Prawie 80 godzin ścigania non-stop i 500 km pokonanych w całości na orientację: pieszo, rowerem, na biegówkach i konno.
Siedem zadań specjalnych, 54 zaliczone punkty kontrolne, kilkanaście upadków, naprzemienne wychłodzenie i przegrzanie, jedyne 2,5 godziny snu i halucynacje, piękna walka o zwycięstwo i ogromna radość na mecie – tak w skrócie wyglądały zakończone w sobotę w Beskidzie Niskim Mistrzostwa Europy w Adventure Racing.
Zawody rozpoczęły się w środę, 23 stycznia rano w centrum Gorlic. Na starcie stanęło 10 drużyn z Polski, Czech, Rosji, Białorusi, Estonii i Niemiec, w tym zespół Salewa Trailteam w składzie Justyna Frączek, Maciek Dubaj, Artur Kurek i Łukasz Warmuz. Polacy od początku należeli do grona faworytów rajdu, jednak równie groźni byli doświadczeni Rosjanie, Czesi i Estończycy. Warunki na trasie były trudne i wymagające – tuż przed zawodami spadło dużo śniegu, a drogi pokryła warstwa zamarzającego deszczu. Na szczęście temperatury – choć zimowe – zdecydowanie nie należały do ekstremalnych.
Od samego początku tempo zawodów było dość ostre, niektórzy wręcz przeszarżowali i nie wystarczyło im sił na pokonanie całej trasy. Największym problemem wszystkich zespołów były mocno wyśrubowane limity na niektórych punktach kontrolnych. Ich przekroczenie groziło nie tylko brakiem zaliczenia danego punktu, ale też karą punktów ujemnych! Nawet Salewa Trailteam kilkukrotnie byli dosłownie o włos od porażki, przybywając na punkty ledwie kilka minut przed wyznaczonymi limitami.
Pierwszego dnia zawodów zespoły pokonały 50 km pieszo, zaliczyły spektakularny zjazd linowy z wieży w Bieczu i rozpoczęły długi, nocny etap rowerowy (ok. 130 km). Na drugim zadaniu specjalnym – biegu na orientację z GPSem, Łukasz Warmuz na tyle skupił się na trzymanym urządzeniu, że z całej siły uderzył głową o betonowy gzyms wystający z muru. Na szczęście po dwóch minutach udało mu się wstać o własnych siłach i kontynuować zawody.
Po całej nocy spędzonej na rowerach zawodnicy dotarli do malowniczo położonego zamku w Szymbarku, z którego wyruszyli na trekking prowadzący z dala od cywilizacji i dróg. Etap kończył się wyczerpującym podejściem kątowym na linach, rozciągniętych nad wartką rzeką. Mimo oczywistego zmęczenia przebytymi już 210 km, cały polski zespół czuł się dobrze, był pełen woli walki o zwycięstwo i nie zamierzał zwalniać ani na chwilę.
Na tym etapie rajdu coraz bardziej klarowała się sytuacja na czele – wyglądało na to, że walka o zwycięstwo rozegra się między Salewa Trailteam a Rosjanami z Garmin/Arena/Red Fox, którzy szli łeb w łeb. Zespoły sprawnie ruszyły na kolejny odcinek rowerowy, który prowadził w większości drogami asfaltowymi. Polacy okazali się być szybsi, jednak w rezultacie przypadła im wątpliwa przyjemność torowania niemal całej trasy etapu na biegówkach (ok. 35 km). Po tym odcinku nasz zespół zaliczył 2 godziny snu, które miały pomóc w regeneracji i walce na trasie w drugiej części rajdu.
