Wycieczka na Pilsko

Nie mów hop póki... nie dojedziesz!

Drukuj

W życiu każdego bikera przychodzi taka chwila, że postanawia sobie kupić samochód. Ale spokojnie. Nie po to by odstawić rower w kąt, tylko żeby ułatwić sobie podróże w góry i inne ciekawe miejsca.

Dlatego, gdy tylko mój czarny poniemiecki Renault był gotowy do jazdy, zapakowałem do środka Justynę oraz dwa wypasione fulle i ruszyliśmy na podbój Pilska.

Żeby było śmieszniej, startowaliśmy z Zawoi, a dokładnie z parkingu pod stokiem narciarskim Czatoża. Pogoda była idealna. Dwadzieścia kilka stopni, bezchmurne niebo, słoneczko… aż się nie chciało wierzyć, że to już jesień. Zrzuciliśmy cywilne odzienie, przebraliśmy się w rowerowe ciuchy i zaczęliśmy kręcić żółtym szlakiem. Szybko jednak zmieniliśmy go na czarny dalej granicą Babiogórskiego Parku Narodowego pięliśmy się w kierunku Przełęczy Jałowieckiej. Na widok znajomych terenów, Justynę wzięło na wspomnienia z Trans Carpatii. Nie pozostało mi więc nic innego jak posłuchać kilku opowieści, udając jednocześnie, że podjazd wcale nie jest ciężki i że w ogóle się nie zmęczyłem.



Na przełęczy skręciliśmy w prawo i obraliśmy czerwony szlak. Poprowadzony jest on granicą Polsko Słowacką i prawie na całym odcinku pokrywa się z niebieskim, słowackim szlakiem. Co kawałek straszą jeszcze relikty minionej epoki – tablice z zakazami przekraczania granicy. Ścieżka jest dość dobrze oznaczona, mimo to jak się ktoś postara tak jak my, to może się zgubić. Pierwszy raz zdarzyło się to po (nawiasem mówiąc wyśmienitym) zjeździe z Wielkiego Jałowca. Zagalopowaliśmy się i odbiliśmy w zielony szlak. Na szczęście szybko zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak i zawróciliśmy.

Drugi raz zgubiliśmy trasę na jednym ze zjazdów za Przełęczą Głuchaczki. Nagle okazało się, że jesteśmy na czarnym szlaku. Nie chciało się nam już wracać, więc mocno rozmiękniętą ścieżką zjechaliśmy do Korbielowa. Stamtąd, niestety, asfaltem dotarliśmy na Przełęcz Gminne i wróciliśmy na czerwony szlak. Byliśmy jakieś półtorej godziny w plecy w stosunku to planu. Trzeba było się sprężać, żeby dojechać do wyznaczonego celu. Okazało się jednak, że to najtrudniejszy odcinek trasy z wieloma technicznymi fragmentami i ciężkimi podjazdami. Część z nich w ogóle nie nadawała się do jazdy.

 



