CE: Evans i George wygrywają 6. etap

9. Cape Epic (25.03-01.04.2012, SHC, RPA)

Drukuj

Kevin Evans i David George z teamu 360Life wygrali 6. etap Cape Epic. Marcin Piecuch i Arkadiusz Cygan zajęli 37. miejsce.<br />

Kevin Evans i David George z teamu 360Life wygrali 6. etap Cape Epic. Marcin Piecuch i Arkadiusz Cygan zajęli 37. miejsce.
Zawodnicy teamu 360Life przyjechali niemal 7 minut szybciej niż Christoph Sauser i Burry Stander z teamu 36One Songo-Specialized.

Kolarze mieli do pokonania 85km i 2200m przewyższeń, co dobitnie świadczy o ciężkiej charakterystyce dzisiejszego etapu. Tego dnia zawodnicy wjechali również na najwyższy punkt tegorocznej trasy - 1100 m n.p.m.

Marcin Piecuch i Arkadiusz Cygan zajęli 37. miejsce w kategorii i 44 w generalce. W klasyfikacji całego wyścigu zawodnicy Skandia SZiK Eska Team plasują się na 34. pozycji w kategorii i 46. w generalnej klasyfikacji.

Jutro do pokonania ostatni etap o długości 64km i 1350m do przejechania w pionie. Epicki wyścig dobiega końca.

Relacja Marcina i Arka
Przedostatni dzień Absa Cape Epic. W sześć dni zrobiliśmy 632 kilometry. Czyli więcej niż przejechaliśmy podczas 8 dni na Transalpie. Czasowo dwie godziny dłużej. Tymczasem teraz zostają nam jeszcze dwa dni i 150 kilometrów. W Alpach od połowy wyścigu czuliśmy, że już jest coraz bliżej i dojedziemy do mety. Tutaj wręcz przeciwnie, co dzień jest trudniej i myślimy o tym, co może nas jeszcze spotkać.

Wczoraj po walce o przetrwanie na trasie, wcale nie lżejsza czekała nas z naprawą rowerów. Skończyliśmy późno w nocy i miałem obawy jak to wszystko wpłynie na regenerację, ucieszyliśmy się, kiedy organizator postanowił opóźnić start. Zawsze to 30 minut więcej snu, zrobiło się też trochę cieplej, bo po przebudzeniu o 5:00 mieliśmy 6 stopni!

Na domiar pecha wypadliśmy z sektora A. Opowiadając o defekcie, pytamy się sędziego o możliwość wejścia do A. Dostaliśmy krótką odpowiedź: „This is Epic”. Nie ma litości, w dodatku zajmujemy 51 miejsce open, a to znaczy, że jesteśmy pierwszym teamem przeniesionym do B. Jak pech to pech.
Ruszamy i próbujemy przebijać się do przodu. Wcale nie jest to łatwe. Jest chłodno, przez co mięśnie mogą mieć problem z rozgrzaniem. Po raz pierwszy mamy kamizelkę i rękawki. Mimo wszystko nogi rozkręcają się i przebijamy się do przodu. Na pewno jest inaczej jakbyśmy jechali od razu w czubie, ale cóż – „This is Epic”. Trasa nam odpowiada, droga przypomina alpejską szutrówkę. Nie wiele było do tej pory podjazdów, które pokonywaliśmy z prędkością wznoszenia około 1000m/h. Taka droga odpowiada też naszym rowerom. Po 45 minutach, przed szczytem pierwszego podjazdu, doganiamy stałych rywali. Teraz czeka nas zjazd, już bardziej w stylu afrykańskim i znów z 400 metrów w pionie. Dalej udaje się nam przeskakiwać kolejne teamy. Na 36 kilometrze po 2 godzinach jazdy jesteśmy około 35 miejsca open. Najdłuższy tego dnia podjazd trwał 50 minut i wyniósł nas ponad 1100 metrów n.p.m. Otaczające nas góry nie pozwalają na to, żeby przejechać koło nich obojętnie. Rozglądamy się, w oddali widać zatokę i ocean atlantycki! Od szczytu z 10 kilometrów zjazdu. Bardzo ciężkiego. Zmęczone ręce od podciągania się na kierownicy, teraz wstrząsane na nierównościach zaczynają boleć. Całe ciało napięte. Wyprzedza nas kilka ekip, robimy co możemy, ale w takim terenie nie mamy już przewagi na naszych 26-tkach. Trochę zaczynamy ryzykować i wpadając w grupce w koryto rzeki rower wystrzeliwuje mnie przed siebie zatrzymując się na przeszkodzie. Zdecydowanie w takich momentach widać przewagę 29erów.

Rozpoczynając ostatni podjazd cieszymy się, że już po zjeździe. Jednak i on ciągnie się nam jakoś dłużej. Odrabiamy kilka pozycji, ale na pewno nie wszystkie. Znów kolejny zjazd i na kolejnym punkcie kontrolnym na 68 kilometrze mamy już 4 godziny. Tylko początek był szybszy i w łagodniejszym terenie. Tankuję jeden bidon, wydaje się, że do mety już niedaleko. Jednak ostatnie 20 kilometrów to single w lesie i po łąkach w jednym z bardziej znanych rejonów RPA. Nie są to łatwe drogi przygotowane dla niedzielnych rowerzystów, a wymagające ścieżki dostarczające mega frajdy z jazdy. Bandy, hopki, uskoki, mnóstwo zakrętów 180 stopni wymuszające ciągłe hamowanie i przyśpieszanie. To wszystko trwa, ale zapominamy o zmęczeniu. Znów dochodzimy kilka teamów i atakujemy. Ostatkiem sił, ale z pozytywnym efektem. 37 miejsce w kategorii i 44 open daje z powrotem awans do pierwszego sektora. Na pewno byłoby lepiej, gdyby nie wczorajsze problemy. Trudno, ważniejsze jest to, że jedziemy dalej. I chyba po raz pierwszy w tym momencie pomyślałem, że jest szansa na dojechanie do mety. Choćbyśmy mieli iść, to musimy dać radę!

Wyniki mężczyzn:

1. 360Life (Kevin Evans, David George) 3:38.05,8
2. 36ONE-SONGO-SPECIALIZED (Christoph Sauser, Burry Stander) 3:44.50,3
3. Topeak Ergon Racing (Alban Lakata, Robert Mennen) 3:47.01,6
4. Multivan Merida Biking (Hannes Genze, Andreas Kugler) 3:47.05,3
5. Bulls Men (Thomas Dietsch, Tim Boehme) 3:47.29,5
6. Bulls Men (Karl Platt, Stefan Sahm) 3:50.34,9
7. FEDGROUP-ITEC CONNECT (Brandon Stewart, Jacques Rossouw) 3:52.24,8
8. Vredestein-de Flexwinkel by Koga (Axel Bult, Bram Rood) 3:56.14,4
9. Milka-Superior Men (Chris Jongewaard, Jeroen Boelen) 3:58.05,0
10. SONGO-SPECIALIZED (Max Knox, Kohei Yamamoto) 3:58.54,3
...
37. Skandia SZiK Eska Team (Marcin Piecuch/Arkadiusz Cygan) 4:47.08,4
...
82. Sheer Determination (Maciej Dudziak/Charl Du Plessis) 5:23:52,2


Fot. © Shaun Roy/Cape Epic/Sportzpics