Tour po 14. etapie

Wypowiedzi i komentarze po 14. etapie Tour de France

Drukuj

Ostatni etap w Pirenejach nie przyniósł oczekiwanych rozstrzygnięć, a faworyci wyścigu nie pokazali niczego, co mogłoby zadowolić kibiców zgromadzonych na trasie i przed telewizorami. 

Ostatni etap w Pirenejach nie przyniósł oczekiwanych rozstrzygnięć, a faworyci wyścigu nie pokazali niczego, co mogłoby zadowolić kibiców zgromadzonych na trasie i przed telewizorami. Przy ospałej i niezdecydowanej jeździe faworytów, do najbarwniejszych postaci tego dnia zaliczy trzeba z pewnością Jelle Vanenderta (Omega Pharma-Lotto), zwycięzcę etapu, oraz Thomasa Voecklera (Europcar), który oprócz tego, że obronił prowadzenie w wyścigu, to jeszcze walczył z najlepszymi góralami w peletonie jak równy z równym.

„Spełniłem swoje marzenia” – cieszył się Vanendert, który debiutował w Tourze. Dwa dni wcześniej na Luz Ardiden Belg był drugi, za Samuelem Sanchezem. Tym razem zamienili się miejscami. „Na ostatnim podjeździe widziałem, że rywale pilnują się wzajemnie, a ja jako jedyny nie walczę o generalkę. Pomyślałem więc, że może się udać” – relacjonował kolarz Omega Pharma-Lotto, który objął też prowadzenie w klasyfikacji górskiej – „utrzymanie koszulki w grochy będzie bardzo trudne. Nowy system punktowania nie jest z korzyścią dla mnie, tym bardziej, że Samuel Sanchez będzie chciał walczyć o koszulkę, a jest lepszym góralem od mnie” – mówił Vanendert, który Sancheza wyprzedza zaledwie o 2 punkty.

Voeckler, choć szczęśliwy, że utrzymał prowadzenie w wyścigu, nie potrafi wytłumaczyć, jak udaje mu się tak długo jechać z najlepszymi góralami w peletonie. „Nie potrafię tego wyjaśnić” – mówił, „byłem bardzo zaskoczony, że jechałem na Plateau De Beille z najlepszymi. Nie wiem też, gdzie są granice moich możliwości” – przyznał Voeckler, zaskoczony faktem, że zachował żółtą koszulkę,

Faworyci bardziej się pilnowali, niż atakowali, co jak przyznał Alberto Contador (Saxo Bank Sungard), było mu na rękę. „Nie czułem się dziś najlepiej. Z drugiej strony, rywale nie zmęczyli mnie dziś zbytnio” – przyznał Hiszpan, który nie jest w najlepszej sytuacji. Do najgroźniejszych faworytów traci 2 minuty, a jeszcze w tym wyścigu nie pokazał dobrej jazdy. „Czuję, że z dnia na dzień idzie mi coraz lepiej” - dodał jednak.

Na tym etapie doszło do kilku kraks. Na asfalcie dwukrotnie leżał Jens Voigt (Leopard Trek), a mimo to potrafił jeszcze narzucić bardzo mocne tempo w grupie faworytów w końcówce, natomiast Laurens Ten Dam (Rabobank), który wyleciał z zakrętu na zjeździe z Col d'Agnes, szybko wrócił na rower mimo otarć i ran twarzy. Po etapie Holendrowi założono 8 szwów, jednak ten nie zamierza wycofywać się z wyścigu.

Zadowolony, że choć na chwilę kończą się góry, jest najlepszy sprinter tegorocznego wyścigu, Mark Cavendish (HTC-Highroad). Brytyjczyk na metę wjechał na 164. pozycji, prawie 27 minut za zwycięzcą. „Samo przejechanie gór było dla mnie ogromną męczarnią” – stwierdził Cavendish, który nie przepada za jazdą po górach, „to frustrujące, bo nie mogę złapać swojego rytmu. Mogę jednak liczyć na moich kolegów z zespołu. Zamiast jechać spokojnie w grupetto i odpoczywać, oni czekają na mnei i ciągną mnie do czołówki. Są niesamowici” – chwalił swoich kolegów Cavendish.

Fot.: Sirotti