Kolejny szybki odcinek rowerowy (przerwany jedynie wyczerpującym zadaniem linowym) doprowadził stawkę rajdu do schroniska Banica, skąd zespoły wyruszyły na długi etap biegówkowy (65 km). Organizatorzy, widząc że trasa sprawia spore trudności, zdecydowali się skrócić nominalny dystans o ok. 10-15 km. Mimo to, żadna ekipa nie zdołała zaliczyć całej trasy – nawet Salewa Trailteam i Red Fox zrezygnowali z 1 punktu. Będąc po ok. 65 godzinach ścigania, zawodnicy mieli do wykonania zadanie logiczne. O ile niektórym zajęło ono prawie godzinę, Polacy wykonali je w 15 minut, natychmiast wsiedli na rowery i pognali na kolejne zadanie linowe. Niedługo potem zawitali na przepak w bazie rajdu, chwilę odpoczęli, zjedli coś ciepłego i wyszli na ok. 25 km trekking. Kilka zespołów pokonało ten dystans wspólnie, wzajemnie się pilnując i nie spuszczając z oczu innych ekip. Polacy i Rosjanie byli również w tej grupie. Sytuacja wyglądała tak, że oba teamy miały taką samą ilość zgromadzonych punktów, ale ze względu na kary czasowe Red Foxa (nie wykonali zadania specjalnego i nie mieli wymaganego sprzętu na jednym z odcinków) i bonusy Salewa Trailteam (czekali na dowiezienie swoich rzeczy przez organizatorów do strefy zmian i w kolejce na wykonanie zadania linowego), polski zespół miał ponad 3 godziny „przewagi”. Inne zespoły miały mniej podbitych punktów, więc nie liczyły się już w walce o zwycięstwo. Kluczowe było zatem pilnowanie Rosjan i robienie dokładnie tego, co oni. Tutaj mała anegdota – stojąc na 57 punkcie Artur podszedł do teamu Red Foxa pytając „To jak, idziecie na punkt 58? Bo wiecie, my pójdziemy wszędzie tam gdzie Wy, także jak chcecie?”, na co zrezygnowani Rosjanie stwierdzili „Eee, to może już nie...”.
Etap konny, który kończył rywalizację, był czystą formalnością. Każdy zespół otrzymał 2 konie „na wyposażenie”, więc dwóch zawodników musiało iść, a dwóch mogło jechać, oczywiście z opcją zmieniania się. Konie, lekko speszone nieobeznanymi jeźdźcami, były nieco niesforne – niektóre stawały w miejscu, inne „porywały” zawodników szybkim kłusem nie w tę stronę co trzeba... Ostatecznie jednak nie miało to większego znaczenia dla ostatecznej klasyfikacji.
Po blisko 80 godzinach rywalizacji, niezwykle zmęczony ale szczęśliwy zespół Salewa Trailteam przekroczył linię mety, zdobywając Mistrzostwo Europy w Adventure Racing. Nagrodą za zwycięstwo jest prawo bezpłatnego startu w Mistrzostwach Świata, które odbędą się pod koniec roku w Kostaryce! Nagroda jest tym bardziej cenna, że nie ma w zasadzie możliwości zapisu na te zawody – lista startowa już jest pełna.
Na kolejnych miejscach podium uplasowali się Rosjanie (Garmin/Arena/Red Fox) i międzynarodowy zespół estońsko-łotewsko-czeski (ACE Adventure Team/Ebike.lv). Ostatecznie sklasyfikowanych zostało 9 ekip, w tym 4 polskie – dla wszystkich wielkie brawa za piękną walkę na trasie.
Michał Unolt, https://www.facebook.com/TRAILteam
Zawody rozpoczęły się w środę, 23 stycznia rano w centrum Gorlic. Na starcie stanęło 10 drużyn z Polski, Czech, Rosji, Białorusi, Estonii i Niemiec, w tym zespół Salewa Trailteam w składzie Justyna Frączek, Maciek Dubaj, Artur Kurek i Łukasz Warmuz. Polacy od początku należeli do grona faworytów rajdu, jednak równie groźni byli doświadczeni Rosjanie, Czesi i Estończycy. Warunki na trasie były trudne i wymagające – tuż przed zawodami spadło dużo śniegu, a drogi pokryła warstwa zamarzającego deszczu. Na szczęście temperatury – choć zimowe – zdecydowanie nie należały do ekstremalnych.
Od samego początku tempo zawodów było dość ostre, niektórzy wręcz przeszarżowali i nie wystarczyło im sił na pokonanie całej trasy. Największym problemem wszystkich zespołów były mocno wyśrubowane limity na niektórych punktach kontrolnych. Ich przekroczenie groziło nie tylko brakiem zaliczenia danego punktu, ale też karą punktów ujemnych! Nawet Salewa Trailteam kilkukrotnie byli dosłownie o włos od porażki, przybywając na punkty ledwie kilka minut przed wyznaczonymi limitami.
Pierwszego dnia zawodów zespoły pokonały 50 km pieszo, zaliczyły spektakularny zjazd linowy z wieży w Bieczu i rozpoczęły długi, nocny etap rowerowy (ok. 130 km). Na drugim zadaniu specjalnym – biegu na orientację z GPSem, Łukasz Warmuz na tyle skupił się na trzymanym urządzeniu, że z całej siły uderzył głową o betonowy gzyms wystający z muru. Na szczęście po dwóch minutach udało mu się wstać o własnych siłach i kontynuować zawody.