Kosztowało nas to wszystko sporo siły, dlatego przed bezpośrednim atakiem na Pilsko postanowiliśmy się pożywić w schronisku na Hali Miziowej. Gdy tylko czerwony szlak odłączył się od niebieskiego zaczęło się całkiem nieźle jechać. Co prawda większość podjazdów kręciliśmy z młynka, ale zabawa była naprawdę ogromna. Jechaliśmy wąską, leśną ścieżką. Spod ziemi wystawały ogromne śliskie korzenie, na których ciężko było złapać przyczepność. Na jednym z takich technicznych podjazdów, pedałując na najmiększym przełożeniu usłyszałem zwiastujący problemy zgrzyt i poczułem brak obciążenia na korbach. Aż się bałem sprawdzać, co się stało. Shit! Urwany hak! I po zabawie! Z Piska nici! Wrócimy w ogóle przed nocą do samochodu!? Co za idiota nie bierze zapasowego haka w góry!? Co tu robić? Do auta mieliśmy przynajmniej 30 km górami. Żadnego rozsądnego asfaltu ani transportu. Po maratonie w Karpaczu w 2005 wiedziałem, że nie ma zbyt dużych szans na zrobienie singla w warunkach bojowych, dlatego zdjąłem łańcuch i przerzutkę i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Z góry całkiem nieźle się jechało. Stracha miałem tylko na technicznych odcinkach. Progi i półki skalne też musiałem odpuszczać. A szkoda, bo zjazd był bardzo smakowity. Wszystkie podjazdy z buta. Mała różnica jeżeli chodzi o prędkość, bo na młynku niewiele szybciej bym pojechał, ale kolejne kilometry w raczej wyścigowych butach SPD nie należały do przyjemności. Nie mieliśmy też gdzie uzupełnić wody a nasze zapasy szybko się kurczyły. Zwykle nie mam skłonności do narzekania, ale przestało mi być wtedy specjalnie do śmiechu. Co gorsza, po jednym ze zjazdów, coś mi się zaczęło tłuc w zawieszeniu. No nie! Nie dość, że wycieczka się lekko schrzaniła, to w dodatku wahacz dostał luzów!? Nowy rower. Tyle kasy! Co gorsza, wydawało mi się, że luz się powiększa. Do tego nie mogłem zlokalizować owej awarii. W końcu jednak wziąłem się za dokładne oględziny. Aż mi ciarki po plecach przeszły, gdy zobaczyłem, co się stało. Rozkręciła się jedna ze śrub na łożysku wahacza. Jeszcze kilka zjazdów i wyłamałaby się, co spowodowałoby straszne spustoszenia. Szybko dokręciłem łożysko i na szczęście już więcej ten problem się nie powtórzył.

 

 



Żeby ominąć Wielkie Jałowiec Justyna zaproponowała skrót przez Słowację. Żółtym szlakiem przejechaliśmy u podnóża góry i asfaltowym odcinkiem dotarliśmy z powrotem do Przełęczy Jałowieckiej. Uff… najgorsze było za nami. Teraz czekał na nas tylko pięciokilometrowy zjazd do parkingu. Nie przejmowałem się już za bardzo tym, że jedziemy po pościnanych gałęziach, bo co miałem urwać już urwałem ;). W końcu jakoś dotoczyliśmy się do samochodu. W sumie mieliśmy jednak sporo szczęścia, przede wszystkim, dlatego, że dotarliśmy jeszcze przez zmrokiem, pogoda była idealna i w porę naprawiłem rozkręcony hak.

Nauczka jednak pozostała. Góry pokazały swoją moc i znów dały lekcję pokory. Podeszliśmy do tej wycieczki zbyt na luzie. Następnym razem będziemy jednak mądrzejsi i lepiej przygotowani. I już się nie mogę doczekać kiedy znów zaatakujemy Pilsko!

 

 

 

 

 

 

 

Punkt po punkcie
Zawoja Czatoża - Wielki Jałowiec (1169 m mnp) - Pryecy Guchaczki (830 m nm) - Krzyżówki - Korbielów - Przełęcz Gminne (809 m npm) - Las Suchowarski - Prz. Gminne - Student (935 m npm) - Beskid Korbielowski (955 m npm) - Horne Hluchacky (SK) - Przełęcz Jałowecka (998 m npm) - Zawoja
 
Dystans
~85 km
 
Data
24.09.2006
 
Skala trudności (1-5)
4.0
 
Mapa
 



Jeżeli sami chcielibyście przejechać opisywana trasę lub zorganizować inną wycieczkę w tych okolicach polecamy mapę Beskid Śląski, Beskid Żywiecki (skala 1:50000, wydanie 6, rok 2007) wydawnictwa Compass.
Dwustronna, cieniowana mapa obejmująca bardzo duży obszar całego Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, grup górskich cieszących się dużą i zasłużoną popularnością wsród turystów. Na północy sięga po Bielsko-Biała, na zachodzie po Skoczów i Ustroń, na południu po worek raczański i Lipnicę Wielką, zaś na wschodzie - Maków Podhalański.
Mapa posiada siatkę GPS.

Więcej informacji na stronie firmy Compass: https://compass.krakow.pl



Foto: Justyna Frączek&Ampi