Włoszczowska: Wracam na wysokie obroty

Drukuj

O swoim zdrowiu i Igrzyskach w Tokio, a także naprzemiennym szczęściu w Mont-Sainte-Anne, zmianach w XC i zamiłowaniu do dropperów, opowiedziała nam Maja Włoszczowska, z którą porozmawialiśmy u progu jej powrotu do regularnych, mocnych treningów.

Bikeworld.pl: Od momentu, gdy poinformowałaś, że jesteś zmuszona wycofać się z rywalizacji w otwierających edycjach Pucharu świata mija miesiąc. Jak się czułaś i czy udało Ci się już dojść do pełni zdrowia?

Maja Włoszczowska: Jak zwykle w przypadku sportowców, mając kłopoty zdrowotne chciałam zbyt szybko nadrobić zaległości. Gdy dobrze się czułam, zaczynałam trenować, potem znów chorowałam i tak kilka razy. Pozornie było Ok, a zaraz znowu musiałam pauzować. Podjęliśmy więc z trenerem decyzję, w naszej opinii jedyną słuszną, by niezależnie od samopoczucia po prostu odstawić totalnie rower na jakiś czas, aby w pełni odbudować siły i odporność organizmu. Chcieliśmy dać mi możliwość na pełną, najwyraźniej potrzebną regenerację. W tej chwili wracam do treningów i ogólnie czuję się dobrze, wprowadzam się obecnie do bardziej intensywnych ćwiczeń. Oczywiście szkoda mi startów w Pucharach i moim wyścigu (Jelenia Góra Trophy Maja Włoszczowska MTB Race – przyp.red.), ale mój cel jest wysoki i są nim przyszłoroczne Igrzyska olimpijskie. Dlatego podjęliśmy decyzję by teraz nieco odpuścić. Oczywiście mi szkoda, również wobec kibiców, którzy liczyli na mnie w startach z których musiałam zrezygnować, ale widocznie przez te 20 lat kariery taki sezon musiał się trafić. Obecnie robię wszystko, co mogę, żeby wkrótce znów ścigać się w jak najlepszej formie.

BW: Czy wpływ na obecną sytuację mógł mieć Twój szczególnie ciężki start w etapowym wyścigu Cape Epic, podczas którego miałaś też drobne problemy ze zdrowiem?

MW: Tak, na pewno był to spory bodziec osłabiający. Wiedzieliśmy o tym, że to wyzwanie dla organizmu, dlatego start w RPA zaplanowaliśmy w tym roku, a nie przyszłym, olimpijskim, w którym nie mogę sobie pozwolić na takie eksperymenty. Cape Epic jest bardzo ciężki, już samo przejechanie wszystkich etapów to hard core, a walka o podium była niesamowicie ciężka. Przyjechałam tam w bardzo dobrej formie, jeśli nie życiowej, a samopoczuciem w trakcie i po nim byłam nawet zaskoczona. Kolejne dni znosiłam dobrze, ale organizm był mocno obciążony i gdy podczas jednego z etapów mocno się wychłodziłam, dopadła mnie infekcja. Kierując się jednak zasadą, że jeśli objawy występują tylko powyżej szyi, to można kontynuować, jechałam dalej i fizycznie czułam się naprawdę dobrze. Zmęczenie wyszło jednak po czasie...

Widzę jednak, że wielu zawodników po Cape Epic ma podobne problemy. Annika Langvad, która obecnie pauzuje za sprawą kontuzji nadgarstka, dopóki startowała, narzekała na brak świeżości. Nino Schurter mówił mi, że dopiero w Novym Meście poczuł się lepiej, a dotąd trzymało go zmęczenie po etapówce w RPA. Weźmy też pod uwagę, że dla kobiet Cape Epic jest też cięższy, jedziemy wolniej, więc ścigamy się dłużej niż mężczyźni. Tak jak rozmawiam z różnymi zawodnikami, to widzę, że jedni mają po tym wyścigu sezon życia, inni są w lekkim dołku, a ja mam nadzieję, że dzięki tej przerwie uda mi się w tym sezonie jeszcze co nieco powalczyć.

 
 

BW: Na czym więc skoncentrujesz się w dalszej części obecnego sezonu?

MW: Nie pojechałem dwóch edycji PŚ, więc w generalce mam tam znikome szanse. Wobec tego, moim głównym celem są Mistrzostwa świata w Mont-Sainte-Anne, tym bardziej, że tamtejsza trasa mi bardzo odpowiada. Potrafiłam tam jeździć genialnie, potrafiłam też całkowicie źle, ale wierzę, że uda mi się przygotować formę i sprzęt, a szczęście mi dopisze i będę mogła powtórzyć te genialne wyniki (Maja Włoszczowska została tam Mistrzynią Świata w XCO w 2010 roku – przyp.red.).

