Drugi wyścig cyklu Skoda Auto Grand Prix MTB stał pod znakiem problemów zdrowotnych zawodników grupy Lotto – PZU. Z przeziębieniem borykają się Marcin Karczyński, Maja Włoszczowska i Paweł Szpila, na skutek czego panowie nie zaprezentowali się tak dobrze jak w Głuchołazach a maja w ogóle nie stanęła na starcie. Z jednej strony otworzyło to szansę dla którejś z dziewcząt spoza kadry do stanięcia na podium a rywalizację elity mężczyzn na typowo interwałowej trasie usytuowanej wokół starej skoczni narciarskiej w wielkopolskim Czarnkowie jeszcze bardziej interesującą. Większość zawodników trasę w Czarnkowie uznaje za trudną, pomimo tego, że nie ma ona zbyt wielu trudności technicznych, jednak fakt, że cały czas do pokonania są krótkie, ale bardzo strome podjazdy oraz piaszczysta nawierzchnia sprawiają, że należy ona do trudnych i dających się we znaki nawet najlepszym.

W tej sytuacji w wyścig mężczyzn miał jednego faworyta, Marka Galińskiego (Hoop CCC Polsat), któremu jednak zwycięstwo przyszło nie bez trudu: przez całkiem sporą część dystansu był naciskany przez Ukraińca Sergieja Rysenko. Trzecie miejsce zajął doświadczony Piotr Wysmyk z Optexu Opoczno. Dzięki zwycięstwu Galiński zrównał się punktami z Marcinem Karczyńskim, który, tak jak Galiński w Głuchołazach wyścig ukończył na piątej pozycji, jednak zgodnie z regulaminem to zawodnik Hoop CCC Polsat wystartuje w kolejnych zawodach cyklu w zielonej koszulce lidera Skoda Auto Grand Prix.

Wśród pań pod nieobecność Maji Włoszczowskiej rywalizacja rozstrzygnęła się między Anną Szafraniec a Magdą Sadłecką, z której zwycięsko wyszła ta druga, której w przeciwieństwie do zawodniczki z podkrakowskiego Głogoczowa trasa w Czarnkowie bardzo pasuje. Trzecie miejsce zajęła Aleksandra Zabrocka z Baszty Bytów. Prowadzenie w Grand Prix objęła Anna Szafraniec.

Kolejne zawody już 8.05 w Polanicy na jednej z najtrudniejszych w Polsce tras, charakteryzującej się trudnymi i niebezpiecznymi zjazdami oraz ciężkimi podjazdami. Zawodnicy Lotto powinni już być w formie, zwłaszcza, ze dzień później odbywają się Mistrzostwa Polski w maratonie MTB. Należy jednak liczyć, że, szczególnie wśród mężczyzn rywalizacja będzie bardzo interesująca.
Więcej zdjęć znajdziecie TUTAJ.
Foto: Łuczycki Maciej
Tekst: Marek Tyniec
Jak było na Śkoda Auto GP MTB?
Z zamiarem wyjazdu na Śkodę zbierałem się już od dłuższego czasu, jednak nigdy nie było to tak realne jak teraz. Z powodów zawodowych i innych ominęła mnie pierwsza edycja, jednak kiedy uświadomiłem sobie, że część druga przypadnie na długi, wolny od zajęć, od pracy – weekend – dołożyłem starań, aby urzeczywistnić swoje plany. Po dłuższych wysiłkach związanych z organizacją transportu do Czarnkowa, z ekipą chętnych nie było już problemu J I tak oto na dzień przed zawodami mieliśmy wszystko dopięte na ostatni guzik.
Wyjechaliśmy w pięć osób samochodem o 5:30 rano, aby na miejscu być przed 9:00. Po wypakowaniu ‘sprzętu’ przeszliśmy się po trasie, której jedno okrążenie wynosiło 6km. I od samego początku zaczęły się „schody” – tzn podjazdy – na ‘dzień dobry’ około 100m, chociaż zaczynał się łagodnie, na szczycie ledwo co mogliśmy pod niego podejść, a co dopiero podjechać. Było ciężko, jednak byliśmy bardzo podekscytowani swą obecnością w tych zaszczytnych zawodach, więc szliśmy dalej. Jak powszechnie wiadomo, Czesław Lang tak organizuje trasę, aby była ona interwałowa, składała się z wielu podjazdów i szybkich zjazdów. Uczestnicząc w lokalnych zawodach w trójmieście – Bike Tour – wiedziałem, że są one „miniaturową wersją Śkody”, jednak trasa Grand Prix Langa przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Praktycznie nie było tam „lekkich” podjazdów, czy zjazdów. Prawdę mówiąc przeszliśmy pieszo! całą trasę, na końcu której byliśmy strasznie zmęczeni, a urozmaicenie terenu – pagórkowatość – była naprawdę zdumiewająca. Nie jestem pewien do końca zjazdów, ale większość podjazdów miała na pewno nachylenie 15 – 23%. Powiem krótko – nam było ciężko podejść, z górki było trzeba ostrożnie zbiegać, więc współczułem zawodniczkom i zawodnikom tego, co ich miało czekać już za chwilę...
