Skorusinske Vrchy - wycapna wycieczka

FILM

Drukuj

Cenię Słowację za trzy rzeczy. Za wycapne, złociste piwo, które leje się w tym małym kraju szerokim strumieniem, za kilka odważnych reform, których możemy pozazdrościć, no i za góry, bez których żyć nie mogę.

A ponieważ szlaki Słowacy też mają niezłe na rowerze bywam tam coraz częściej.

Długi weekend, Święto Niepodległości i czyste, niebieskie niebo. Cóż można chcieć więcej? Wystarczył rzut oka na mapę i już jechaliśmy Zakopianką w kierunku przejścia granicznego w Chyżnem. Później jeszcze tylko kilkanaście kilometrów po słowackiej stronie i mogliśmy pod kościołem w Trstenie wyciągnąć z bagażnika nasze górale. Zbyt ciepło nie było, maksymalnie 5°C, trzeba było więc ciepło się ubrać. Uczucie chłodu potęgował dodatkowo silny wiatr, wystarczyło jednak przekręcić pierwszych kilkaset metrów i zrobiło cieplej. W Twardosynie, do którego dojechaliśmy asfaltem, odbiliśmy w lewo w żółty szlak, przejechaliśmy przez środek paskudnego PGRu i chwilę później zniknęliśmy pomiędzy wysokimi świerkami. Mimo całej sympatii trzeba przyznać, że większość słowackich miasteczek i wsi jest po prostu ohydna. Nie pasują do otaczających je przepięknych gór, dlatego trzeba z nich jak najszybciej uciekać w objęcia dzikiej przyrody.


Skorusinske Vrchy from Adam Piotrowski on Vimeo.

Trasa mimo jesiennej pory była sucha i całkowicie przejezdna. Okolice Skorusynskich Vrchów, a przynajmniej trasy, po których jeździliśmy nie należą do specjalnie trudnych technicznie. Nie jest ani zbyt stromo, brak jest też większych trudności technicznych, rzecz tyczy się oczywiście głównych szlaków, na pewno znajdą się ciekawsze miejscówki, ale to wymaga dokładniejszej eksploracji. Tereny te mają jednak swój ogromny plus, a mianowicie połączenie wspomnianych łatwych ścieżek z wyśmienitymi widokami. Jadąc na wschód przed oczami mamy ostre granie Tatr, po prawej stronie urokliwą Fatrę, a z lewej najwyższe szczyty Beskidów, a to wszystko dzięki szerokim polanom będącym doskonałymi punktaki widokowym. Krótko mówiąc, jest to świetne miejsce dla wszystkich rozpoczynających swoją przygodę z rowerową turystyką górską albo tych zmęczonych zabójczymi singletrackami, dropami i innymi cudami.



Jedyny stromy podjazd podczas całej wycieczki zaliczyliśmy wspinając się na Kosaryska. Tam też urządziliśmy sobie krótki popras i odpoczynek. Tym razem nie brałem ze sobą bukłaka, bo nie specjalnie przepadam za zamarzającą mineralką. Zamiast tego przygotowałem sobie litrową herbatkę w termosie, dzięki czemu przez cały czas mogłem raczyć się tym doprawionym sokiem malinowym i cytryną, ciepłym trunkiem. Mało co tak dobrze smakuje jak porządna herbata na górskim szlaku!

 

 



Dalsza część wycieczki wiodła czerwonym szlakiem poprowadzonym szeroką i łatwą ścieżką ciągnącą się miejscami lasem, ale głównie rozległymi, porośniętymi falującymi na wietrze wysokimi trawami. Po sezonie pełnym wielu atrakcji w końcu przyszedł czas na trochę relaksującej jazdy. Po drodze myślałem o wszystkim, co spotkało mnie na rowerze w tym roku – o przemoczonych w śniegu butach w Beskidzie Małym, o kojącej zmęczone mięśnie saunie na przełęczy Lipowskiej, o goryczy, jaką czułem, kiedy wycofałem się na sam koniec MTB Trophy, o pięknych, ale miejscami szalenie niebezpiecznych szwajcarskich singletrackach, które ciągle śnią mi się po nocach, o drzewie, które cudem ominąłem w Wielkiej Fatrze, nocnym zjeździe w Dzwonkówki… i wielu innych przygodach.

 



Minęliśmy kolejno Osli Vrch, Jaworkovą i Mikulovą. Najwyższym punktem wycieczki był dla nas szczyt, od którego nazwę wzięło całe pasmo, jakim jechaliśmy. Skorusyna, bo o niej mowa, leży nad znaną z gorących basenów Oravicą. Na jej wierzchołku wybudowano stalową wierzę widokową, na którą koniecznie trzeba wyjść. Rozciąga się z niej bardzo ładny widok na Tatry Zachodnie. Popołudniowe, jesienne słońce podkreślało ich poszarpane grzbiety i ściany. Spoglądając w drugą stronę, można natomiast obserwować Jezioro Orawskie oraz sporą część Podhala. Sama wieża jest dość wiotka i kołysze się mocno na wietrze. Uczucie jest co najmniej dziwne… Schodząc w butach rowerowych trzeba uważać, bo stopnie są strome i śliskie.

 

 



Za Skorusyną został nam już tylko i wyłącznie zjazd. Z mapy nie wyglądał zbyt groźnie i rzeczywiście taki nie był. Można było się więc mocno rozpędzić. Trasa prowadziła drogami do zwózki drewna, była chyba jednak rzadko używana, bo jej stan był bardzo dobry. Po górnym, leśnym odcinku wjechaliśmy na otwarte łąki i pastwiska, na których jednak już o tej porze roku nikt nie wypasał ani krów ani owiec. Zamiast nich spotkać było można stadka saren, korzystających z (jak się wtedy wydawało) ostatnich w roku promieni słońca.

 



Na koniec zjechaliśmy do Trsteny, gdzie już tradycyjnie w hotelu Rocha zasiedliśmy do wyprażanego syra z hranolkami i tatarską omacką. Do tego oczywiście piwko i chleb ze smalcem. A co?! Trzeba trochę sadła na zimę przygotować!

 

 

 

Punkt po punkcie
Trstena - Twardosyn - Osli Vrch - Jaworkova - Mikulova - Skorusina - Trstena
 
Dystans
33,6 km
  
Data
11.11.2008
  
Skala trudności (1-5)
3.0