Koniec dopingu?

Kolarska depresja

Drukuj

Śmierć Franka Vandenbroucke i przede wszystkim jej podobieństwa do historii Marco Pantaniego, zarówno w przypadku kariery, jak i okoliczności odejścia z tego świata, ciągle nie dają mi spokoju. Choć minęło od tej ostatniej już dobrych parę tygodni.<br />

Śmierć Franka Vandenbroucke i przede wszystkim jej podobieństwa do historii Marco Pantaniego, zarówno w przypadku kariery, jak i okoliczności odejścia z tego świata, ciągle nie dają mi spokoju. Choć minęło od tej ostatniej już dobrych parę tygodni.
Postanowiłem więc zrobić krótki przegląd podobnych przypadków tych, którzy odeszli zbyt wcześnie, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Bezpośrednią inspiracją był zaś tekst w grudniowym niemieckim magazynie Tour, który powiązał serię śmierci... ze zjawiskiem sportowej depresji.

Tekst Andreasa Kublika bynajmniej nie ma znamion naukowego opracowania, tym samym jego wartość naukowa ma ograniczoną wartość, ale zwraca uwagę na kilka faktów, nie tylko z życia samego Vandenbroucke. Autor zdaje się sugerować, że śmierć miała wiele znamion samobójstwa (m.in. obecność insuliny i barbituranów w pokoju hotelowym), a to z kolei mogło być wywołane kolejną nieudaną próbą powrotu na kolarskie piedestały. Według niego to mieszanka ambicji, w konfrontacji z możliwościami i nie dającymi się zaspokoić oczekiwaniami innych mogła się stworzyć niebezpieczne połączenie i w efekcie okazać zabójcza. VdB był niegdyś moim idolem i z dużym zainteresowaniem czytałem przez lata o pokręconych kolejach jego losu, wpadkach dopingowych, rozwodzie i strzałach w sufit, czy też udawaniu amatora we właskich wyścigach, dlatego też z nie mniejszą ciekawością prześledziłem wspomniany tekst. I nie mogłem się powstrzymać od wrażenia, że jak najbardzej jest coś na rzeczy. I w chwilę potem przyszła refleksja, na temat sportu w ogóle i kolarstwa w szczególności. Czy wyczynowe uprawianie sportu można traktować jako czynnik wyjątkowo wpływający na depresję? Wywołujący ją niczym wilka z lasu?

Teza brzmi z pozoru absurdalnie, bo przecież rywalizacja wymaga wyjątkowej zaciętości, gdzie nie ma miejsca dla mięczaków, a jednak obok prawdopodobieństwa psychologicznego następstwa działań i zachowań w przypadku VdB cała seria indywidualnych przypadków zdaje się ją potwierdzać. Vandenbroucke to tylko jeden z szeregu czołowych zawodników, którzy odeszli przedwcześnie. Najbardziej chyba jego przypadek przypomina śmierć Pantaniego, zwycięzcy Giro d’Italia, który zmarł 14 lutego 2004 roku, w wyniku przedawkowania kokainy. Miał tak samo jak VdB tylko 34 lata. Kilka miesięcy później zmarł Jose Maria Jimenez, hiszpański były profi, który od grudnia 2003 leżał w szpitalu po ataku serca. To była bezpośrednia przyczyna śmierci, ale wcześniej również cierpiał na depresję, a miał tylko 32 lata. Listę powiększa także Christophe Dupouey, były mistrz świata MTB, złapany na dopingu, który strzelił sobie w głowę w lutym 2009. W tym roku samobójstwo popełnił także Australijczyk Jobie Dajka, mistrz świata z 2001 w keirinie, w 2004 wykluczony z reprezentacji olimpijskiej w związku z dopingiem.

Oczywiście całość można traktować w kategorii zbiegu okoliczności, ale też trudno nie przyznać, że w ostatnich latach to akurat kolarstwo należy do wyjątkowo stresogennych dyscyplin. Gdzie się kolarze nie pojawią, od razu praktycznie każdy ma przypinaną łatkę dopingowicza, choćby kontrolowany był trzy razy dziennie. Dochodzą do tego stałe problemy kadrowe, bo spadek liczby sponsorów odbija się w postaci malejącej ilości ekip, a tym samym miejsc pracy. Gdy już się miejsce w drużynie ma, to dla odmiany do muru przypiera presja na wynik. I jak tu nie wpaść w depresję?

Efekt? Niekiedy kolarze nie wytrzymują, chętnie sięgają po środki, które mają im ułatwić przetrwanie w tym całym „cyrku”. W sumie trudno im się dziwić, lęk przed stratą pracy potrafi być duży. Szczególnie wtedy, gdy można spaść z wysoka. Nie usprawiedliwiam stosowania dopingu, bo zagrożenie nim wywołane - nie tylko depresją - ale i zdrowia, a nawet życia, jest jak najbardziej realne. Nieprzypadkowo rośnie lista tych, którym nie wytrzymało serce, nieraz w bardzo młodym wieku. W 2003 niespodziewanie odeszli Francuz Fabrice Salanson (23 lata) i Włoch Denis Zanette (32), w 2004 Belg Stiv Vermaut (28), 2005 Włoch Alessandro Galletti (37), 2006 Holender Arno Wallaard (26), 2008 Portugalczyk Bruno Neves (26), 2009 Belg Frederik Nolf (21). A mówimy przecież o latach, gdy teoretycznie kontrole antydopingowe były coraz bardziej drobiazgowe.

Nie chciałbym czytać ponownie podobnych informacji, ale jestem realistą i wiem, że lista będzie rosła. Szkoda Franka, szkoda innych. Na tym tle jakże ironicznie brzmi najświeższa informacja komisji antydopingowej UCI, że jej kontrolerzy wygrali wojnę z dopingiem, wypowiedzianą ustami jej szefowej Anne Greiper. Naprawdę? Mam dziwne wrażenie, że optymizm jest przedwczesny. Depresję zaś chyba trzeba będzie wpisać na listę kolarskich „chorób zawodowych”.

Tym, którzy chcieliby przeczytać inspirujący, wspomniany tekst, polecam Tour 12/2009, dostępny m.in. w Empikach.

FOTO: Sirotti