9:10– start najmłodszych kategorii. Jeszcze nie jestem dobry w tematach ‘kategorii wiekowych’ i nie znam dobrze startujących, więc przypatrywaliśmy się junior(k)om jak walczą między sobą, a przede wszystkim ze sobą, swoimi słabościami i zmęczeniem, narastającym z każdym kolejnym okrążeniem. Naprawdę widać w nich wolę walki. Mimo iż są bardzo drobni, trochę nawet przestraszeni całym tym ‘ogromem sytuacji’ w jakiej się znajdują, jednak chcą ‘walczyć’, są głodni sukcesów, i chcą się pokazać z jak najlepszej strony. Miłe to, zważywszy że w tak młodym wieku większość z ich rówieśników częściej traktuje sport jako zabawę z przyjaciółmi, niż ciężkie systematyczne treningi połączone z wieloma wyrzeczeniami...
10:30 - na tą godzinę czekaliśmy chyba najbardziej – start Elity kobiet. Szafraniec, Włoszczowska, Sadłecka v.s. „reszta świata”. Napięcie daje się we znaki zawodniczkom, emocje ‘czuć w powietrzu’, za chwilę wszystko się okaże. Tygodnie treningów, miesiące ciężkiej pracy. Wszystko to skumulowane na tę jedną chwilę, na te zawody. Niczego się nie ukryje. Przepracowana zima pokaże, jak zostaną rozdane karty tego wyścigu.Pod nieobecność Majki Włoszczowskiej walka toczyła się między Magdą i Anią. Tym razem mocniejsze tempo narzuciła Sadłecka, dyktując warunki reszcie stawki. Szafraniec z każdym okrążeniem nadrabiała stratę do koleżanki z drużyny, jednak nie na tyle, aby zagrozić jej wygranej. Obserwując tak zaciętą walkę o każdą sekundę, o każde punkty, na tak wspaniałej trasie, nie żałowaliśmy swoich gardeł aby ‘pomóc’ dziewczynom w trudach ich wyścigu. Dopingując Magdzie, Ani i jak najbardziej – reszcie zawodniczek – czuliśmy się ‘częścią’ tej rywalizacji. Wspaniałe uczucie – widząc jak budujące mogą być słowa „jeszcze trochę, nie poddawaj się....” itd., kiedy zawodniczka opada z sił, jednak wie, że ktoś ‘jest z nimi’ i dodaje sił w ich narastającym zmęczeniu...
14:30 – start Juniorów – sytuacja podobna, równie dramatyczna. LottoPZU kontra reszta świata. Znając wcześniej skróty trasy między kolejnymi podjazdami, pomagam chłopakom, dopingując im w ich zmaganiach. Woda – podstawa ludzkiego życia – nabiera tutaj prawdziwego znaczenia. Jak już wspomniałem, imprezy Czesława Langa nie od parady mają najwyższą klasyfikację E1 – olimpijską. Trasa jest tak poprowadzona, żeby nie było ‘łatwo’ zawodnikom. Podjazdy – dla mnie wciąż budzą przerażenie i respekt – tutaj poznałem ‘znaczenie’ tego słowa. Widok chłopaków pchających rowery, i tych słabszych, ale i tych najlepszych – pokazał istotę słowa „zmęczenie”. Nasz zawodnik z trójmiasta – Bartek Banach – również tego doświadczył. Oczywiście byłem z nim do końca, wspierając go ‘wszelkimi dozwolonymi środkami’, jak i innym chłopakom. Było ciężko, jednak „dojechaliśmy do końca”. Jednak najciekawsze wciąż zostało przed nami...
16:30 – Elita mężczyzn. Best of the best. Najlepsi z najlepszych. Wybrani. Różnymi określeniami można by określić tych zawodników. Galiński, Karczyński, Banach, Bogdziewicz. Moc drzemiąca w tych facetach jest nie do opisania. I nie tylko w nich. Ale od początku... W tym sezonie w Elicie startuje również kilku zawodników z trójmiasta – mam na myśli moich kolegów - Jacka Mikołajczyka i Kubę Krzyżaka. Jest również kilku innych, jednak w chwili obecnej nie jestem w stanie poprawnie podać ich danych osobowych. Rozpoznajemy się „po rowerach”, jak to zwykła czynić brać rowerowa J.
Miłą niespodzianką jest tu właśnie Kuba Krzyżak, jako że osoba ta nigdy wcześniej nie startowała w tak poważnej i wysokiej rangi imprezie, a i „staż kolarski” nie należy do najdłuższych. Tym bardziej że nie jest on stowarzyszony, wszyscy byliśmy ciekawi, jak Kuba ‘wypadnie’. A wypadł dobrze, ale o tym za chwilę...
Start. Dwie rundy honorowe po rynku, dla publiki, ale i rozciągnięcia stawki. Od samego początku tempo narzucił Robert Banach, co również bardzo mnie ucieszyło, jako że znamy się nie od dziś. Przejazd po bruku był tak szybki, że nie dostrzegłem w nim Kuby i Jacka. Niestety pech chciał iż ten drugi złapał gumę, a po chwili zerwany łańcuch uniemożliwił go definitywnie z walki.
Biegnę na 3 kilometr trasy, kibice już stoją u góry podjazdu. Chwila oczekiwania, po czym są. Zawodnicy Atlas Hoop Polsat, Ukrainy, LottoPZU, Optexu i Action-ATI. Następuje chwila przerwy. Nadjeżdża reszta. Mocno ‘rozciągnięta’. Doping sięga zenitu, chłopacy dają z siebie wszystko, zdzierając gardła, wspierając zawodników. Czekamy na Kubę. Mija trzydziesty zawodnik, chwilę po nim jest on. Jest dobrze. Jest bardzo dobrze.
Biegnę na kolejne wzniesienia, butelki pełne wody, bidony przygotowane, wszystko na swoim miejscu. I tak sześć okrążeń. Od podjazdu do podjazdu – uczestniczę, uczestniczymy z kolegami - w zaciętej walce o jak najlepsze miejsce ponad 70 zawodników Elity.
Skocznia narciarska – wspaniałe, widowiskowe miejsce. Tu też ustawia się najwięcej kibiców, stoi także telewizja. Nadjeżdżają kolejni zawodnicy, okrzyki są coraz głośniejsze. Prędkości bardzo duże. Podziwiamy Galińskiego, Rysenke, Karczyńskiego i innych. Jest i nasz Kuba, dzielnie walczy do końca, nie poddaje się. Świetne widowisko w wykonaniu najlepszych zawodników z Polski (i Ukrainy), w połączeniu z bardzo dobrym przygotowaniem ze strony organizatorów, jak i ciekawa, interwałowa trasa. Cały dzień na nogach, od świtu do zmierzchu. Pomimo zmęczenia, jesteśmy wszyscy zadowoleni. Emocje niesamowite. Nie ma sensu jechać kawał drogi tylko po to, aby „zobaczyć”. To trzeba przeżyć, w tym trzeba „uczestniczyć”. Byłem, byliśmy tylko kibicami. Jesteśmy amatorami. Kochamy ten sport, znamy się nawzajem. Jednak warto było pojechać, warto było ‘pomóc’ zawodnikom, naszym kolegom. Bardzo to buduje, uczestników jeszcze bardziej. Podziękowania z ich strony są tego najlepszym dowodem. Kolejna impreza już za tydzień. Oczywiście będziemy tam, będziemy tam z Wami....
Kuba Krzyżak zajął 37 miejsce. Robert Banach był czwarty. Andrzej Kaiser dziesiąty. Galiński pierwszy. Ekipa LottoPZU to baardzo mili ludzie, a dziewczyny jeszcze milszeJ A telewizja regionalna – mówiąc delikatnie – oddała w 10% to, co się naprawdę działo w Elicie, w innych kategoriach, w całych zawodach... Szkoda, naprawdę szkoda....
Tekst & Foto: Jarek Waśkiewicz