Dwa dni w Paryżu

Drukuj

Paryż, na co dzień stolica mody, raz do roku, w jedną z lipcowych niedziel, staje się stolicą kolarstwa. To właśnie tam, na najsławniejszej arterii Paryża - Champs Elysees - kończy się największy wyścig kolarski na świecie, Tour de France.<

Galeria
Dwa dni w Paryżu Zobacz pełną galerię

Tym razem mogliśmy na żywo uczestniczyć w zmaganiach najlepszych kolarzy na świecie, którzy na Polach Elizejskich kończyli tegoroczny Tour de France. Na zaproszenie ŠKODY pojechaliśmy do Paryża na finałowy etap Wielkiej Pętli.


Nasz wyjazd rozpoczął się w sobotę rano, gdy w Gdańsku wsiedliśmy do samolotu. Krótka przesiadka w Monachium i o 19 byliśmy w Paryżu. Po zameldowaniu w hotelu, oddalonego od Champs Elysees zaledwie o 5 minut, udaliśmy się na spacer najsławniejszymi polami Paryża. Już wtedy dało się odczuć atmosferę wielkiego święta kolarskiego - rozstawiane barierki, tłumy zagranicznych turystów, co rusz w czapeczkach i koszulkach swojej ulubionej drużyny. Najczęściej były to barwy Team Sky, w której jeździ Bradley Wiggins, zwycięzca wyścigu. Właśnie Brytyjczyków przyjechało do Paryża najwięcej, by na miejscu móc świętować triumf swojego kolarza. Być może sami mieszkańcy nie byli tacy szczęśliwi, że zamyka się im jedną z głównych ulic miasta, ale dla wielu z nich finał TdF to także wielkie wydarzenie.

Krótki, poranny spacer w niedzielę pokazał, że w Paryżu kibice są jeszcze bardziej wytrwali, niż na etapach górskich, gdzie schodzą się około 9. Już o 7 rano w najlepszych do obserwowania kolarzy miejscach gromadziły się tłumy kibiców, przeważnie Brytyjczyków kibicujących team Sky i Wigginsowi. W miarę upływu czasu Pola Elizejskie zapełniały się, a o 10 można było tylko pomarzyć o dobrej miejscówce. My zaś skorzystaliśmy z naszego zaproszenia i udaliśmy się na lunch do restauracji Le Market tuż obok Grand Palace, wybudowanego z okazji Wystawy Światowej. Wykwintna restauracja przygotowana była na przybycie fanów kolarstwa, a każdy z nich dostał upominek. Na miejscu okazało się, że z Polski do Paryża ŠKODA zaprosiła także zwycięzcę konkursu w jednym z pism dla mężczyzn. Mieliśmy więc towarzystwo. Także w postaci sobowtóra Laurenta Jalaberta, który teraz przybrał trochę na wadze i zajął się sprzedażą samochodów w odległej Australii. Po kilku daniach, kieliszkach wina i deserze, przyszła pora na finał, czyli zmagania kolarzy na Polach Elizejskich.

Tym razem herosi na stalowych rumakach kazali na siebie długo czekać, bo zanim dojechali do Paryża, jechali iście spacerowym tempem z oddalonego o zaledwie 80 kilometrów Chartes. W miarę ich zbliżania się do mety emocje wśród kibiców rosły i co rusz kolejni wstawali z krzesełek, by dostrzec nieco więcej na telebimie ustawionym przed nami. Gdy kolarze byli już w Paryżu, zrobił się wielki szum. Tuż przed wjazdem na Pola Elizejskie i na finałową prostą - gdzie usytuowana była nasza trybuna, Tribune Elysee - weteran Wielkiej Pętli, George Hincapie (BMC Racing) przypomniał o sobie kibicom, czym wywołał gromkie brawa zgromadzonych. Obok nas siedzieli głównie fani Team Sky i BMC Racing, dobrze zorganizowani i mocno kibicujący swoim kolarzom. Z resztą, za każdym razem, gdy kolarze przejeżdżali obok, wzmagał się doping, niezależnie od drużyny.



Przez kolejne półtorej godziny, kiedy pokonywali rundy wokół Pól Elizejskich, kolarze raz za razem przemykali przed naszymi trybunami, a zaraz obok nas goście prezydenta Hollanda z Trybuny Prezydenckiej, mogli uczestniczyć bezpośrednio w wyścigu. Pod ich trybunę co rusz podjeżdżały kolejne ŠKODY, by zabrać chętnych na honorową rundkę w kolumnie wyścigu. Niestety, wstęp mieli tylko goście prezydenta... Nam pozostało więc cierpliwie czekać na finał finałów, który miał nastąpić po 17. Część kibiców nie wytrzymywała i powoli podchodziła do barierek, odgradzających trybuny od wyścigu, część wstawała z krzesełek. Potem dzwonek, ostatnie okrążenie i już tylko 10 minut dzieliło nas od finiszu. Na ustawionych kilku telebimach mogliśmy dokładnie śledzić sytuację na trasie, przez co dokładnie wiedzieliśmy, kiedy kolarze przyjadą na metę. Ostatni kilometr, chwila czekania i są. I znowu Mark Cavendish, który już po raz czwarty z rzędu triumfował na Polach Elizejskich. Jego kolega z ekipy, Wiggins, był, z kolei pierwszym Brytyjczykiem w historii, który stanął na najwyższym podium Tour de France. Na podium Wiggins podziękował licznie zgromadzonym kibicom, poprosił by bezpiecznie wracali do domu i nie upili się za bardzo. Potem jeszcze musiał przebić się przez szpaler fotografów, którzy i tak potem towarzyszyli mu w drodze do autobusu Team Sky. Tam już czekali na niego licznie zgromadzeniu kibice. Tam Wiggo znów dziękował.

Nasz wyjazd kończył się i już kilka godzin po finale po Wielkiej Pętli praktycznie nie było śladu. Złożone barierki, banery reklamowe, puste trybuny... i tylko kibice, którzy kilka godzin temu dopingowali kolarzy, przypominali, że właśnie zakończył się największy wyścig na świecie. Jeszcze kolejnego dnia, w kolejce na Wieżę Eiffla, wielu z nich ubranych było w koszulki teamowe, koszulki Tour de France i czapeczki swoich ulubionych zespołów. Kolejne święto za rok...