TransAlp oczami Arka i Marcina, etap 2.

Drukuj

Etap 2, czyli pierwszy rowerowy. Gdy po przebudzeniu ujrzeliśmy przebłyski słońca, a deszcz, tak jak było w prognozach, ustał w nocy, odetchnęliśmy z ulgą. Tym samym wiedzieliśmy, że etap się odbędzie. <br />

Etap 2, czyli pierwszy rowerowy. Gdy po przebudzeniu ujrzeliśmy przebłyski słońca, a deszcz, tak jak było w prognozach, ustał w nocy, odetchnęliśmy z ulgą. Tym samym wiedzieliśmy, że etap się odbędzie.
Dzień wcześniej na odprawie poinformowano nas o kilku zmianach. Start przełożony na godzinę 11, a trasa została znacznie skrócona, bo o 30 km: z 88 km do 55. Powodem był zalegający śnieg na ostatnim szczycie wznoszącym się na 2300 m. Na odprawie wyjaśniony został również powód odwołania 1 etapu – anomalie pogodowe: 40 cm śniegu skutecznie uniemożliwiłyby nie tylko podjeżdżanie, ale byłoby niezwykle niebezpiecznie na zjazdach. Zdjęcia zrobiły wrażenia na każdym.



Na starcie ustawiliśmy się o 10 godzinie, dzięki norweskim „braciom” na cannondaleach udało nam się wcisnąć bliżej przodu, ale i tak przed sobą mieliśmy ponad 100 osób. W pierwszym sektorze zostali umieszczeni czołowi zawodnicy z poprzedniego roku. Oczekując na start i spoglądając na najbliższy szczyt uświadomiliśmy sobie w co się wpakowaliśmy:). Tłumy kibiców i spiker podgrzewali atmosferę. W końcu start, najpierw uliczkami miasta – ciężko się przebić. Skręt w lewo, jeszcze chwilka asfaltu i szuter rozpoczynał pierwszy 7 kilometrowy podjazd. Ciasno, ale powoli przesuwamy się do przodu, mijamy kolejnych ludzi cały czas kontrolując siebie nawzajem. Tak wyglądał cały podjazd. Na szczycie tłumy kibiców krzyczących, bijących w bębny, potrząsających grzechotkami, wrażenia nie do opisania. Widoki również, wierzchołki szczytów ośnieżone, poniżej zieleniutka trawa. Kolej na zjazd, najpierw wąski, bardzo kręty asfalt przez las. Kolejny podjazd rozpoczynamy w kilkunasto osobowej grupce, nie znamy swojej pozycji. Głównym wyznacznikiem jest dla nas tętno, pamiętamy o tym co nas czeka przez najbliższe dni. Dzięki nowemu polarowi, model RS 800CX Bike, mogę ustawić sobie 3 różne dane na jednym wyświetlaczu i takich 6 konfiguracji – bajka! Przed podjazdem ustawiam ten z aktualną wysokością, dystansem i tętnem – tyle mi potrzeba. Równa jazda punktuje, pod koniec podjazdu przechodzimy kilka zespołów, słyszymy głosy kibiców „neun und zwanzig”. Dodało nam to dodatkowego kopa, nie spodziewaliśmy się tak dobrego miejsca na początek. Do szczytu doganiamy kolejny zespół, kilka razy rozglądnęliśmy się w około – dla tych widoków warto. 1082 m w pionie pokonaliśmy w godzinę i 4 minuty – prędkość wznoszenia 1001 m/h:). Z 1688 m zaczynamy zjeżdżać, przed nami 13 kilometrów krętego szutrowego zjazdu, prędkości na prostych dochodzą do 80 km/h, a każda taka prosta zakończona skrętem o 180 stopni. Cały czas musimy być czujni. Po 18 minutach znów jesteśmy na 600 m n.p.m. Do mety jeszcze mała chopka – 100 metrów w pionie, po 7 kilometrach widzimy już banery i słyszymy komentatora. Z czasem 02:30:01 po 57 km meldujemy się na 23 pozycji w kategorii MEN. Super! Od razu bidony z Nutraxx Regeneration i krótki rozjeździk. Po dojeździe na camping masaż, posiłek, ogarnianie sprzętu we wszystkim pomagają nam Asia, Grzesiek i Paweł. Dzięki!

Zmykamy jak najlepiej wypocząć przed jutrzejszym 95 kilometrowym etapem.

Pozdrawiamy
Marcin i Arek