Po całej nocy spędzonej na rowerach zawodnicy dotarli do malowniczo położonego zamku w Szymbarku, z którego wyruszyli na trekking prowadzący z dala od cywilizacji i dróg. Etap kończył się wyczerpującym podejściem kątowym na linach, rozciągniętych nad wartką rzeką. Mimo oczywistego zmęczenia przebytymi już 210 km, cały polski zespół czuł się dobrze, był pełen woli walki o zwycięstwo i nie zamierzał zwalniać ani na chwilę.
Na tym etapie rajdu coraz bardziej klarowała się sytuacja na czele – wyglądało na to, że walka o zwycięstwo rozegra się między Salewa Trailteam a Rosjanami z Garmin/Arena/Red Fox, którzy szli łeb w łeb. Zespoły sprawnie ruszyły na kolejny odcinek rowerowy, który prowadził w większości drogami asfaltowymi. Polacy okazali się być szybsi, jednak w rezultacie przypadła im wątpliwa przyjemność torowania niemal całej trasy etapu na biegówkach (ok. 35 km). Po tym odcinku nasz zespół zaliczył 2 godziny snu, które miały pomóc w regeneracji i walce na trasie w drugiej części rajdu.
Kolejny szybki odcinek rowerowy (przerwany jedynie wyczerpującym zadaniem linowym) doprowadził stawkę rajdu do schroniska Banica, skąd zespoły wyruszyły na długi etap biegówkowy (65 km). Organizatorzy, widząc że trasa sprawia spore trudności, zdecydowali się skrócić nominalny dystans o ok. 10-15 km. Mimo to, żadna ekipa nie zdołała zaliczyć całej trasy – nawet Salewa Trailteam i Red Fox zrezygnowali z 1 punktu. Będąc po ok. 65 godzinach ścigania, zawodnicy mieli do wykonania zadanie logiczne. O ile niektórym zajęło ono prawie godzinę, Polacy wykonali je w 15 minut, natychmiast wsiedli na rowery i pognali na kolejne zadanie linowe. Niedługo potem zawitali na przepak w bazie rajdu, chwilę odpoczęli, zjedli coś ciepłego i wyszli na ok. 25 km trekking. Kilka zespołów pokonało ten dystans wspólnie, wzajemnie się pilnując i nie spuszczając z oczu innych ekip. Polacy i Rosjanie byli również w tej grupie. Sytuacja wyglądała tak, że oba teamy miały taką samą ilość zgromadzonych punktów, ale ze względu na kary czasowe Red Foxa (nie wykonali zadania specjalnego i nie mieli wymaganego sprzętu na jednym z odcinków) i bonusy Salewa Trailteam (czekali na dowiezienie swoich rzeczy przez organizatorów do strefy zmian i w kolejce na wykonanie zadania linowego), polski zespół miał ponad 3 godziny „przewagi”. Inne zespoły miały mniej podbitych punktów, więc nie liczyły się już w walce o zwycięstwo. Kluczowe było zatem pilnowanie Rosjan i robienie dokładnie tego, co oni. Tutaj mała anegdota – stojąc na 57 punkcie Artur podszedł do teamu Red Foxa pytając „To jak, idziecie na punkt 58? Bo wiecie, my pójdziemy wszędzie tam gdzie Wy, także jak chcecie?”, na co zrezygnowani Rosjanie stwierdzili „Eee, to może już nie...”.
Etap konny, który kończył rywalizację, był czystą formalnością. Każdy zespół otrzymał 2 konie „na wyposażenie”, więc dwóch zawodników musiało iść, a dwóch mogło jechać, oczywiście z opcją zmieniania się. Konie, lekko speszone nieobeznanymi jeźdźcami, były nieco niesforne – niektóre stawały w miejscu, inne „porywały” zawodników szybkim kłusem nie w tę stronę co trzeba... Ostatecznie jednak nie miało to większego znaczenia dla ostatecznej klasyfikacji.
Po blisko 80 godzinach rywalizacji, niezwykle zmęczony ale szczęśliwy zespół Salewa Trailteam przekroczył linię mety, zdobywając Mistrzostwo Europy w Adventure Racing. Nagrodą za zwycięstwo jest prawo bezpłatnego startu w Mistrzostwach Świata, które odbędą się pod koniec roku w Kostaryce! Nagroda jest tym bardziej cenna, że nie ma w zasadzie możliwości zapisu na te zawody – lista startowa już jest pełna.
Na kolejnych miejscach podium uplasowali się Rosjanie (Garmin/Arena/Red Fox) i międzynarodowy zespół estońsko-łotewsko-czeski (ACE Adventure Team/Ebike.lv). Ostatecznie sklasyfikowanych zostało 9 ekip, w tym 4 polskie – dla wszystkich wielkie brawa za piękną walkę na trasie.
Michał Unolt, https://www.facebook.com/TRAILteam