3. Puchar Świata oczami Mai

Puchar Świata XC#3 (03.05.2009, CDM, Houffalize, Belgia)

Drukuj

Trzecia edycja tegorocznego Pucharu Świata zawitała do belgijskiego Houffalize. Uwielbiam to miejsce, gdyż na czas zawodów jest ono w stu procentach opanowane przez kolarzy górskich i ich kibiców.<br />

Trzecia edycja tegorocznego Pucharu Świata zawitała do belgijskiego Houffalize. Uwielbiam to miejsce, gdyż na czas zawodów jest ono w stu procentach opanowane przez kolarzy górskich i ich kibiców.
Miasto tętni kolarskim życiem, tłumy krążą po ulicach i „miasteczku wystawowym”, wszystkie knajpy przeżywają oblężenie, z głośników rozlokowanych w całym miasteczku rozbrzmiewa muzyka i przede wszystkim wszędzie widać kolarzy. Niewątpliwie prawdziwy fan kolarstwa powinien choć raz dotrzeć do Houffalize by zasmakować tej niesamowitej atmosfery.

Moi najwierniejsi kibice, czyli oczywiście moja rodzina już dawno pokochała zawody w Houffalize i dlatego też w miniony weekend mogłam liczyć na naprawdę solidne wsparcie. A było ono potrzebne, gdyż trasa w Houffalize należy do jednej z najcięższych na jakich przyszło mi się ścigać, więc samo jej pokonanie wymaga nie lada kondycji i dużej woli walki z własnymi słabościami. W tym roku organizatorzy dodali nowy odcinek – wyjątkowo trudny technicznie podjazd z korzeniami, skałami i stromymi zakrętami, co w „mokrych” warunkach było niemożliwe do pokonania. Na szczęście chmury wypadały się trzy dni przed naszym startem i podczas wyścigu było już całkowicie sucho.


Podobnie jak w Offenburgu na starcie wyścigu elity kobiet pojawiły się cztery Polki (ja, Ania Szafraniec, Madzia Sadłecka i Ola Dawidowicz). Mój numer startowy – „13” – zapowiadał, że to będzie szczęśliwy start. Zaczął się jednak pechowo... Przegapiłam moment, w którym sędzia zaczął wyczytywać zawodniczki (byłam przekonana, że usłyszę nazwiska przez megafon...), chcąc się dobrze rozgrzać. Było bowiem przed czym się rozgrzewać – zaraz po starcie miałyśmy do pokonania bardzo stromy 500 metrowy odcinek po asfalcie, więc wskazane było przygotować do niego dobrze swoje mięśnie. No i przedobrzyłam, bo gdy podjechałam na start wyczytanych było już ponad 20 zawodniczek. W związku z tym zamiast miejsca w drugim rzędzie przyszło mi stać w czwartym... Byłam tak wściekła na siebie, że... jeszcze bardziej mnie to zmotywowało do zaciętej walki.

Niestety mimo dobrej rozgrzewki nogi piekły pod górę niemożliwie... Wiem jednak, że to samo uczucie mają zawsze wszystkie zawodniczki, więc nie odpuszczałam ani na moment. Świetnie wystartowała Magda Sadłecka, za którą podążyłam i dzięki temu na szczycie znalazłam się na 12 pozycji. Zaraz za mną była też Ola i Ania, więc sytuacja wyglądała całkiem nieźle. Razem z Anią udało mi się dojść grupkę liderki, w której oprócz Austriaczki Lisi Osl jechała Irina Kalentieva i Eva Lechner. Ciężko mi było jednak się w niej utrzymać. Lisi i Eva szybko odjechały do przodu, Ania jechała w towarzystwie Iriny, a ja jakieś 15 sekund za nimi. Na drugim okrążeniu zaczęłam czuć na plecach oddech Giorgi Gould i Sabine Spitz. Ta druga zdołała mnie dogonić, nie zamierzałam jednak tak łatwo się poddać... Razem z Sabine dogoniłam Irinę Kalentievą i Anię oraz podjęłam próbę „ucieczki”. Niemka jednak była silniejsza, ale za to zdołałam zostawić w tyle Rosjankę. Na mecie zameldowałyśmy się w „olimpijskiej” kolejności (Spitz, ja, Kalentieva), szkoda tylko że przed nami było jeszcze 6 zawodniczek... Nie ma jednak co narzekać – 8 miejsce to naprawdę dobry wynik, a myślę, że także dla Sabine Spitz jej 7 było satysfakcjonujące.


Zawody wygrała – można powiedzieć „nareszcie” – Marga Fullana, która ostatnimi czasy zawsze prowadzi i w końcówce brakuje jej sił na utrzymanie pierwszej lokaty. Tym razem udało jej się odeprzeć ataki świetnej Kanadyjki – Catherine Pendrel (już w sobotę pojawi się ona na moim wyścigu w Jeleniej Górze) oraz nieco „słabszej” tego dnia Chinki Ren Chenguan. Hiszpance z całą pewnością pomógł w tym wyjątkowo krótki dystans – nie wiedzieć czemu organizatorzy zapewnili nam „tylko” 1,5 godziny męki, czyli 15-30 minut mniej niż żądają tego przepisy. Swoją drogą ciekawe, czy zaliczone zostaną punkty do rankingu UCI (przepis mówi, że wyścig musi trwać co najmniej 1h30’’, a było 1h25’’...). Lepiej by tak było, gdyż w Houffalize jako kraj zawalczyłyśmy mocno, co jest niezwykle ważne w kwalifikacjach do Igrzysk w Londynie. Obok mnie, w pierwszej dziesiątce zameldowała się Ania Szafraniec (10 pozycja), na 15 miejscu finiszowała Ola Dawidowicz, a na 24 Magda Sadłecka. Warto też wspomnieć o drugiej pozycji Oli w kategorii do lat 23 (do zwycięstwa zabrakło jej zaledwie 10 sekund...) oraz trzecim miejscu naszego teamu CCC Polkowice w klasyfikacji drużynowej.

Tak jak w elicie kobiet wyścigi stają się coraz bardziej interesujące i nieprzewidywalne (każdy Puchar Świata wygrywa inna zawodniczka), tak wśród mężczyzn znów nie było niespodzianki. Pewne zwycięstwo odniósł Julien Absalon, który z całą pewnością będzie, a właściwie już jest legendą kolarstwa górskiego. Drugi był – świetny w tym roku - Wolfram Kurchat, a trzeci Ralph Naef. Nasi panowie poprawili się w stosunku do ubiegłego tygodnia – Marek Galiński był 42, Darek Batek 90, Kornel Osicki 121, a Rafał Hebisz miał -1 okrążenie. Wyścigu z powodów technicznych nie ukończył Adrian Brzózka.


Kolejna edycja Pucharu Świata za trzy tygodnie w Madrycie. Nie jest on naszym szczęśliwym miejscem, jednak już raz udało mi się go „odczarować” zajmując czwartą lokatę, więc miejmy nadzieję, że teraz także dopisze mi szczęście! Na starcie stanę z numerem 11 i tym razem na pewno się nie spóźnię... ;)

Foto: Andrzej Piątek