Maja Włoszczowska zdobyła pierwszy medal dla polskiego kolarstwa od 1988r. Wtedy to Zenon Jaskuła, Marek Leśniewski, Andrzej Sypytkowski i Joachim Halupczok sięgnęli w Seulu po srebro w drużynowej jeździe na czas na 100km.
Cross – country zastąpiło na Igrzyskach właśnie tę dyscyplinę. Od tamtego czasu wiele się zmieniło w światowym sporcie, pytanie, co zmieniło się w naszym kolarstwie.
Napisz felieton
„Zamówienia” na tekst o działalności Polskiego Związku Kolarskiego pojawiały się w komentarzach pod innymi artykułami niemal przy każdej sytuacji wzbudzającej choćby cień kontrowersji. Również mój szanowny szef chętnie widziałby temat, który zachęciłby czytelników do dyskusji. Na wszystko musi być czas i miejsce. Wyżyć się na Związku, Prezesie, Trenerze czy Zawodnikach nie jest trudno. Nie trzeba nawet z nimi rozmawiać. Zebrać kilka faktów, kilka plotek, kilka pogłosek i mamy piękny paszkwil. Co więcej, napisany ku uciesze publiki, poparty hipotezami, z którymi trudno się nie zgodzić. Ale nie o to chodzi. Teraz, po niewątpliwym sukcesie naszych kolarzy, wyrażonym nie tylko medalem Włoszczowskiej, ale i dobrą jazdą Dawidowicz, Brzeźnej i Niemca trzeba spojrzeć w przyszłość. Czy na kolejne dobre wyniki polskich kolarzy przyjdzie czekać cztery lata, czy też może powrócą do regularnych, udanych występów w prestiżowych wyścigach? Co będzie lepsze dla rozwoju dyscypliny i potencjalnych następców obecnych mistrzów? Jak skonsumowany zostanie sukces Mai, czy zostanie odpowiednio wykorzystany i kto na nim skorzysta?
Poker czy szczęście?
Trener kadry MTB, Andrzej Piątek postawił wszystko na jedną kartę. Podobnie zrobił Marek Galiński (jako swój własny trener). Zarówno Maja jak i „Diabeł” w tym roku na arenie międzynarodowej praktycznie nie istnieli. Sporadyczne przebłyski (Włoszczowska piąta na mistrzostwach świata, Galiński dwa razy szósty w Bundeslidze) raz, że w żaden sposób nie zwiastowały dobrego miejsca na Igrzyskach a dwa, że w porównaniu z wynikami z wcześniejszych lat można było myśleć o kryzysie naszego mtb. Tymczasem w Pekinie zarówno Maja jak i Marek pojechali wyścig życia. Tak samo jak wytypowana do startu niemal na ostatnią chwilę Aleksandra Dawidowicz. W tej sytuacji naprawdę trudno zebrać myśli i wystawić ocenę tak Trenerowi jak i Zawodnikom. Z jednej strony mtb to sport na tyle niszowy, że Igrzyska Olimpijskie są faktycznie imprezą najważniejszą, najbardziej prestiżową i dającą, w teorii, najwięcej korzyści dla samych kolarzy jak i ich szeroko pojętego otoczenia. Lekkoatletyka ze swoją Złotą Ligą, Pływanie z mistrzostwami świata, kolarstwo szosowe z Klasykami i Tourami – dla tych dyscyplin Igrzyska to ważny, ale tylko jeden z epizodów. Dla mtb olimpijski start raz na cztery lata to prawdziwie wyjątkowe wydarzenie. Stąd też większość kolarzy górskich podporządkowała cały obecny sezon startowi w Pekinie. Dobitnym przykładem jest tu Julien Absalon. Po znakomitym początku roku, gdy wygrywał wszystko, co chciał i jak chciał, mniej więcej w okolicach mistrzostw świata niespodziewanie zniknął z czołowki. Przegrał Puchar Świata w Andorze, z mistrzostw globu się najzwyczajniej wycofał. Start (i zwycięstwo) w dwóch zamorskich eliminacjach WC przyjęto raczej jako akt desperacji i ratowania nieudanego sezonu (wygrane dały Francuzowi pewne prowadzenie w klasyfikacji generalnej) niż sprawdzian formy przed najważniejszym wyścigiem czterolecia. Tymczasem Absalon w Pekinie zniszczył rywali, rozbijając w pył całą stawkę już na pierwszych okrążeniach.
