Zacznę od tego, że osobiście irytuje mnie widok ludzi jeżdżących bez kasków, szczególnie w górach, tym niemniej pewne informacje, na które trafiłem jakiś czas temu spowodowały, że na temat spojrzałem odrobinę inaczej.Ujmując wprost - pojawiły się we mnie wątpliwości, czy jazda w kaskach powinna być obowiązkowa.
Do podobnych wniosków doszedłem widząc ikonografikę, prezentowaną poniżej, a przedstawiającą zależność między ilością cyklistów poszkodowanych w wypadkach w powiązaniu z używaniem przez nie kasków. Otóż paradoksalnie okazuje się, że najmniej poszkodowanych jest (a raczej było kilka lat temu, precyzyjnie rzecz ujmując) w Holandii, gdzie procent osób używających kaski jest znikomy. Największa ilość wypadków zdarzyła się zaś w... USA, gdzie kaski ze względów ubezpieczeniowych bywają obowiązkowe. Jak to możliwe? Kilku argumentów dostarczyć uważna lektura danych ze strony cyclehelmets.org, skąd pochodzi wspomniana grafika. Na stronie tej zgromadzono bardzo wiele materiałów na temat różnych aspektów używania kasków, niekoniecznie korzystnych dla „skorupek”. Aby nie być gołosłownym przytoczę kilka z nich.
Z Wielkiej Brytanii pochodzą statystyki dotyczące transportu publicznego, w których powiązano ryzyko wypadku rowerowego z przeciętną ilością rocznie przejechanych kilometrów. Wyszło na to, że na podstawie danych z 2001 roku przeciętny użytkownik rowerów musiałby poczekać ponad 3000 lat, by poważnie zranić się w głowę - wypadki są tak rzadkie. Zapewne statystyki obejmują drogi (a więc nie np. MTB), nie istnieje też coś takiego jak ogólna, przeciętna ilość przejechanych kilometrów, ale dane pokazują, że na rowerze niebezpieczeństwo jest relatywnie małe. Podobne dane statystyczne dotyczące osób hospitalizowanych w Wielkiej Brytanii podają, że niespełna 1% kolarzy szosowych, którzy trafili pod opiekę służby zdrowia, miało problemy właśnie z głową. I znów można się lekko zdziwić. Dane pochodzą z 2000 roku.
Ok, dane mogły się zmienić trochę z upływem lat, ale kolejny argument jest nie mniej poważny. Otóż Brytyjczycy zastanawiali się poważnie w pewnym momencie nad wprowadzeniem nakazu jazdy w kaskach dla osób poniżej lat 16, zanim jednak to zrobili, stworzyli specjalną grupę badawczą (National Cycling Strategy Board), która miała za zadanie zbadanie tematu. W grupie tej znalazł się m.in. Chris Boardman. Ekipa przyjrzała się różnym krajom, które wcześniej zdecydowały się na podobny krok. I choć początkowo entuzjastycznie odnosiła się do pomysłu, to mina im zrzedła, gdy rzucili okiem np. na taką Australię. Była ona pierwszym krajem, który już w 1990 roku wprowadził taki obowiązek. Okazało się, że w efekcie... dramatycznie zmalała ilość młodych użytkowników rowerów, np. na poziomie gimnazjalnym o 91%! Statystycznie rzecz biorąc nie odnotowano przy okazji wzrostu poziomu bezpieczeństwa, ani spadku liczby wypadków. Jak widać nie tędy więc droga.
W momencie gwałtownego rozwoju zagadnień związanych z bezpieczeństwem samochodów w pewnym momencie pojawił się pomysł, że równie dobrze zamiast pasów bezpieczeństwa można byłoby zamontować na kolumny kierownicy wielki szpikulec, który w razie wypadku uśmiercałby nierozważnie jadącego. Świadomość tego faktu miałaby powodować, że jechalibyśmy ostrożniej. A tak, w pasach i ukryci za poduszkami, kurtynami i strefami zgniotu, jeździmy samochodami coraz szybciej.
Analogia nasuwa się sama. Jazda w kasku na pewno dobrze wpływa na samopoczucie. Używając go czujemy się po prostu bezpieczniej. Niestety osobiście uważam, opierając się głównie na swoim przykładzie, że przy okazji przesuwamy granicę bezpieczeństwa, zakładając, że kask nas ochroni. Człowiek - a przynajmniej większość z nas - ma wbudowaną automatykę ochrony własnego zdrowia i życia, widząc przepaść zazwyczaj się boimy, itd. W kasku może w przepaść się nie rzucimy, ale... zaczynamy jeździć agresywniej. Podobnie dzieje się w przypadku ochraniaczy i zbroi. Też to zauważyliście?
Czy przywołane argumenty mają spowodować, że przestaniemy używać kasków? Przyznam, że nie po to napisałem ten tekst, chciałem za to zwrócić uwagę na fakt, że z jazdy w nich czyni się pewną religię. W trakcie zawodów, czy też w ruchu ulicznym dużego miasta, kaski uważam za potrzebne, ale same w sobie nie sprawią, że będziemy bezpieczniejsi. Kluczem do rozwiązania zagadki pierwszej ikonografiki jest stwierdzenie prostego faktu, że w Holandii istnieje po prostu sprzyjające środowisko do użytku rowerów, a w USA wprost przeciwnie. W kraju, gdzie rower ma pierwszeństwo, a ścieżki rowerowe są dosłownie wszędzie, kaski są mało potrzebne, za to w kraju krążowników szos i SUV’ów rowery są dosłownie spychane z drogi, jako element niepożądany. Tak więc jedyną skuteczną metodą podniesienia poziomu bezpieczeństwa jazdy rowerem może być rozbudowanie infrastruktury rowerowej. A kaski powinni nosić ci, którzy mają na to ochotę.
Kaski z głów?
Zacznę od tego, że osobiście irytuje mnie widok ludzi jeżdżących bez kasków, szczególnie w górach, tym niemniej pewne informacje, na które trafiłem jakiś czas temu spowodowały, że na temat spojrzałem odrobinę inaczej.