BW: Tego życzymy, przeszłość pokazuje, że zawsze po różnych podobnych przerwach wracałaś mocniejsza.

MW: To jest częsty problem u zawodowych sportowców. Treningi, starty i inne zobowiązania, które posiadamy nie pozwalają nam na wypoczynek wtedy, gdy jest on potrzebny. Kontuzje i choroby są więc często formą wymuszenia na nas przerwy na regenerację, której my sami nie potrafimy, albo nie chcemy sobie dać. Tak było teraz w moim przypadku… 

BW: Czy to jest trudne, że sezon startowy zaczęłaś właściwie zimą i potrwa on wiele miesięcy?

MW: Nie narzekam, że aby dobrze się przygotować, musiałam styczeń i luty spędzić trenując na Gran Canarii. Cieszę się, że zawodowe życie sportowca zmusza do takich ucieczek w ciepłe rejony. Choć z drugiej strony, żałuję, że nie mogę więcej biegać na nartach biegowych, które uwielbiam. Mam jednak bardzo słaby układ odpornościowy i to dla mnie jedyna opcja żeby przygotować formę na tak wczesne starty. Kiedyś, gdy byłam jeszcze nieco młodszą zawodniczką, praktycznie całe zimowe przygotowania wykonywałam na nartach i to dobrze działało. Natomiast obecnie, okres zimowy spędzam przeważnie w Hiszpanii, nie mogę więc powiedzieć, że tego nie lubię… Podobnie ze ściganiem, mam na to siłę, bo zawsze po zakończeniu sezonu bardzo porządnie odpoczywam od roweru. Nie wsiadam na niego przez miesiąc. To wprawdzie kosztuje trochę cierpienia po powrocie do jazdy i pierwszy miesiąc jest trudny, ale gwarantuje brak wypalenia. Teraz też czuje się świetnie, mam ogromną ochotę by dużo jeździć na rowerze. 

 

BW: Z tego co mówisz, trening na przestrzeni lat zmienił się więc dość mocno w Twoim przypadku. Jak Ty na to patrzysz, co obecnie jest nowego, co Ty robisz inaczej niż kiedyś?

MW: Gdybym mogła, wciąż zimą najchętniej biegała bym tylko na nartach. Mój cykl przygotowań zależy jednak przede wszystkim od startów. Jeśli pierwsze poważne imprezy są w marcu, tak jak w tym roku, czy w przypadku zeszłorocznego PŚ, to od grudnia muszę już jeździć na rowerze. Sam trening, sprzęt i rozwój wiedzy na temat ćwiczenia z mocą bardzo się zmieniły. Zupełnie inne są też wyścigi. Kiedyś to była typowa wytrzymałościówka, dla zawodników z ,,silnikami diesla”, na rundzie był jeden bardzo długi podjazd i jeden zjazd, teraz wyścigi cross-country są bardziej interwałowe, wymagają ogromnej dynamiki i siły. Wszyscy też jeździmy na rowerach MTB z miernikami mocy, wszystko jest analizowane przez trenerów, właściwie to uważam, że czasem tej analizy jest nawet za dużo i można zwariować od mnogości dostępnych danych, a gubią się gdzieś sygnały wysyłane przez organizm. Osobiście, zawsze staram się znaleźć balans między czytaniem sygnałów wysyłanych przez ciało, a tym co widzę na komputerze, ale bez wątpienia, to są bardzo pomocne narzędzia. 

BW: Skoro jesteśmy już przy zmianach na przestrzeni lat, to – mając przekrój z 20 lat – powiedz, co sądzisz o współczesnych wyścigach XCO?

MW: Zmiany są super, bez nich byłoby nudne. Nowoczesne wyścigi są dużo bardziej widowiskowe i zacięte. Przykładowo w 2004 roku na mistrzostwach Europy w Wałbrzychu byłam druga, mając aż 4 minuty straty do Gunn-Rity. Teraz w czterech minutach przyjeżdża czasem 30 zawodniczek. Podniósł się także poziom trudności technicznej tras. Kiedyś mały drop budził sensację, teraz na nikim takie przeszkody nie robią wrażenia. Dzięki temu, że trasy stały się trudniejsze podniósł się oczywiście także poziom zawodników, a to znów oznacza lepsze widowisko dla kibiców. Fantastyczne są też wszystkie zabiegi, które my i nasza obsługa czynią w poszukiwaniu cennych sekund w sprzęcie i treningu. Zmiany są naprawdę potężne, a wyścigi dużo bardziej spektakularne. 