Wielokrotny mistrz świata mógł sobie na takie ryzyko pozwolić. Francuz tak naprawdę nie musi nikomu nic udowadniać. Mimo młodego wieku wygrał już niemal wszystko, co było do wygrania. Niewielu sportowców broni tytułu mistrza olimpijskiego, gdyby jemu się to nie udało, zapewne uznałby to za porażkę, ale nie zmieniłoby to faktu, że jest jednym z najbardziej utytułowanych zawodników mtb w historii tego sportu. Tymczasem w przypadku naszych kolarzy sytuacja jest inna. W Polsce to dyscyplina permanentnie niedofinansowana, zaniedbywana i marginalizowana. Medal na Igrzyskach to przepustka do sponsorów, stypendiów a przede wszystkim mediów, czyli kibiców i, jeszcze raz, sponsorów. Szansa na lepsze jutro. Nawet zakładając gorszy sezon lub dwa, Maja Włoszczowska będzie miała w najbliższym czasie silny argument: jest medalistką olimpijską.
Igrzyska to nie wszystko
Patrząc na wyniki z Pekinu w miarę obiektywnie, trzeba docenić klasę, jaką pokazał Marek Galiński. Szans na medal nie miał, ale należy pamiętać o bardzo silnej i wyrównanej stawce, z jaką nasz najlepszy zawodnik xc rywalizował. Wśród ściśle pojętej światowej czołówki Galiński zaprezentował się świetnie. Być może nie decydował o obliczu wyścigu, jak to miało kiedyś miejsce podczas mistrzostw świata, ale znalazł się w grupie najlepszych kolarzy górskich, z niewielką stratą do pierwszej dziesiątki czy nawet piątki. Równocześnie pokonał zawodników, którzy regularnie zajmują miejsca w czołówce pucharu czy mistrzostw świata. Cóż jednak z tego, skoro jego wynik doceni niewielka grupa specjalistów a zapamięta mała grupa pasjonatów. Chyląc czoła przed Galińskim równocześnie trzeba powiedzieć „szkoda”. Szkoda, że zawodnik ten nie reprezentuje takiego poziomu częściej i bardziej regularnie. Choć jest doświadczony i niejeden „fan” kolarstwa wysłałby go już na emeryturę, Marek nadal może odnosić dobre rezultaty. Do Londynu pewnie już nie pojedzie, może czas więc na zmianę priorytetów i skupienie się choćby na kilku wybranych startach w Pucharze Świata w sezonie?
Gdy rozmawiałem z Mają Włoszczowską zimą tego roku, bardzo wyraźnie dawała do zrozumienia, że dla niej liczą się tylko Igrzyska. Jak się okazało – całkiem słusznie, ale pomyślmy, co by było, gdyby misternie układany plan zawiódł w jakimkolwiek elemencie. Mistrz świata, Christophe Sauser niedługo przed Pekinem nabawił się kontuzji kolana. Utytułowany Szwajcar przegrał szansę na medal: zamiast spokojnie się przygotowywać walczył z niedyspozycją organizmu. Choć z pewnością czuje się rozczarowany, brak olimpijskiego złota nie wpływa zasadniczo na jego karierę. W przypadku Mai dobry start w Pekinie był sprawą kluczową dla dalszego rozwoju jej kariery.
