Sylwetki mistrzów olimpijskich

Nicole Cooke i Samuel Sanchez

Drukuj

To nie była niespodzianka. W Pekinie zwyciężyli zawodnicy, których można było zaliczyć do szerokiego grona faworytów.

Szczególnie postać Nicole Cooke, zwyciężczyni kobiecej „Wielkiej Pętli” nie budzi wątpliwości. Samuel Sanchez to również postać pierwszego formatu, choć do tej pory pozostawał nieco w cieniu za bardziej sławnymi kolegami z reprezentacji Hiszpanii.

Walijski pewniak
Jeśli zdobywa się mistrzostwo kraju w kategorii seniorów mając zaledwie 16 lat, bez względu w jakiej dyscyplinie sportu, świadczy to o nieprzeciętnym talencie. Fakt, że mówimy tu o kolarstwie kobiet, konkurencji mocno niszowej, w której, mimo wszystko, łatwiej przebić się do czołówki niż w męskiej odmianie tej aktywności nic tu nie zmienia. Nicole Cooke to jedna z najlepszych współczesnych zawodniczek, która już od czasów juniorskich prezentowała nieprzeciętny potencjał. Urodzona w walijskim Swansea przygodę z kolarstwem zaczęła w wieku 11 lat. Na początku angażowała się we wszystkie konkurencje, ścigała się i na szosie i w przełajach i w MTB. Właśnie w młodszych kategoriach wiekowych rywalizowała z „naszą” Mają Włoszczowską, zwyciężając z Polką podczas mistrzostw świata w Vail. W tym samym roku została najmłodszą w historii brytyjskiego sportu mistrzynią kraju w przełajach, co nie było niczym dziwnym, ponieważ dwa lata wcześniej dokonała tego samego wyczynu na szosie. Rok 2001 był dla kariery Cooke decydujący – to wtedy postanowiła skupić się na kolarstwie szosowym, po tym, gdy w Lizbonie zdobyła dwa medale mistrzostw świata juniorek: ze startu wspólnego i w jeździe na czas.

Kariera Nicole Cooke rozwijała się powoli, ale systematycznie. Walijka kroczyła od sukcesu do sukcesu. Jako dziewiętnastolatka zwyciężyła w Igrzyskach Wspólnoty Brytyjskiej a już rok później wygrała kobiecy Puchar Świata wygrywając damskie wersje Amstel Gold Race, Walońskiej Strzały, GP Plouay i GP San Francisco. Gdyby była mężczyzną, mówiłby o niej cały świat, tym bardziej, że w kolejnym sezonie do, swojej już bardzo bogatej listy sukcesów, dołożyła wygraną w Giro Donne, czyli Giro d'Italia dla pań. Fakt, że wyścig ten trwa tydzień a nie trzy nic tu nie zmienia – to jedno z najważniejszych i najbardziej prestiżowych wydarzeń kobiecego kolarstwa.
Z takimi osiągnięciami Cooke pojechała na Igrzyska do Aten. Niewątpliwie była jedną z głównych faworytek do złota. Trudno powiedzieć, czy wtedy zabrakło jej doświadczenia, czy po prostu po wygraniu Giro i znakomitej pierwszej części sezonu najzwyczajniej w świecie nie była odpowiednio przygotowana do olimpijskiego startu. Na topie były wtedy Australijki, Sara Carrigan (złoto) i Oneone Wood (czwarte miejsce), które rozegrały wyścig marzeń.

Co ciekawe, dopiero rok później Cooke podpisała swój pierwszy zawodowy kontrakt. Cóż, kobiece kolarstwo jest jednak zasadniczo różne od męskiego – to nie te pieniądze, nie ten rozgłos i nie ten poziom profesjonalizmu. Jak widać, pozostawanie przez kilka lat w gronie, teoretycznie, amatorów, nie przeszkadzało Walijce w rozwoju kariery i startach w najważniejszych imprezach. Jeżdżąc już dla grupy Ausra Gruodis-Safi zdołała po raz kolejny wygrać Walońską Strzałę a wioząc na plecach koszulkę reprezentacji narodowej sięgnęła po srebro mistrzostw świata elity.

Kolejne lata jej kariery przynosiły dalsze znakomite zwycięstwa. W ubiegłym roku wygrała Wielką Pętlę – kobiecą wersję Tour de France. Sezon 2008 postanowiła całkowicie podporządkować Igrzyskom. Z powodów, które już wcześniej wymieniłem, dla kobiecego kolarstwa olimpijski start jest szczególnie prestiżowy. Jest to często jedyna okazja, by o paniach na rowerach usłyszał cały świat. Olimpijskie złoto ma więc dodatkową wartość, poza samym faktem pokonania rywalek w jedynym takim wyścigu rozgrywanym raz na cztery lata. Nicole Cooke mogłaby więc w wieku 25 lat zupełnie spokojnie przejść na sportową emeryturę – osiągnęła niemal wszystko – gdyby nie jeden element. W swojej bogatej kolekcji ciągle brakuje jej tęczowej koszulki mistrzyni świata elity.