Dla mnie również bardzo ciekawe jest to, jak zmienił się sam rower. Obecnie nie wyobrażam sobie mojego górala bez droppera, a czas gdy zawodnicy przekonali się do regulowanych sztyc, to moim zdaniem przełom w naszej dyscyplinie. Podobnie jak zmiana kół z 26 na 29 calowe. Niska masa roweru kiedyś była najważniejsza… teraz, oczywiście wciąż pozostaje bardzo istotna, ale nie patrzymy na ten parametr tak szczególnie jak dawniej. Kiedyś zakładaliśmy zawsze jak najcieńsze, wąskie opony o niskim bieżniku, żeby maksymalnie odchudzać rowery. Obecnie, nawet kosztem wagi ścigamy się na szerszym i lepiej układającym się do podłoża ogumieniu, które zapewnia nam lepsze właściwości jezdne. Ciekawi mnie, co nowego wkrótce się pojawi w rowerach, bo wydawać by się mogło, że nic się już nie da polepszyć, a regularnie trafiają się kolejne nowe rozwiązania, które rewolucjonizują MTB. Mówiło się w pewnym momencie o próbie wykorzystania grafenu do budowy ram, póki co, jednak karbon cały czas króluje. Cieszy mnie bardzo, że Kross postanowił stworzyć własną fabrykę ram karbonowych. Nasi inżynierowie już pracują nad tym by na Igrzyska dostarczyć nam jak najlżejszą i jednocześnie sztywną ramę. 

 

BW: Czy po 20 latach zawodowej rywalizacji sportowej nadal stajesz na starcie w pełni zmotywowana? 

MW: Nie mam z tym większego problemu, z motywacją do treningu też nie. W tej chwili współpracuję z trenerem Krzyśkiem Zalewskim, który lubi eksperymentować i aplikować mi różnego typu interwały, które niekiedy są cięższe niż wyścigi. Ale ja to też lubię! Jeżeli chodzi o ściganie, to motywację mam wciąż sporą, ale muszę przyznać, że odczuwam dyskomfort podczas przepychanek na starcie. Często na tym tracę, nie mam już takiej agresji potrzebnej do przepychania się na pierwszych metrach wyścigu, tego niestety nie czuję. Natomiast, nadal uwielbiam rywalizować i mogę przekraczać strefę swojego komfortu. Zaryzykować na ciężkich technicznie fragmentach, przekraczać swoje bariery na trudnych zjazdach. Tłokiem na starcie staram się nie przejmować, a jedno co dobre, to na Igrzyskach, które są moim głównym celem, jest dużo mniej zawodniczek i znacznie łatwiej przebić się do czoła stawki. 

BW: Twój cel sportowy jest jasny i są nim Igrzyska olimpijskie w Tokio, mimo to, angażujesz się w wiele projektów pozasportowych, jesteś bardzo medialna i można odnieść wrażenie, że działasz równolegle na kilku polach. Jak udaje Ci się tym sterować i czy te dodatkowe obowiązki nie kolidują z treningiem?

MW: To jest dobre i niedobre. Oczywiście wymaga czasu, ale daje też odskocznię od sportu. W momencie gdy w sporcie coś idzie nie tak, zawodnik, który nie robi nic więcej zostaje tylko z problemem. Mając inne aktywności, można w nie uciec i zająć głowę sprawami, które pozwolą zapomnieć o sportowych niepowodzeniach. Ja lubię te wszystkie działania, które dają trochę oddechu od reżimu treningowego. Pilnuję jednak priorytetów, a nimi zawsze są - właściwy trening i odpoczynek. Wszyscy zawodnicy mają oczywiście też obowiązki wobec sponsorów, które po prostu trzeba wykonać, bo takie jest życie sportowca. Traktuje to jako część mojej pracy, nie analizuje tego dodatkowo. Natomiast, to co widzę, to niestety spadek tempa regeneracji wraz z wiekiem. Im bliżej do Igrzysk, tym bardziej ograniczam liczbę tych aktywności. Na sezon olimpijski w ogóle planuje je zminimalizować. Zwłaszcza podróże, których unikam jak ognia, bo to one w życiu sportowca są dużo bardziej męczące niż same treningi i starty.

BW: Dziękuję za rozmowę i powodzenia!