zrobić wynik i przejść na zawodowstwo. Teraz dyrektorzy starają się wybrać to, co dla mnie najlepsze. Powiedzieli mi, że nie ma sensu żebym tracił 2 czy 3 kilogramy i jeździł po górach trochę szybciej, bo i tak nie powalczę z najlepszymi góralami. Za to na płaskim stracę swój potencjał. Mieliśmy dokładne badania, tutaj do wszystkiego podchodzi się bardzo profesjonalnie. Mamy trenera, który każdemu z nas rozpisuje trening dzień po dniu i wysyła mailem. Testy odbywamy co trzy tygodnie. Czuję się dużo lepiej i pewniej niż w tamtym roku. Kontroluję sam siebie i mam świadomość, że trenerzy także dokładnie kontrolują moją formę. Wiem co mam robić, nie trenuję na oślep. Wyścigi, które przejadę w tym roku mają pokazać w czym czuje się najlepiej i wtedy dyrektorzy będą wiedzieli gdzie mnie wysyłać.
A Ty sam jak czujesz, które wyścigi najbardziej Ci odpowiadają?
Pierwsza część wiosennych belgijskich klasyków, druga jest na razie dla mnie trochę za ciężka. Praktycznie wszystkie wyścigi do Paris - Roubaix. Dyrektorzy chcą jeszcze sprawdzić, czy będę się nadawał do pociągu dla Bennatiego. W przyszłym roku on ma mieć już prawdziwe „treno” i ja jestem przewidziany do pracy od trzeciego do drugiego kilometra przed metą. Na razie w tej roli jeździ Quinziato, ale to bardziej pomocnik Pozzato, który nie wiadomo czy u nas zostanie.
Byłbyś zadowolony z takiej roli?
Chyba tak, to jest jednak duży prestiż. Gdyby jeszcze Bennati wygrywał to byłoby świetnie. Przejąłbym rolę, którą on wykonywał kiedyś dla Cipolliniego. Wiadomo, że ja nie jestem sprinterem, ale taką mocną zmianę na kilometr mogę pociągnąć. To ważna zmiana, bo trzeba jechać już 60 km/h. Taka rola na pewno by mi odpowiadała. Na razie...
No właśnie, na razie. A co dalej? Myśląc o przyszłości na pewno myślisz też o zwycięstwach. Na których wyścigach widzisz siebie z rękami uniesionymi na mecie?
Na pewno na belgijskich klasykach, takich jak na przykład E3 Prijs Vlaanderen. To wyścig podobny do Flandrii, ale ma trochę mniej podjazdów. Lubię jeździć w Belgii, bo kibice są tam fantastyczni. Atmosfera jest super, nie da się jej z niczym porównać.
Czy jako „młody” masz w ekipie jakieś specjalne obowiązki? Nosisz za innych walizki?
Nie ma u nas w grupie czegoś takiego, walizki i tak noszą masażyści. Trudno to opisać, ale w takiej ekipie naprawdę jedynym twoim zadaniem jest szybko jeździć na rowerze. Całą resztę biorą na siebie inni. O nic nie trzeba się martwić. Podczas posiłków masażysta zawsze stoi przy stole i przynosi wszystko, czego ci brakuje. Moje zadanie to pilnować się i szybko jeździć.
Chyba tego właśnie chciałeś?
No pewnie, mam teraz niesamowity komfort psychiczny. Muszę tylko trenować, ale nawet plan treningów dostaję gotowy. Roweru nigdzie nie zabieram bo mam ich kilka. Dyrektorzy wysyłają maile i dzwonią z potwierdzeniem. Mam załatwione rezerwacje, jadę na lotnisko i wszystko już czeka. Po wylądowaniu walizki pakowane są do czekającego już autokaru a ja po prostu wsiadam i jadę. Pełny komfort.
Myślisz, że przyjście Ivana Basso coś zmieni w Liquigasie?
Na pewno. Przede wszystkim będziemy mieli jednego zdecydowanego lidera i na dodatek będzie nim taki kolarz jak Basso. Na najważniejszych wyścigach wszyscy będą pracować na niego i nie będzie można robić nic na własną rękę. Atmosfery w grupie to jednak nie zmieni. W Liquigasie nie ma podziału na młodszych i starszych, na gwiazdy i robotników. Każdy z każdym rozmawia i żartuje. Na pierwszym zgrupowaniu Andrea Noe, który prawie mógłby być moim ojcem, rozmawiał ze mną jak ze starym kumplem.
