Niewiarygodne przygody Davida Millara

Drukuj

Znakomity zawodnik, skruszony doper i jedna z najbardziej wyrazistych postaci współczesnego kolarstwa. Urodzony na Malcie Szkot wielokrotnie w swojej karierze wywoływał skandale, kontrowersje lub... po prostu miał pecha.

Spektakularny rzut rowerem w końcówce piątego etapu Giro znakomicie wpisuje się w przebieg kariery tego zawodnika.

Czasowiec z ambicjami
Szersza publiczność dowiedziała się o Dawidzie Millarze w lipcu 2000r. Miał wtedy 23 lata, na koncie wygrane etapowe w Tour de l’Avenir a podczas otwierającej Tour de France czasówki dokonał rzeczy wielkiej. W liczącej ponad 16km próbie był lepszy od samego Armstronga i został na trzy dni liderem wyścigu. Choć zawodowcem był już od trzech lat, to właśnie zwycięstwo w prologu Wielkiej Pętli uczyniło z niego wielką gwiazdę. Jak sam później mówił, był to jeden z elementów presji, jaka skłoniła go do sięgnięcia po EPO. W kolejnych sezonach Szkot, pozostając w owym czasie jednym z najlepszych czasowców świata, miał ambicje sięgające o wiele dalej. Sukcesywnie rozwijał umiejętność jazdy w górach. Miało mu to zapewnić szansę spełnienia wielkiego marzenia – wyrgania Tour de France. Tymczasem kolejny sezon przyniósł jedno, z jak się później okaże, licznych rozczarowań w karierze Millara. Upadek na prologu wykluczył go z walki o koszulkę lidera i wykluczył z wyścigu. Chcąc powetować sobie straty moralne, Szkot postanowił przygotować się do mistrzostw świata w jeździe na czas, tam jednak, pewne niemal zwycięstwo „zabrał mu” Jan Ullrich.

Presja i oszustwo
Mijając metę mistrzowskiej czasówki w Lizbonie Millar uniósł ręce w geście triumfu, nie spodziewając, się, że Ullrich w końcówce tak bardzo przyspieszy. Rozczarowanie, jakiego doznał Szkot było więc ogromne. Jak się później okazało, był to tylko wstęp do rozlicznych przygód, które przez niemal całą karierę ciągną się za tym zawodnikiem. W 2003r staną na starcie prologu Tour de France z gigantyczną motywacją popartą znakomitą dyspozycją. Elementem niosącym dodatkową pomoc miał być specjalnie zmodyfikowany rower. Inna zębatka i brak przedniej przerzutki miały zapewnić przewagę kilku setnych sekundy, tak ważnych podczas krótkiej próby, jaką jest prolog. Wirtualnie jadąc z niewielką przewagą nad Bradleyem McGee Millar rozpoczął finisz do mety. Zwycięstwo i żółta koszulka były na wyciągnięcie ręki i w tym decydującym momencie łańcuch najzwyczajniej w świecie spadł z blatu roweru szkockiego kolarza. Choć odegrał się na rywalach i mechaniku wygrywając finałową, deszczową czasówkę (po raz drugi w karierze pokonał podczas TdF Armstronga) miał już w głowie kolejny cel: mistrzostwa świata w Hamilton. Jesienią zwyciężył i założył upragnioną, tęczową koszulkę. Później przyznał się, że wysoka dyspozycja, jaką prezentował podczas jesiennej Vuelty oraz mistrzostw świata były efektem wspomagania erytropoetyną. Oczywiście Millar nie „wyspowiadał się” z własnej woli. Przesłuchanie, w czasie którego szybko przyznał się do grzechu nastąpiło po przeszukaniu jego mieszkania w związku z „aferą Cofidisu”. Ponieważ przyznanie się do winy jest równoznaczne z pozytywnym wynikiem testu antydopingowego, Millar został ukarany dwuletnim zawieszeniem, skróconym o czas między "spowiedzią" a wydaniem wyroku. Co ciekawe, mimo licznych kontroli, wyniki badań próbek tego kolarza były zawsze negatywne i nie pozostawiały żadnych wątpliwości w kwestii tego, czy jest „czysty” czy też nie.

