Wypadek zawodników KTK - przykry standard.

Drukuj

Wypadek kaliskich kolarzy przypomina o jednym: nie znamy dnia ani godziny. Choć kultura kierowców z miesiąca na miesiąc się poprawia, zawsze można trafić na kogoś bez wyobraźni. Niestety takie wypadki zdarzają się na całym świecie

Wypadek kaliskich kolarzy przypomina o jednym: nie znamy dnia ani godziny. Choć kultura kierowców z miesiąca na miesiąc się poprawia, zawsze można trafić na kogoś bez wyobraźni. Niestety takie wypadki zdarzają się na całym świecie.

Nie pierwszy raz
Grupę kilkunastu rowerzystów zauważyć nie trudno. Kierowca prawdopodobnie nie tylko ich nie zauważył, ale i nie widział nic innego – „po prostu” zasnął za kierownicą. Według doniesień prasowych, tym razem skończyło się na mniej lub bardziej poważnych obrażeniach oraz zniszczonym sprzęcie. Wielu kolarzy nie miało tyle szczęścia. Trenując w ruchu ulicznym narażeni są na kontakt z innymi jego uczestnikami. Cięższymi, twardszymi i szybszymi. Ciało człowieka w konfrontacji z toną metalu nie ma zbyt wielkich szans. Przekonali się o tym bracia Otxoa, znakomici baskijscy „górale”. Obaj byli u progu wielkiej kariery, Javier pół roku przed wypadkiem wygrał etap Tour de France. Gdy wraz ze swoim bratem Ricardo wyjechał w lutym 2001r na trening, nie przypuszczał jednak, że kilka lat później zdobędzie złoty medal olimpijski. Tyle tylko, że na paraolimpiadzie. Ricardo nie miał tyle szczęścia i wypadku nie przeżył.

W lipcu 2005 w Niemczech w grupę zapoznających się z trasą czasówki wyścigu Thueringen Rundfahrt australijskich zawodniczek uderzył samochód. Trzy zostały ciężko ranne a jedna, Amy Gilet doznała śmiertelnych obrażeń. Kierowca „po prostu” nie zauważył grupy rowerzystek.

By nie sięgać pamięcią tak daleko, w styczniu tego roku w Szkocji jeden z najlepszych brytyjskich kolarzy, Jason MacIntyre został na treningu potrącony przez ciężarówkę. Zmarł w karetce wiozącej go do szpitala.

Z kolei w grudniu 2005r trenujący w okolicach Cieszyna Sławomir Kochut miał więcej szczęścia. Kierowca samochodu wymusił na nim pierwszeństwo i skończyło się „tylko” na kilkumiesięcznej rekonwalescencji. Szczęścia tego nie miał Adam Krajewski, trenujący we Włoszech uzdolniony polski młodzieżowiec, który na zjeździe zderzył się z ciężarówką, w skutek czego zmarł na miejscu. Przykra prawda jest taka, że kolarz za każdym razem wyjeżdżając na trening naraża swoje zdrowie i życie.

Zawsze trafi się jeden morderca
Wbrew panującej powszechnie opinii z kulturą polskich kierowców nie jest wcale tak źle. Choć może powinienem napisać inaczej. Moje subiektywne odczucia mówią, że z roku na rok jest coraz lepiej. Kierowcy zdecydowanie bardziej uważają na rowerzystów, zachowują przepisowy odstęp przy wyprzedzaniu, potrafią przepuścić na skrzyżowaniu itd. Ogólne wrażenie bezpieczeństwa rośnie. Tyle tylko, że poczucie pewności jest zgubne, o ile 8 na 10 kierowców potrafi i chce zachować się jak należy, co wzbudza zaufanie, nie zdarza się dzień, by nie trafić na… no właśnie, na kogo? Pijany morderca, dwie „psiapsiółki” zaabsorbowane rozmową, przedstawiciel handlowy w pośpiechu. Nawet jeśli myślisz, że na ciebie patrzą, to cię nie widzą. A jeśli widzą, to przecież rowerzysta się zawsze odsunie, w końcu jest słabszy i to jemu powinno na tym zależeć. A jeśli się nie odsunie? Efekty są znane i wymienione powyżej.

Wspomnienie ku przestrodze.
Będąc świadomym istniejących zagrożeń, w rowerze treningowym mam na stałe zamontowane lampki. Gdy tylko pogoda jest inna niż słoneczna, wyjeżdżając na szosę włączam je „dla świętego spokoju”. Do tego żółta, dobrze widoczna kurtka, elementy odblaskowe na stroju i rowerze. Jeśli jednak zjadę nieco bliżej prawej krawędzi drogi zaczynam być ignorowanym przez wyprzedzających kierowców. Jedno, drugie ostrzeżenie i z powrotem przesuwam się w stronę osi jezdni. Wyjście na rower jest tożsame z ubraniem kasku. De facto nic więcej zrobić nie można poza liczeniem na Anioła Stróża, Bożą Opatrzność, Szczęście czy w co tam się wierzy. W mieście sytuacja jest o tyle lepsza, że wszyscy poruszają się wolniej (co nie zmienia faktu, że również tam giną i zostają ranni rowerzyści). Już jednak na przedmieściach regularnie spotyka się samochody poruszające się 80km/h i więcej. W sytuacji zderzenia z takim pojazdem niechroniony w zasadzie niczym poza kawałkiem styropianu na głowie rowerzysta jest bez szans.

Niemal na każdym treningu przejeżdżam obok niewielkiego pomnika. U stóp krakowskich Bielan, niemal równo 10 lat temu zginął Bartłomiej Sobol. Jeden z najlepszych krakowskich zawodników xc. Jak co dzień wyjechał na trening, zrobił swoje i wracał do domu. Ostatni większy zjazd, na dole skrzyżowanie „T”. Wyjeżdżający z drogi podporządkowanej samochód nie zatrzymał się na znaku „Stop” i zgarnął na maskę jadącego ok. 50km/h kolarza. Choćby Bartek miał na rowerze tysiąc lampek, kamizelkę odblaskową a zamiast szosówką, jechał góralem na tarczówkach nie pomogłoby to na kierowcę bez wyobraźni.

P.S.: Kaliska „Caritas” przyjmuje datki na rzecz pomocy poszkodowanym w wypadku kolarzom KTK. Pieniądze można wpłacać na konto nr 15 1050 1201 1000 0022 7106 5233 z dopiskiem "wypadek".

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj