Lance z lodówki

Drukuj

Dziewiątego września Lance Armstrong ogłosił, że wraca do kolarstwa. Od tego czasu media, nie tylko branżowe informują o jego kolejnych planach niemal codziennie. Lance pojedzie Giro, Lance pojedzie Tour, Lance jednak nie pojedzie Touru.

 Lance polemizuje z Contadorem, Lance i Contador wspólnie trenują...

Koniec kariery
Armstrong karierę kolarza zawodowego zakończył w idealnym momencie. Prawdopodobnie niedługo po szczycie swoich fizycznych możliwości, ale jeszcze w chwili, gdy był w stanie utrzymać się na szczycie. Był tuż po ustanowieniu absolutnego rekordu zwycięstw w Tour de France. Siedem triumfów z rzędu prawdopodobnie albo nigdy nie zostanie poprawione, albo też przyjdzie nam na to czekać wiele lat. Można śmiało powiedzieć, że Armstrong odszedł wtedy, kiedy odejść miał. Zapisał się w historii sportu, co więcej nie został pokonany. Sam wybrał czas, w którym pożegna się z kolarstwem. Zrobił to, gdy na horyzoncie pojawił się bardzo groźny rywal, być może najgroźniejszy w całej "Erze Armstronga". W 2005r Ivan Basso zaczął śmiało poczynać sobie na trasach wielkich tourów, w czasie ostatniego występu Lance'a w Wielkiej Pętli był w górach zdecydowanie najbliżej a na czas zaczął tracić coraz mniej. To, co zrobił podczas Giro 2006 sugerowało zresztą, że mamy do czynienia z kolejnym kolarskim dominatorem. Lance, który nikomu niczego już nie musiał sportowo udowadniać oddał więc tron de facto w ręce Ivana. Zakończenie kariery zbiegło się z nieco mniej przyjemną sytuacją. Jeszcze w trakcie ostatniego dla Amerykanina Touru zaczęły się pojawiać przecieki, dezawuujące przeszłość "Bossa". Badania naukowe próbek z 1999r (pierwsza wygrana L.A. w TdF) niemal niepodważalnie wykazały obecność dostarczonego z zewnątrz EPO. Ostatecznie nic z tego jednak nie wynikło: materiału było za mało do kontranalizy a badania nie miały charakteru "śledczego" a "naukowy", w związku z czym Armstrong nadal oficjalnie musi być nazywany zawodnikiem "czystym". Być może, gdyby pozostawał zawodnikiem czystym, sprawę drążono by dalej, ale ponieważ postanowił, w wieku trzydziestu czterech lat udać się na emeryturę, całość odłożono na półkę.

Fundacja, celebrities i maratony
Kręcący się przez wiele lat na najwyższych obrotach organizm nie może zostać zatrzymany z dnia na dzień. Lance postanowił więc zmierzyć się z wyzwaniem, jakim jest maraton nowojorski. Do sprawy podszedł w swoim stylu. Pół roku poważnych przygotowań, obstawa pomocników i efekt w postaci całkiem dobrego, jak na, mimo wszystko amatora, czasu poniżej trzech godzin. O tym, że Lance się nie zmienił niech świadczy choćby fakt, że jednym z jego biegowych "gregario" był... Hicham El Guerrouj. Maratony stały się nową pasją "Bossa", ale nawyki pozostały niezmienione. "Życiówkę" w maratonie Lance uzyskał w 2007r uzyskując znakomity czas 2:46:43 i tym samym poprawił czas innego byłego kolarza, Laurenta Jalaberta. Ostatnim jak do tej pory występem Armstronga w maratonie był start na wiosnę tego roku w Bostonie, gdzie również pobiegł bardzo dobrze z czasem 2:50:58. Bieganie miało dla siedmiokrotnego zwycięzcy Tour de France kilka celów. Realizacja własnych ambicji oraz utrzymanie się w dobrej kondycji fizycznej to jedno, drugie zaś, to promocja fundacji Livestrong. I właśnie ten drugi cel został spełniony w 100%. Podczas startu w Nowym Jorku Lance zebrał ponad 600.000$ a jego postać w koszulce z logo fundacji pokazały niemal wszystkie telewizje świata. Można śmiało stwierdzić, że Armstrong swoją sławą i charyzmą przyćmił sławę tak wielkiej imprezy jak maraton nowojorski!

Koniec kariery kolarskiej był dla Armstronga również końcem pewnego etapu w życiu prywatnym. Wraz z zakończeniem projektu "bicie rekordu zwycięstw Tour de France" zakończył się również projekt "małżeństwo". W 2003r, gdy Lance wyrównał osiągnięcie Induraina i sięgnął po piąte z rzędu zwycięstwo, rozwiódł się ze swoją żoną i matką dwójki dzieci, Kristin. Później było już tylko ciekawiej. Armstrong zaczął spotykać się z Sheryl Crow, ale ten związek zakończył się niemal tak szybko, jak się rozpoczął, chociaż trzeba przyznać, że dał pożywkę tabloidom na kilka miesięcy. Później Lance spotykał się z projektantką mody Tory Burch, następnie jego uczucia skierowały się ku... dwudziestojednoletniej Ahley Olsen. Ostatnią z partnerek "Bossa" była aktorka Kate Hudson. Związek ten oficjalnie zakończył się na kilka dni przed deklaracją o powrocie Armstronga do zawodowego uprawiania kolarstwa.

