C'era una volta il Dolomiti - część III

Drukuj

Czołem! Jeśli jeszcze to czytacie to znaczy, że nie zanudziły Was dwie poprzednie części, z czego jestem bardzo rad :-).

Tym razem zamiast relacji będzie krótko i treściwie – chciałem przekazać potomności kilka użytecznych informacji, które mogą się przydać wszystkim, którzy wybierają się w rejon Dolomitów.

Szlaki

Szlaki na ogół są oznakowane bardzo dobrze i w przeciwieństwie do naszych, są podzielone wg. skali trudności. No, może nie tyle trudności, ile nawierzchni. W terenie są po prostu numery, ale na mapach rodzaj linii określa stan. Linia ciągła to na ogół leśna droga lub wygodna ścieżka, po której spokojnie da się przejechać rowerem, nawet jeśli nie ma tam szlaku rowerowego. Linia przerywana oznacza dla rowerzysty kłopoty – im bardziej przerywana, tym więcej trzeba targać rower na plecach. W zasadzie już najłatwiejszy przerywany szlak jest nieprzejezdny, także odradzam zapuszczanie się na takowe z rowerem, chyba że desperacko musimy zrobić skrót.



Okolice Cortiny to prawdziwe wyzwanie dla kolarza górskiego, ale głównie dzięki działalności Matki Natury, a nie lokalnej organizacji turystycznej. Szlaków dedykowanych dla MTB jest niewiele i nie są poprowadzone zbyt rozsądnie – na ogół prowadzą z punktu A do punktu B, skąd trzeba wracać tą samą trasą na dół. Niektórym może to odpowiadać, innym niekoniecznie. O wiele bardziej przyjazne dla bikerów są okolice Jeziora Garda, ale o tym za chwilę.

 


Zgoła odmiennie przedstawia się sprawa, jeżeli kogoś kręci kolarstwo szosowe. Tras jest dużo, są dokładnie opisane – kilometraż, czasówka, ciekawe miejsca po drodze, punkty widokowe. Dodając do tego fenomenalną nawierzchnię dróg, niewielki ruch samochodowy i kultowe podjazdy znane z Giro d'Italia – mamy obraz raju.

Pogoda

W punktach informacji turystycznej zawsze jest wywieszona aktualna prognoza pogody – szczegółowa na następny dzień i ogólna na kolejne dwa. I – trzeba przyznać – sprawdza się w stu procentach co do godziny. Cortina d'Ampezzo jest szczelnie otoczona górami, więc wytworzył się tam specyficzny mikroklimat. Sprawia to, że dookoła może lać, a tam przez kilka dni świeci piękne słońce. Niestety, działa to też w drugą stronę, o czym dane mi było się przekonać. Przyszedł front i prognozy z całym przekonaniem twierdziły, że przez najbliższy tydzień wszystko będzie pływać. I pływało. Tak czy siak, na prognozach można polegać.

 



Ceny

Jest drogo. Ho ho, drogo. Nocleg w schronisku to wydatek minimum 20-30 euro, za miejsce na polu namiotowym płaci się niewiele mniej. O hotelikach i pensjonatach nawet nie ma co wspominać. Oczywiście mówię to z perspektywy kieszeni polskiego studenta, jeśli kogoś stać to inna sprawa :-). Sposoby na oszczędność są – można się zaprowiantować w kraju, a spać, jak wynika z mojej relacji, można wszędzie.

 


Lago di Garda

Jezioro Garda. Największe i najgłębsze jezioro Włoch. Olbrzymie, ciepłe, bardzo malownicze. Dookoła niebosiężne szczyty, a na brzegach klimat śródziemnomorski – palmy, upalne noce i miasteczka, które ożywają po zmroku. Niestety, lało przez bite dwa dni, które tam spędziliśmy, także z jazdy nici. Zrobiłem za to rekonesans po sklepach (nawiasem mówiąc – świetnie zaopatrzonych) i mogę z całą pewnością powiedzieć, że to jedno z najbardziej przyjaznych fanom MTB miejsc w Europie. Najlepszym dowodem niech będzie fakt, że można kupić specjalną mapę, na której jest zaznaczone chyba około 30 (sic!) szlaków specjalnie dla górali. Każda trasa jest dokładnie opisana – kilometraż, czasówka, przewyższenie, nawierzchnia, skala trudności, a na odwrocie są nawet profile każdej z nich! Szczęka opada, czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Dodatkowo rozmawiałem z lokalnymi bikerami – dwóch z nich zupełnie niezależnie określiło szlaki jako “orgasmic”, więc coś w tym musi być.

 



Wnioski

Mój prywatny werdykt brzmi następująco: minimum 10 dni wolnego, najpierw szaleństwo w okolicach Lago di Garda, dzień lenistwa i imprezowania w jednej z miejscowości, a w drodze powrotnej 2-3 dni pieszego trekkingu w Dolomitach. No i modlić się o dobrą pogodę... Bo jeśli taka będzie, to staniecie u progu raju.

Na koniec specjalne podziękowania dla całej ekipy, bez której ten wyjazd nie byłby tak wspaniały. Ba, gdyby nie oni, wcale by mnie tam nie było. Aniu, Grześku, Krzyśku, Darku, Robercie - dziękuję!

Zobacz też:
C'era una volta il Dolomiti - część I
C'era una volta il Dolomiti - część II