Tendencja z 2008, gdy UCI zaproponowała aż dziewięć eliminacji mistrzostw świata zostanie w przyszłym sezonie utrzymana. Równocześnie wygląda na to, że kalendarz naszego, rodzimego Grand Prix wraca do formuły sprzed roku, zamykając się w pierwszej części sezonu. Kto powiedział, że polska czołówka (w domyśle kadra) musi startować w Grand Prix i seryjnie wygrywać, odbierając równocześnie innym zawodnikom ochotę do czegokolwiek. Kwalifikacje do Londynu zaczynają się już wkrótce. Jak pokazał mijający sezon, by zdobyć punkty dla polskiej federacji, podczas Grand Prix mogą startować zawodnicy młodsi lub mniej utytułowani, będący bezpośrednim zapleczem dla kadry. Obecność rywali zza granicy gwarantuje sensowny poziom sportowy i choć trasy nie dorównują już tym sprzed kilku lat, rozwój zawodników nadal jest możliwy. Z kolei ci, którzy myślą o karierze na większą skalą i są do niej w jakiś sposób przygotowani, powinni częściej startować właśnie w Pucharze Świata. I to nie po to, by tylko wziąć udział. Poziom jest teraz na tyle wysoki i wyrównany, że jest tam miejsce wyłącznie dla najlepszych i znakomicie przygotowanych. Galiński, Włoszczowska, Piotr Brzózka czy Anna Szafraniec (o ile odbuduje formę) powinni się ścigać właśnie z najlepszymi.
Nowe otwarcie
Srebro Mai to szansa, która, choć szczęśliwa i nieoczekiwana, daje nadzieję na jakąś zmianę. Jeśli zostanie ona odpowiednio wykorzystana, możemy wkrótce regularnie cieszyć się z dobrych wyników naszych kolarzy górskich częściej niż raz na rok – dwa. MTB to, wbrew pozorom nie jest drogi sport. Zawodnicy nie zarabiają oszałamiających kwot, sprzęt również nie jest astronomicznie kosztowny. Zapewnienie wsparcia na profesjonalnym poziomie nie powinno stanowić problemu dla gospodarki kraju – ekhm – tak dynamicznie rozwijającego się jak Polska. Do tego trzeba jednak czegoś więcej niż pieniędzy. Odpowiedni klimat wokół sportu, wyraźna gradacja rangi imprez, być może druga grupa zawodowa lub kilka klubów dających profesjonalne: finansowo i „logistycznie” wsparcie, więcej, bardziej różnorodnych wyścigów. Jeśli ktoś będzie chciał krytykować Związek, Prezesa czy Zawodników, zapraszam za rok. Sezon 2009 powinien być sezonem szansy, jaki dostanie polskie mtb. Sytuacja, w której czołowi zawodnicy nie mają gdzie się ścigać od połowy lipca, pokrywające się terminy ważnych imprez, brak zaangażowania we własne inicjatywy (by przypomnieć kompletnie „położony” Puchar Polski w maratonie) i inne, bardziej drażliwe, ale mniej oficjalne kwestie musi zostać zmieniona. To nie jest tak, że w Polsce nie ma zawodników. Po pierwsze postaci takie jak Włoszczowska, Galiński, Szafraniec, Dawidowicz, Karczyński, obaj bracia Brzózka, Dariusz Batek czy Marek Konwa mogą spokojnie myśleć o startach na arenie międzynarodowej. Do potwierdzenia jest potencjał ciągle młodych Kryspina Pyrgiesa i jego sióstr, Magdaleny Sadłeckiej, Sylwii Kapusty, Macieja Dombrowskiego. Katarzyna Solus, Marta Sułek czy Paula Gorycka czekają na szansę rozwoju swojej kariery. Za ich plecami znajduje się również całkiem spora grupa zawodników, którzy choć zapewne nie mają szansy by wejść na „poziom międzynarodowy” mogliby zupełnie spokojnie myśleć o kreowaniu oblicza rodzimego kolarstwa zamiast regularnie irytować się na istniejące „problemy”, „układy”, „kłopoty”.
Jeśli więc, z jakiś powodów, nie jesteśmy w stanie odbudować dobrego stanu posiadania na szosie, na efekty wybudowania toru kolarskiego trzeba będzie (jak choćby Brytyjczycy), poczekać kilka lat, weźmy to, co Maja Włoszczowska podała nam na talerzu. I dobrze wykorzystajmy.
Krajobraz po medalu
Maja Włoszczowska zdobyła pierwszy medal dla polskiego kolarstwa od 1988r. Wtedy to Zenon Jaskuła, Marek Leśniewski, Andrzej Sypytkowski i Joachim Halupczok sięgnęli w Seulu po srebro w drużynowej jeździe na czas na 100km.<br />