TransAlp oczami Arka i Marcina, etap 3.

Drukuj

Etap liczący prawie 100 kilometrów i 2000 metrów przewyższenia, ale co najciekawsze, wszystko to na jednym podjeździe. Najpierw do góry, potem zjazd. Plan był prosty pod górkę zabrać się z dobrą grupką i do końca wieźć się na jej kole:) <br />

Etap liczący prawie 100 kilometrów i 2000 metrów przewyższenia, ale co najciekawsze, wszystko to na jednym podjeździe. Najpierw do góry, potem zjazd. Plan był prosty – pod górkę zabrać się z dobrą grupką i do końca wieźć się na jej kole:)
Start każdego etapu jest spokojny, nie ma wysokiego tempa, jedynym zagrożeniem są szarżujący ludzie. Tempo powoli się rozkręca, dochodzimy do naszych polskich wartości tętna, ale peleton nie maleje. Jedziemy z grupą około 70 teamów, czyli 140 osób! Podjazd wjeżdża pomiędzy dwie góry, wije się wzdłuż rzeki. Gdy zbocza gór zbliżają się do siebie, droga wbija się w jedno z nich. Tunelami i galeriami przejeżdżamy pierwsze 15 km, wtedy skręciliśmy z głównej drogi. Jeszcze chwile wąska asfaltówka, ale w cale nie jest lekko, tutaj asfalt często wylewa się w miejscach, gdzie po szutrze nie dałoby się już podjechać… Gdy wjeżdżamy w ścieżkę, czołówka przyciska. Peleton się rozciąga. Po kilku kilometrach znów asfalt, chwilka oddechu. W tym miejscu łapiemy plecaki z bukłakami. Od kogo? Grzesiek wyjechał 1,5 godziny przed nami, żeby wywieźć je na 22 km. Na wysokości 1900 m kończy się droga, zaczynamy jechać szlakiem. Turyści dopingują, co kawałek stoją grupki z różnymi akcesoriami do robienia hałasu:). Na szlaku jest co raz więcej kamieni, głazów po których trzeba skakać. To z roweru, to znów wskakujemy, żeby trochę podjechać. Pojawia się również śnieg, a gdzie go już nie ma to ścieżka jest rozmoczona. Oprócz pokonywania utrudnień na szlaku przyszło się nam jeszcze przeciskać pomiędzy krowami, wręcz musieliśmy je przepychać ze ścieżki. Wysokość 2232 m n.p.m. osiągnęliśmy po prawie dwóch godzinach. Był to 32 kilometr i generalnie pozostał zjazd… 63 kilometrowy:). Najpierw szuter: długa prosta i zakręt 180 stopni, a po zewnętrznej przepaść i tak kilkanaście, a może więcej razy. Rozerwane grupki kolarzy zjeżdżały się w większe i zaczynały wspólnie pracować. W grupce około 6 teamów wyskakujemy na asfalt, po zmianach rozpędzamy się do 50 km/h. Zaczyna się zjazd, podciągając się jeden za drugim w tunelu dochodzimy do 90km/h! Do końca etapu jedziemy w takiej grupie, trzeba zachować siły na kolejne etapy. Na końcówce kilka singli, grupka się trochę porwała i do miasteczka wpadamy na jej czele. Na wąskich, brukowanych uliczkach nie oddajemy prowadzenia do mety. Z czasem 03:44:46 zajmujemy 26 pozycję, do pierwszego strata 17 minut. Na mecie w Brixen czeka już na nas „obsługa techniczna” bidony z regeneracją itd… Krótki rozjazd, prysznic, masaż, posiłek, ogarnianie rowerów, posiłek, wyjście na miasto – połączenie rozjazdu z oglądaniem dekoracji i pasta party, pisanie relacji, posiłek i spanie….