Spis treści:
Fabio Jakobsen leży obecnie w szpitalu w Sosnowcu i - dzięki Bogu - jego stan uznawany jest za stabilny, a podobno dziś ma nastąpić próba wybudzenia go ze śpiączki farmakologicznej. To cud, bo każdy, kto oglądał wczorajszy etap z pewnością zamarł widząc jego upadek, a raczej wystrzał jak z procy przy prędkości 80 km/h. Im większa empatia oraz znajomość kolarstwa od strony peletonu u widza, tym pewnie większy ,,ból” podczas oglądania tego zdarzenia. Dziś możemy mówić (najprawdopodobniej) o bardzo dużym szczęściu. Doniesienia ze szpitala mówią o tym, że brak krwiaków w mózgu oraz brak uszkodzenia rdzenia kręgowego u zawodnika Deceunick-Quick Step. Oczywiście są liczne obrażenia, złamania, deformacja czaszki, złamanie podniebienia… ale Holender żyje i jego stan jest stabilny. Boli natomiast, że piszemy o kolarstwie, a to brzmi jak obrażenia po wojnie, bo ktoś nie zagrał fair? Chyba nie to chcemy oglądać… Powiem więcej, ja już wole oglądać dopingowiczów, którzy nie są fair, niż takie kraksy - naprawdę! Obie postawy są dalekie od ideału, ale jak ktoś jedzie na wspomaganiu to przynajmniej nie stwarza takiego zagrożenia.
Sytuacja przez godzinę po kraksie była dramatyczna, akcja reanimacyjna na mecie trwała około 60 min, bo stan poszkodowanego był tak ciężki, że niemożliwe było przetransportowanie go do szpitala. Fabio został zaintubowany, stracił bardzo dużo krwi, chwała lekarzom, że go ustabilizowali!
Czy to wina Groenewegena?
Sprinterzy to groźni goście, prawdopodobnie tacy, którzy zawsze wdawali się w bójki w szkole. Wiecie, im nie wolno spoglądać w oczy, to bokserzy kolarstwa. Oni mają cojones i walczą zawsze na sto procent. Sztuka wygrywania oznacza pójście na maksa i jeszcze trochę, ryzykowanie jest normą. Inaczej nie ma Cię w sprincie. Są jednak przepisy, które mówią wyraźnie o trzymaniu się swojego toru jazdy w końcowym odcinku finiszu. Dylan Groenewegen wyraźnie je złamał. Można powiedzieć spowodował śmiertelne zagrożenie i będzie mu ciężko… i ze świadomością tego czynu, i z byciem na ustach całego peletonu, i być może z jakąś znaczącą karą, bo jak czytamy w relacji prasowej TdP:
Międzynarodowa Unia Kolarska uznała zachowanie kolarza za niedopuszczalne i skierowała sprawę do Komisji Dyscyplinarnej w celu nałożenia na zawodnika kolejnych sankcji proporcjonalnych do wagi przewinienia.
Moje zdanie jest tutaj mało ważne, ale widziałem to tak, że ewidentnie zawodnik Jumbo-Visma czuł, że jest wolniejszy i zagrał jak wielu sprinterów to czyni, tyle że tym razem znacząco przesadził. Ciężko mówić tu o braku fair play, dla mnie to bandyctwo w peletonie, choć - co podkreślają zawsze starzy kolarze - teraz nie ma w nim zasad, teraz jest wyścig szczurów. Nie wiem, może czas się przyzwyczaić? Tyle że chyba nam, jako widzom nie o to chodzi, chcemy sportowego spektaklu, a nie antyreklamy kolarstwa.
Oczywiście na obronę Dylana Groenewegena można powiedzieć wiele słów. To są ułamki sekund, decyzje podejmowane przy ogromnym wyrzucie adrenaliny. Nie myśli się logicznie, a zachowuje jak myśliwy. Taki jest sprint… Mnie to jednak nie przekonuje, bo w moim odczuciu to nadal jedynie walka o ,,głupie zwycięstwo”.
Dlaczego do tego doszło?
Ciężko szukać głębszych przyczyn, bezpośrednia jest prosta, Groenewegen zajeżdżał drogę Jakobsenowi, a ten nie odpuścił. Może nie zdążył, na slow motion wszystko jest takie proste, a w praktyce to było 80 km/h. Spróbujcie otworzyć okno w samochodzie przy tej prędkości i pomyśleć o tym, jak szybko mija nam 10, czy 20 metrów oraz co by się stało, gdybyśmy w tym momencie wyskoczyli przez to okno. Jakobsen nie odpuścił, bo ci goście nie myślą w trakcie finiszu o niczym innym, niż walce. Poza tym, chyba nie miał czasu. Fakty są jednak takie, że tylko od zawodników zależy, czy takie sytuacje się zdarzają, a od szczęścia i zrządzenia losu, jakie będą ich ewentualne skutki.
Czy ,,świątynia sprintu” to głupi pomysł?
Po wczorajszym wypadku każdy ma pewnie podobne zdanie: po co to? Kto wymyślił finisz z góry i dlaczego się tym jeszcze próbujemy szczycić? Jeśli to takie fajne, to TdP powinno kończyć górskie etapy finiszami z górki. Przecież to widowiskowe. Niestety, ale ostatnie zdanie pisane półżartem oddaje trochę ,,głupi PR” jaki Tour de Pologne zrobiło zwyczajnie niebezpiecznemu finiszowi. 60-70 km/h to prędkość dość standardowa podczas końcówek etapów, po co tak układać etapy, żeby było jeszcze szybciej? Nie winię tu organizatorów, ale pytam: po co? Pośrednia przyczyna dramaturgii wczorajszego zdarzenia to przecież prędkość, gdyby była o te 10-15 km/h niższa konsekwencje byłyby zapewne mniej dotkliwe.
Fabio (i inni), trzymamy kciuki!
Czesław Lang, dyrektor generalny wyścigu Tour de Pologne powiedział:
Właśnie wróciłem ze szpitala, trochę uspokojony. Po obejrzeniu kraksy obawialiśmy się najgorszego, ale teraz wiemy, że stan Fabio Jakobsena jest ustabilizowany. Z kolei sędzia odzyskał przytomność i jest w stabilnym stanie. Serdecznie dziękuję lekarzom i personelowi szpitala za szybką pomoc i opiekę, a wszystkim poszkodowanym w wypadku życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Wspomniany sędzia, być może był aniołem stróżem Jakobsena. Podczas swojego lotu z saltem uderzył w stojącego na kresce aribitra. Ten przyjął sporą energię uderzenia na siebie, stracił przytomność, doznał wstrząsu mózgu (na szczęście jego stan jest dobry), ale zapewne zgasił sporo z pędu lecącego kolarza. Impet uderzenia był tak duży, że z głowy Jakobsena dosłownie zrzuciło kask. To mrozi krew żyłach i każe dziękować opatrzności, że holenderski kolarz przeżył. Obecnie jest w stanie ciężkim, ale stabilnym.
Trzymamy też kciuki za pozostałych, którzy również zaliczyli mocne przyziemienie w efekcie upadku Jakobsena i Groenewegena, a byli to: Marc Sarreau, Damien Touze, Eduard Prades, Jasper Philipsen i Neilson Powless. Ostatnia dwójka prawdopodobnie dziś stanie na starcie!
TdP jedzie dalej, a my czekamy na wielkie kolarskie emocje, zamiast dramatycznych doniesień. Połamania kół - i niczego więcej - tego życzymy kolarzom.