Niespodzianka z Asturii
Euskaltel – Euskadi do zawodowa grupa kolarska, której zadaniem jest promocja Kraju Basków i tamtejszego kolarstwa. To niemal nieoficjalna reprezentacja tego, domagającego się swoich praw regionu, wyraz świadomości narodowej Basków. W ekipie tej jeżdżą wyłącznie kolarze baskisjcy. Z jednym wyjątkiem. Jest nim urodzony w Asturii Samuel Sanchez. Już samo to sprawia, że mistrz olimpijski jest zawodnikiem wyjątkowym. W przeciwieństwie do Nicole Cooke jest już kolarzem doświadczonym. Właśnie wkracza w najlepszy wiek – w lutym obchodził swoje trzydzieste urodziny. Choć od początku swojej kariery prezentował swoje spore możliwości a do tego reprezentuje barwy grupy, która nie jest naszpikowana gwiazdami kolarstwa, cały czas pozostawał w cieniu innych zawodników. Od początku prezentował dobre umiejętności jazdy w górach, ale raczej tych średniego rozmiaru. Zaczął się więc specjalizować w wyścigach klasycznych oraz w tygodniowych etapówkach. Nieźle spisywał się w ardeńskich klasykach. Zanim jednak został liderem na tego typu wyścigi, długo walczył o swoją pozycję w zespole. W Liege-Bastgone-Liege, Amstel Gold Race czy Walońskiej Strzale Baskowie stawiali bowiem na Unaia i Davida Etxebaria, w kolejnych latach swoją formę w Ardenach sprawdzali również Iban Mayo i Haimar Zubeldia. Również podczas etapówek Sanchez raczej pracował na innych niż dostawał wolną rękę. Nie przeszkodziło mu to jednak w latach 2003 i 2004 zajmować 6. i 4. miejsce w najbardziej prestiżowym z ardeńskich klasyków, „staruszce”, czyli Liege – Bastogne – Liege.

W 2003r stanął również na podium wyścigu Dookoła Kraju Basków, i wtedy właśnie po raz pierwszy pokazał się szerszej publiczności jako niezły czasowiec. Potwierdził to rok później, wygrywając swój pierwszy wyścig w zawodowej karierze. Escalada a Montjuïc to mało znana, ale prestiżowa impreza w Hiszpanii, składająca się z dwóch części – kryterium i czasówki właśnie. Sanchez wygrał ją dwukrotnie (2004 i 2005) i znalazł się w gronie takich kolarzy jak Laurent Jalabert, Tony Romminger czy sam Eddy Merckx (słynny „kanibal” triumował w Escalada a Montjuïc czterokrotnie). Trudno powiedzieć, czy to wtedy Sanchez uwierzył w swoje możliwości, czy zwycięstwo to zbiegło się z czasem, gdy dojrzał jako kolarz. Dość powiedzieć, że przełamał się na tyle, by zacząć walczyć o pozycję lidera swojej drużyny i odnosić coraz lepsze rezultaty w ważnych wyścigach.

W sezonie 2005 zwyciężył na etapie Vuelta Espana, zajmując równocześnie 10. miejsce w klasyfikacji generalnej. Rok później znów wygrał etap, w „generalce” był już siódmy. Na Vuelcie zbudował znakomitą dyspozycję, którą spożytkował jesienią. Najpierw w Salzburgu doprowadził swojego kolegę z reprezentacji, Alejandro Valverde do srebrnego medalu mistrzostw świata by następnie raptem kilka dni później w pięknym stylu wygrać Zuri Metzgete. W bardzo trudnych warunkach i w padającym deszczu śmiałym atakiem na ostatnich kilometrach zniszczył rywali, zostawiając w tyle m.in. Davide Rebellina. Znakomitą dyspozycję potwierdził w kolejnych zawodach, finiszując na drugim miejscu w Giro di Lombardia. Już wtedy było wiadomo, że Samuel Sanchez jest kolarzem wybitnym. Kolejny sezon być może nie był dla niego tak udany, ale fenomenalna wprost końcówka hiszpańskiej Vuetlty, trzy wygrane etapy (w tym czasówka!) dały mu trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Było to pierwsze, długo wyczekiwane miejsce na podium w wielkim tourze zdobyte przez kolarza Euskaltel – Euskadi. Nie byli w stanie tego dokonać ani Iban Mayo ani Haimar Zubeldia, gwiazdy baskijskiego kolarstwa wielokrotnie stawiane w roli faworytów Tour de France.

Rok 2008 to dla Sancheza rok prawdziwej próby. Hiszpan podjął wyzwanie zmierzenia się z rolą lidera drużyny podczas „Wielkiej Pętli”. Choć jego występ można oceniać na różne sposoby, siódme miejsce i dobra postawa podczas górskich etapów to bez wątpienia znakomity rezultat. Jazda we Francji, po której Sanchez kilka dni odpoczywał, przyniosła również dodatkowy efekt. W Pekinie zaprezentował znakomitą dyspozycję i choć nie był liderem swojej drużyny (Hiszpanie bardziej stawiali na Valverde, który jest bardziej utytułowanym kolarzem, szczególnie w wyścigach jednodniowych oraz Carlosa Sastre, zwycięzcę TdF) zrobił to, co do niego należało. Gdy w decydującej fazie wyścigu znalazł się w czołowej grupce, wygrał sprint przed doświadczonym królem klasyków, Davide Rebellinem.

Co jest ważne i, w jakiś sposób w obecnych czasach wyjątkowe w rozwoju kariery Samuela Sancheza, to fakt, że jego nazwisko nigdy nie pojawiało się w kontekście którejkolwiek z afer dopingowych.

FOTO: https://www.nicolecooke.com/ ; https://www.samusanchez.com/