Robi na Tobie jeszcze wrażenie ustawianie się na starcie obok takich kolarzy jak Boonen czy Cancellara?
Coraz mniejsze. Przebywam z nimi na okrągło, śpimy w tych samych hotelach, spotykamy się na kolacji. Powoli stają się po prostu moimi kolegami. Wrażenie robi to jak jeżdżą. W pierwszej części Paris-Roubaix jedzie się po asfalcie i miałem wrażenie, że w godzinę przejechaliśmy jakieś 60 kilometrów. A to wcale nie jest po płaskim, bo na całym wyścigu wychodzi ponad 2500 metrów przewyższenia. Jest cały czas góra dół. Na szybkości tak się tego nie czuje, ale w mięśniach zostaje.
Długo dochodziłeś do siebie po Roubaix?
Jakieś cztery dni. Ręce poczułem dopiero dzień po wyścigu. Stosuje się specjalne żele, podwójne owijki i hamulce jak w góralu, ale i tak ten wyścig daje w kość. Dzwoniliśmy przed wyścigiem do Petito, który startował w Roubaix kilkanaście razy z pytaniem jakie dobrać ogumienie i jak pompować opony. Zdziwiony byłem tym, że z przodu pompuje się mniej niż z tyłu. Chodzi o to, żeby nie dobijać i żeby była amortyzacja. Kierownicę ustawia się wyżej niż zwykle a siodełko niżej, tak by wszystko rozchodziło się po ramionach a nie samych nadgarstkach. Takie detale odgrywają w tym wyścigu ogromną rolę.
Tegoroczne starty zakończysz na Tour de Pologne?
Myślę, że nie, będę się pewnie ścigał do końca. W tym sezonie mam mniej startów. Do końca czerwca będę miał 60 dni wyścigowych a zwykle ma się w tym okresie 80 lub nawet 90. W drugiej połowie sezonu, kiedy część kolarzy będzie zmęczona po Tour de France, grupy będą wysyłały na wyścigi młodych zawodników. Pojadę więc pewnie Paris-Tours...
No i Mistrzostwa Świata.
To już nie zależy tylko ode mnie. Jeśli będę w dobrej formie to może zostanę powołany. Nie czas teraz na myślenie o mistrzostwach, wcześniej będzie jeszcze dużo wyścigów.
Na Tour de Pologne masz jakieś specjalne plany?
Trudno powiedzieć. To ważny dla mnie wyścig bo cały czas pamiętam, że znalazłem się w Liquigasie dzięki polskiej firmie Gaspol, która liczy na moją dobrą jazdę w Tour de Pologne. Chciałbym się odwdzięczyć sponsorowi, bo dzięki niemu dostałem życiową szansę. Dużo zależy od składu naszej grupy, od tego czy będziemy mieli zdecydowanego lidera czy pojedziemy na własne konto. Z kalendarza startów wynika, że powinien wystartować Bennati i większość pracy będziemy wykonywać dla niego.
Wystartujesz w Mistrzostwach Polski?
Wystartuję, ale nie wiem, z jaką nogą, bo plany startowe ciągle się zmieniają. Teraz pojadę wyścig w Słowenii a później lecę do Stanów. W domu odpocząłem, chociaż jak dla mnie trochę za długa ta przerwa. Za to służby antydopingowe o mnie nie zapominają. W tym sezonie miałem już osiem kontroli a tydzień temu znaleźli mnie nawet w domu w Chrząstawie. Przed ósmą rano zapukali panowie, którzy przyjechali aż z Pragi. Dla mnie to nie ma znaczenia, niech przyjeżdżają kiedy chcą, byle mnie za wcześnie nie budzili.
Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki.
Ja też dziękuję i pozdrawiam wszystkich kibiców w Polsce. Do zobaczenia na mistrzostwach Polski i Tour de Pologne.
Rozmawiał Adam Probosz – Rzecznik ds. Sportu Gaspol-Liquigas
Maciej Bodnar - wywiad
Maciej Bodnar - kolarz włoskiej grupy Liquigas, dwukrotny Mistrz Polski młodzieżowców w jeździe na czas, od września ubiegłego roku zawodnik ekipy Pro Tour, która w Tour de Pologne startuje pod nazwą Liquigas-Gaspol.