Livestrtong? US Postal? Nie - Astana!
O tym, że "nowa" Astana jest de facto spadkobiercą US Postal wiedzieli wszyscy poza organizatorami Tour de France. Mimo zmiany właściciela licencji, kierownictwa ekipy, sprzętu i zawodników, A.S.O uparcie twierdziło, że ekipa kierowana przez Johana Bruynella jest spadkobiercą drużyny Manolo Saiza i Alexandre Vinokourowa. Trudno było sobie zatem wyobrazić, aby Arsmtrong, powracający do treningów po trzech latach przerwy związał się z kimś innym niż współtwórca jego sukcesów. Tym bardziej, że w Astanie nadal jeżdżą jego wierni pomocnicy i przyjaciele! W tym miejscu pojawia się jednak problem wizerunkowy. W pierwszych zapowiedziach swojego powrotu Lance sugerował, że stworzy nową drużynę, której zadaniem będzie promocja fundacji Livestrong. Czy zorganizowanie profesjonalnej ekipy kolarskiej niemal od zera w kilka miesięcy okazało się nawet dla Lance'a zbyt trudne, czy też doszedł do porozumienia z Bruynellem i postanowił po raz kolejny zrealizować schemat, który doprowadził go do największych sukcesów, trudno w tej chwili wyrokować. Tak czy inaczej Armstrong trenuje z drużyną Astana, intrygującym konglomeratem kolarskich gwiazd, kierowanych przez Belga, posiadającym luksemburską licencję i kazaskich sponsorów. W zespole znajdują się tacy starzy znajomi Bossa jak Janez Brajkovic, Benoit Joachim, Levi Leipheimer, Sergio Paulinho, Benjamin Noval, Jose Luis Rubiera czy Jaroslav Popovych. Dyrektor sportowy to oczywiście Bruynell a rowery to... Trek, tyle, że na osprzęcie SRAM Red a nie Shimano Dura Ace. Pierwsze zgrupowanie na Teneryfie pokazało, że Armstrong jest w znakomitej formie. Podczas testu na podjeździe (opracowanego zresztą przez Michele Ferrariego) był najlepszy z całej drużyny, wliczając w to Alberto Contadora.

Niekończąca się opowieść
Od pierwszych pogłosek po oficjalne oświadczenia wiadomo było jedno. Jeśli Armstrong chce wrócić, to po to, by po raz kolejny walczyć na trasie Tour de France. Wielokrotnie w wypowiedziach dla prasy i w swoich książkach Lance podkreślał, że dla niego istenieje tylko jeden wyścig i wyścig ten jest jego jedynym celem. "Boss" wiele lat temu, prawdopodobnie jeszcze w czasach, gdy dopiero zaczynał ścigać się jako zawodowiec w Europie popadł w obsesję związaną z Wielką Pętlą. Program startów, jaki został przedstawiony w pierwszej kolejności nie był więc dla nikogo zaskoczeniem. Paryż-Nicea, jeden z ardeńskich klasyków, Dauphine Libere i wreszcie Tour de France. Klasyka. Tymczasem od kilku miesięcy pojawiają się coraz to nowsze doniesienia, w których sam Teksańczyk raz potwierdza a raz zaprzecza kolejnym zmianom koncepcji. I tak już na początku sezonu pojedzie w australijskim Tour Down Under, później być może w Ronde van Vlaandereen a następnie...w Giro d'Italia. Nikt nie wie, czy plany te zostaną zrealizowane, jak mają się do celu właściwego, czyli Tour de France i czy Lance faktycznie je zrealizuje. Upływający czas działa przeciwko niemu. Nazywając rzecz po imieniu, jak na zawodowego kolarza jest już po prostu stary. Owszem, bywają starsi, co więcej, bliżej czterdziestki niż trzydziestki potrafią walczyć o pojedyncze sukcesy. Zwycięstwo w wielkim tourze, obojętne Giro, TdF czy Vuelcie w wieku trzydziestu ośmiu lat byłoby ewenementem. Tym bardziej, że kolarstwo od czasów "Ery Armstronga" bardzo się zmieniło a po dwóch sezonach bezkrólewia mamy wreszcie prawdziwy numer jeden w postaci Alberto Contadora. Contadora, który do tego jeździ w tej samej ekipie co Lance! Zapowiada się więc przynajmniej tak gorący konflikt jak Hinault-Lemond w latach osiemdziesiątych gdy stary i nowy mistrz jeździli w barwach tej samej drużyny La Vie Claire. Póki co oficjalne stanowisko zespołu Astana brzmi: w lipcu liderem będzie najlepiej przygotowany zawodnik. Jeśli Armstrong , w swoim już naprawdę ostatnim występie w TdF pojechał jako pomocnik Contadora zrobiłby dla swojego wizerunku więcej niż w czasie całej swojej kariery. Z narcystycznego, egoistycznego i pełnego dumy zwycięzcy stałby się prawdziwym Wielkim Mistrzem. Ale czy jest w stanie się na to zdobyć?

FOTO: https://www.livestrong.com