Tegoroczna, jubileuszowa edycja Tour de Pologne była ogromną szansą dla naszego narodowego wyścigu i polskiego kolarstwa. Jednak czy została ona w pełni wykorzystana?
Z okazji 70. edycji Tour de Pologne, a więc okrągłego jubileuszu, a także kolarzy, którzy do na wyścig przyjechali, niemalże cały kolarski świat patrzył właśnie na nasz kraj, a częściowo też na Włochy, gdzie rozgrywane były pierwsze dwa etapy Touru. Dla wyścigu była to ogromna szansa, by zaistnieć jako jedna z ważniejszych etapówek w kalendarzu.
Przez ostatni tydzień także cała kolarska polska żyła wyścigiem, który rozgrywał się we Włoszech i Polsce. Niestety głównie kolarska, bo „zwykłych śmiertelników” przy trasach było niewielu, nawet we Włoszech, gdzie – mogłoby się wydawać – tradycje kolarskie są dużo bogatsze. Zamiast tego widać było głównie balony reklamowe sponsorów. Oczywiście, wyścig musi mieć sponsorów, bo dzięki temu istnieje, jednak w tym przypadku niekiedy poświęcano im więcej czasu antenowego, niż samym kolarzom. Początek wyścigu nie był więc zbyt atrakcyjny dla kibiców – relacja w telewizji szwankowała i to jest głównym zarzutem pod adresem nie tyle organizatorów, co Telewizji Polskiej, która odpowiedzialna była za transmisję wyścigu. Bo Czesław Lang z pewnością dołożył wszelkich starań, by zarówno kolarze, jak i kibice mieli wyścig na najwyższym poziomie sportowym i organizacyjnym i można sądzić, że mu się to udało. Trasa wyścig zasługuje na miano jednej z najcięższych wśród wyścigów tygodniowych z kalendarza World Tour, co z resztą potwierdzali kolarze, a kolarze i kolumna wyścigu sprawnie przemieszczała się z miejsca na miejsce, więc z ich punktu widzenia wyścig nie odbiegał od normy, spotykanej w Europie. Mimo to, jeśli Czesław Lang myśli o wyścigu na światowym poziomie, musi zadbać każdy szczegół, w tym także realizację w telewizji. Bo właśnie to idzie w świat i świadczy o Tour de Pologne.
Tegoroczny Tour nie był jednak wcale złym wyścigiem. Pod względem sportowym stał na bardzo wysokim poziomie, porównywalnym z najważniejszymi etapówkami z kalendarza. Na TdP na dobre rozbłysła gwiazda Christopha Riblon (Ag2R La Mondiale), która zaczęła świecić na Alpe d’Huez. Francuz we Włoszech i w Polsce potwierdził, że obecnie jest jednym z lepiej jeżdżących po górach i na pewno najbardziej walecznych kolarzy. Jego zwycięstwo na Passo Pordoi było w pełni zasłużone, a potem Francuz do samego końca walczył o zwycięstwo w całym wyścigu. Wyścig też był miejscem odrodzenia się Thora Hushovda (BMC Racing). Były Mistrz Świata po słabym początku sezonu w Polsce odniósł dwa zwycięstwa, w trudnym terenie, w którym do tej pory radził sobie bardzo dobrze. Dla ekipy BMC Racing wyścig był tym bardziej udany, że dwa zwycięstwa Hushovda przedzielone były znakomitym popisem jazdy Taylora Phinney, który po samotnej akcji na ostatnich kilometrach etapu w Katowicach sięgnął po zasłużone zwycięstwo. Bohaterem był też na pewno Darwin Atapuma (Team Colombia), który w górach był jednym z aktywniejszych kolarzy i w najlepszy z możliwych sposobów – zwycięstwem na etapie do Bukowiny Tatrzańskiej – zrewanżował się rywalom za nieprzychylne traktowanie w ucieczce dzień wcześniej. W Polsce formę – przynajmniej po części – odzyskał też Bradley Wiggins (Team Sky), który po słabym początku sezonu w Krakowie odniósł pierwsze w tym roku zwycięstwo.
Największym wygranym 70. Tour de Pologne bez wątpienia jest jego zwycięzca – Pieter Weening (Orica GreenEdge). Holender już pięć lat temu uplasował się na drugim miejscu w naszym wyścigu, wygrywając po drodze jeden z etapów, a w 2009 roku był tuż za podium. Jego zwycięstwo nie powinno więc dziwić, gdyż Weening bardzo dobrze radzi sobie w wyścigach tygodniowych. Zwycięstwo w TdP zawdzięcza równej jeździe przez cały czas i przede wszystkim rewelacyjnej postawie na czasówce, kończącej wyścig, gdzie zdecydowanie pokonał najgroźniejszych rywali i awansował z piątego na pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej.
Swoją szansę wykorzystali na pewno Polscy kolarze. Choć czwarte miejsce Rafała Majki (Saxo-Tinkoff) u pewnych pozostawia niedosyt, to jednak Polak przegrał podium z bardziej doświadczonymi i utytułowanymi rywalami, a przed nim jeszcze wiele lat i wiele szans na walkę o zwycięstwo. Nie należy więc upatrywać tego wyniku jako porażki, a jako dobry prognostyk na przyszłe lata. Bo w przyszłych sezonach to Polscy kolarze – w tym właśnie kolarz Saxo-Tinkoff – mogą zdominować walkę o żółtą koszulkę zwycięzcy TdP, a doświadczenie zebrane na tegorocznym wyścigu w przyszłości na pewno zaprocentuje.
Z jazdy pozostałych naszych reprezentantów także możemy być zadowoleni. Praktycznie każdego dnia jechali aktywnie w ucieczce i oprócz klasyfikacji generalnej, gdzie miejsce tuż za podium zajął Majka, wszystkie pozostałe kategorie padły łupem Polaków, a o te zwycięstwa wcale nie było tak łatwo. Bartosz Huzarski (NetApp Endura) musiał sporo się napracować, by najpierw wywalczyć, a potem utrzymać koszulkę najaktywniejszego kolarza wyścigu. Tomasz Marczyński (Vacansoleil DCM) zaciekle walczył z Thomasem Rohreggerem (Radioshack Leopard) o koszulkę najlepszego górala i aktywna jazda na 6. etapie zapewniła mu koszulkę Tauron po raz drugi z rzędu. Także koszulka lidera klasyfikacji punktowej powędrowała w ręce Polaka. 10. miejsce na czasówce pozwoliło Majce wyprzedzić Riblona w tej klasyfikacji i po części zrekompensować sobie niepowodzenie w walce o żółtą koszulkę.
70. Tour de Pologne był też pierwszym wyścigiem, na którym rywalizowały drużyny sześcioosobowe a kolarze otrzymywali bonifikaty za aktywną jazdę. Z pewnością uatrakcyjniło to wyścig, choćby gdy po koszulkę lidera sięgnął Jon Izaggire (Euskaltel Euskadi), który otrzymał 10-sekundową bonifikatę. Mniej licznym zespołom trudno było kontrolować przebieg rywalizacji, co czyniło wyścig bardziej dynamicznym i nieprzewidywalnym, bo żadna z ekip nie była w stanie zdominować zasadniczej grupy.
Tegoroczny Tour de Pologne był z pewnością wyścigiem przełomowym. Jednak czy wykorzystał szansę na wejście do ścisłej światowej czołówki, jaka się przed nim otworzyła, dowiemy się najpewniej dopiero za rok.
Fot.: Sirotti