Zimowa Lanckorona

Zimowy freeride na pograniczu Pogórza Wielickiego i Beskidu Makowskiego

Drukuj

Freeride? Downhill? Przez myśli przelatują Wam pewnie po kolei Szymoszkowa, Wierchomla, Chełm, Śnieżnica, Żar. Lanckorona? Podejrzewam, że niewielu pomyślało o tej miejscowości ulokowanej na pograniczu Pogórza Wielickiego i Beskidu Makowskiego.

Fakt, nie ma tutaj wyciągów (część z Was pewnie w tym miejscu przestanie czytać;), ale zimą kiedy beskidzkie centra grawitacyjne przykrywa gruba kilkudziesięciocentymetrowa warstwa puchu, lanckorońskie wzgórza stają się jedną z najlepszych opcji do freeride’owych wypadów. A to raptem niecała godzina jazdy PKP z Krakowa.

Wyposzczeni po dłuższym rozbracie ze zjazdowymi emocjami zdecydowaliśmy się w końcu ruszyć kości i otworzyć mimochodem sezon 2009. Bez karkołomnych szaleństw, ot po prostu dla czystej przyjemności rzeźbienia w dziewiczym śniegu improwizowanych zjazdowych linii. Dla poczucia podmuchu wiatru wciskającego się lodowatym świstem pod kask. Dla pędu, którego smak gdzieś tlił się we wspomnieniach z ostatnich jesiennych wypadów. Zresztą co ja będę pisał, sami doskonale wiecie o co chodzi.



Po niebie rozlały się hektolitry słońca, przyjemnie ogrzewając zmrożone powietrze. Podłoże przykrywało kilka centymetrów świeżego śniegu, warunki idealne. Wspinając się po zmrożonych drogach do lanckorońskiego rynku, cieszyliśmy gałki oczne zimowymi pejzażami kontrastującej bieli pól i błękitu nieba. Uświadamiało mi to tylko, jak mało w Polsce jest słońca zimą i o ile ta pora roku byłaby piękniejsza, gdyby go było więcej (ale jak słusznie mawia filozof z pod monopolowego „trzeba było się urodzić gdzie indziej”).

 



Zostawiając te rozterki na boku wtoczyliśmy się w obuty w zimową szatę las. Pierwsze odcinki zjazdów przypominały topornością budzenie się niedźwiedzia z zimowego snu. Sztywne, drewniane ruchy, mało płynne wchodzenie w zakręty. Notoryczne nadużywanie hamulca. Pełny elementarz zjazdowych błędów ;) Z każdym kilometrem miało być już jednak tylko lepiej. Kontrolowane slajdy, coraz więcej frajdy i szybkości. Momentalnie przypomniałem sobie za co lubię Swobodną Jazdę...

Czas szybko mijał w ten krótki zimowy dzień. Za szybko. Końcówka była jednak wisienką na torcie. Zamiast przelotu główną linią zjazdową z pod ruin lanckorońskiego zamku odbiliśmy w stromo spadające nad brzeg rzeki zbocza. Freeride na dziko w dziewiczym śniegu to jest coś co każdy fan i fanka tej odmiany kolarstwa powinien zimą zaliczyć na mus.

 

 



Jazdę kończyliśmy w aurze rozszczepianych między koronami drzew promieni słońca, wyjeżdżeni, uchachani, z apetytem na więcej. Wracając do Krakowa jeszcze na moment zatrzymaliśmy się w Lanckoronie wsysając ostatnie momenty zimowego zachodu słońca. Naprawdę polecam poszwędanie się po okolicach Żaru i Lanckorońskiej Góry wyznawcom swobodnej jazdy, bo warto. Szczególnie zimą.

Zdjęcia: Piotr Marek jr, Sebastian Nagło