Ball? Kawał &$*%@!!
Kontrowersyjny właściciel marki Rock & Republic, gwiazda tablo


Nikt nie wie, ile pieniędzy od Michaela Balla dostał Mario Cipollini za powrót ze sportowej emerytury. „Super Mario” ścigany przez urząd skarbowy znalazł się w trudnej sytuacji. Postanowił więc zdjąć rower z haka i jeszcze raz pokazać się na szosie. Bez względu na to, ile Baal postanowił mu za to zapłacić, zwróciło się z nawiązką. Cipollini, choć nie wygrał żadnego etapu, zaprezentował się z bardzo dobrej strony, rywalizując jak równy z równym wśród czołowych „współczesnych” sprinterów. Każdego dnia jego obecność na starcie budziła sensację i przyciągała tłumy kibiców i fotoreporterów. Można nawet powiedzieć, że dzięki niemu kontynentalna ekipa Rock Racing zdominowała imprezę do tego stopnia, że mniej pamięta się o zwycięzcach i walce na trasie a bardziej o udziale Cipolliniego i drużyny Balla. Sam Mario musiał się czuć w tej sytuacji jak ryba w wodzie, tym bardziej, że do biura zawodów podróżował prywatnym Rolls Roycem swojego szefa. Efemeryczny powrót króla sprintu trwał tylko kilka chwil. Cipollini, choć przez moment sugerował nawet udział w Mediolan – Sanremo, znikł z peletonu tak szybko jak się w nim ponownie pojawił. Oficjalnie doszło do konfliktu między nim i Ballem. W to nietrudno uwierzyć, zważywszy na silne osobowości obu panów. Prawdopodobnie jednak Mario zrobił to, co do niego należało, skasował stosowną kwotę i wrócił na emeryturę. O egzotycznej grupie Rock Racing stało się za to wystarczająco głośno, by poniesione koszty przyniosły zwrot. Cipollini był idealną postacią: prawdziwą gwiazdą, do tego odpowiednio kontrowersyjną i należycie sławną by zbudować i potwierdzić „niepokorny” wizerunek ekipy.

Tyler Hamilton to kolejny kolarz w gwiazdozbiorze Balla, który budzi skrajne emocje. Jeszcze za czasów swojego kontraktu z grupą CSC stał się idolem tłumów. Podczas Tour de France ze złamanym obojczykiem wznosił się na szczyty heroizmu. Walcząc z bólem pokonywał alpejskie i pirenejskie wzniesienia, gdy jego dawny szef a już wówczas rywal Lance Armstrong upadł w decydującym momencie, zmusił konkurentów, by na niego poczekali. „W międzyczasie” publicznie przeżywał śmierć swojego ukochanego Labradora, publicznie pokazując się z „nieśmiertelnikiem” w kształcie kości. Był więc idolem idealnym. Po przejściu do ekipy Phonak rozwinął skrzydła a mimo kolejnego upadku w Tourze zdobył złoty medal olimpijski w jeździe na czas. Podczas Vuelty również na czas prezentował się dobrze, ale... w historii kolarstwa zapisał się czym innym. Jako pierwszy został przyłapany na zakazanej transfuzji krwi. Pewne jest, że pomogło mu to w zdobyciu olimpijskiego złota, ale dzięki kwestiom proceduralnym medal zachował. Nie ominął za to dwuletniej dyskwalifikacji, później okazało się, że należał do szerokiego grona klientów Eufemiano Fuentesa. Podczas okresu banicji rozwinął swoją fundację działającą na rzecz chorych ze stwardnieniem rozsianym, nadal trenował i brał udział w amatorskich wyścigach. Po krótkim pobycie w ekipie Tinkoff znalazł się pod czułymi skrzydłami Michaela Balla. Ze swoją podejrzaną przeszłością a równocześnie z wizerunkiem pechowca o żelaznej woli stał się ikoną grupy Rock Racing. Ze względu na przepisy antydopingowe nie mógł wziąć udziału w Tour of California. W drugiej części zaczął błyszczeć. Wygrał nieźle obsadzony Tour of Quinghai Lake a później... został mistrzem USA ze startu wspólnego! Dał tym samym swojemu szefowi wiele satysfakcji, okazję do kolejnej akcji promocyjnej zatytułowanej „Redemption” i możliwość wypuszczenia na rynek kolejnej wersji teamowych koszulek po 500$ sztuka. Samo zwycięstwo również było spektakularne, do wyłonienia nowego mistrza Stanów potrzebna była fotokomórka.
Hijo de Rudico

Nowym dyrektorem sportowym Rock Racing będzie od sezonu 2009 Rudy Pevenage. Belg znany głównie jako autor sukcesów Jana Ullricha (oraz najprawdopodobniej jego łącznik z Eufemiano Fuentesem) ma otworzyć dla grupy Balla drzwi do kolarskiej Europy. To nic, że Pevenage, znany również jako „Hijo de Rudico” (tak figurował na liście Fuentesa) ma „złą” przeszłość. W tym przypadku może być to tylko atut. Źli chłopcy Balla będą mieli złego szefa, który nad sobą będzie miał „złego” menadżera. Proszę mi pokazać inną grupę kontynentalną, o której w ostatnich dniach mówiło i pisało się tyle, co o Rock Racing. Przy okazji faktycznie pozyskiwane przez wiele lat kontakty Pevenage'a mogą pomóc w pozyskiwaniu zaproszeń do uczestnictwa w europejskich wyścigach. Pomóc ma w tym również zakontraktowanie kolejnych gwiazd z przeszłością: Francisco Mancebo i Enrique Gutiereza. Mówi się również o powrocie Floyda Landisa, właśnie barwach grupy Balla. Z taką ekipą Rock Racing może spokojnie myśleć o starcie w hiszpańskiej Vuelcie, pod warunkiem uzyskania wyższej kategorii licencji (Pro Continental).
Wygląda więc na to, że Michael Ball na poważnie zabiera się za kolarstwo a grupa o tak wyrafinowany image'u na dłużej wpisze się w, powiedzmy to szczerze, dość nudny nacodzień kolarski światek. Specyficzny „dream team” złożonych z antybohaterów ostatniej dekady, a równocześnie, mimo wszystko, postaci wybitnych, może sporo zamieszać. O ile zostanie zaakceptowany przez władze i organizatorów wyścigów. Miejmy nadzieję, że tak – widok czarnych cadillaców z trupimi czachami na maskach w kolumnie wyścigu pełnej fiatów, volkswagenów czy skód, jakkolwiek wulgarny by nie był, jest absolutnie bezcenny.
FOTO: https://www.rockracing.com, https://rockandrepublic.com