Żal za grzechy
W przeciwieństwie do wielu swoich kolegów po fachu, przyparty do muru Millar nie opowiadał baśni z mchu i paproci. Nie wmawiał, że znalezione w jego domu ślady EPO to lekarstwo dla psa, własność teściowej czy prezent od cioci z dalekiego kraju. Na pytanie, dlaczego po prostu ich nie zutylizował odpowiedział wprost: miały mu przypominać o niegodziwości, jakiej dokonał. PR to czy prawda? Jeśli PR, to doskonały, jeśli prawda, to… należy mu się szczery szacunek. Na kilka miesięcy Millar zniknął z głównych stron gazet. W ciszy i spokoju przeżywał okres kary, który miał być dla niego swoistym katharsis. W porozumieniu z brytyjską federacją kolarską spotykał się z młodymi zawodnikami i informował ich o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą profesjonalne uprawianie sportu. Ostrzegał, przed drogą na skróty, którą sam wybrał. Gdy było pewne, że powróci do czynnego uprawiania kolarstwa w barwach grupy Saunier Duval udzielił obszernego wywiadu magazynowi Pro Cycling. W nim, jako główny powód sięgnięcia po EPO wymienił presję, jaka ciąży na młodym zawodniku osiągającym sukcesy. Wcześniej wielokrotnie krytykował system płac w Cofidisie, który opierał się na przeliczaniu punktów z rankingu UCI na euro bez interesowania się zawodnikiem jako takim. Dehumanizacja systemu była dla niego obrzydliwa, a jednak w niej uczestniczył. Wyrazem dezaprobaty była kolejna kontrowersja w jego karierze. Jeszcze przed dopingową spowiedzią Millar nieźle spisywał się w hiszpańskiej Vuelcie 2002. Podczas tego wyścigu zawodnicy mierzyli się z mitycznym Angliru. Deszcz, wąska droga, fanatyczni kibice i 20% nastromienia. Spektakl dla mediów, rzeź dla kolarzy. Do tego psujące się samochody serwisowe i przekraczający wszelkie zasady motocykliści. Po zderzeniu z jednym z nich Millar wspiął się na szczyt, jednak przed metą zsiadł z roweru i na znak protestu przeciw takiemu traktowaniu zawodników wycofał się z wyścigu.

Enfant terrible na nowej drodze
Powrót do peletonu nie był dla Szkota łatwy. Po raz pierwszy po karze zawieszenia ścigał się podczas Tour de France. Ponieważ publicznie obiecał, że nigdy więcej nie będzie stosował niedozwolonego wspomagania, wielu kibiców patrzyło z uwagą na jego dokonania. Ten, niegdyś świetny czasowiec, próby w swojej specjalności kończył na 17. i 11. pozycji. Wyścig skończył jako 59. z dwugodzinną startą do Floyda Landisa. Niektórzy kibice stworzyli nawet „linię Millara”, punkt w peletonie równy z miejscem zajmowanym przez Szkota, od którego zaczynają się zawodnicy nie stosujący dopingu. Na zakończenie sezonu pokazał się podczas Vuelty, wygrywając jeden z etapów a rok później forma Brytyjczyka była już o wiele lepsza. Wygrał prolog Paryż – Nicea oraz podwójne mistrzostwo swojego kraju (na czas i ze startu wspólnego). Do tego dołożył wygraną czasówkę i drugą lokatę w klasyfikacji generalnej Eneco Tour. Przed sezonem 2008 zmienił grupę na, posiadający restrykcyjną politykę antydopingową Slipstream. Z dobrej strony pokazał się w Kaliforni, gdzie był drugi w klasyfikacji generalnej. Nieco nieoczekiwanie jego ekipa dostała „dziką kartę”. Team Slipstream daną mu szansę wykorzystał w 100%. Mając w składzie znakomitych zawodników wygrali drużynową czasówkę przy wydatnej pomocy Millara. Sam Szkot postanowił poszukać szansy dla siebie. Na etapie piątym był w decydującej ucieczce. Zmęczony, choć zdeterminowany odpierał kolejne ataki. Na kilkaset metrów przed metą skoczył w pogoń za Rosjaninem Bruttem i… urwał łańcuch. Tego było już za wiele. Po chwili wahania wart kilka tysięcy Euro rower pofrunął w powietrze. Frustracja i gorycz porażki znalazły ujście w tym spektakularnym geście. Bo przecież ileż można znosić takiego pecha…


FOTO: https://www.slipstreamsports.com