Czy boisz się ciemności?

Drukuj

Wbrew pozorom, jazda po zmroku jest relatywnie bezpieczna. Dwumetrowe osiłki raczej nie zapuszczają się w las, a w razie czego, ze względu na cichą okolicę, charakterystyczny szelest dresu daje się słyszeć odpowiednio wcześniej.

 

 

Uff… oddychasz ciężko i wyłączasz laptopa. Mało przytomnym wzrokiem dostrzegasz, że sprzątaczka nerwowo pokasłuje wyraźnie dając Ci znać, że pora iść już do domu. Delikatny trzask drzwi w samochodzie na chłodnym, podziemnym parkingu i pierwsze, ciche dźwięki ulubionej płyty, pozwalają Ci mocno się przeciągnąć i złapać chwilę oddechu. Dziś udało się zamknąć wszystkie sprawy tylko w 9 godzin. Znajdziesz więc jeszcze czas na trening. Łapiesz się na tym, iż sam nie wiesz, jak dojechałeś do szlabanu. Zagięcie czasoprzestrzeni? Portier leniwie macha ręką. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że ma Cię za wariata.

Zjadłeś kolację, dzieciaki odrobiły lekcje. Jak szybko zapomina się podstawy z matematyki. Nawet żona się nie sprzeciwia, gdy po cichu wyciągasz rowerowe buty. Za oknem ciemno, lekko wieje, ale masz już szczerze dość trenażera. Alternatywą jest nic nie robienie i oszukiwanie samego siebie w sezonie. Mimo wszystko, przez chwilę całkiem kuszącą. W końcu Twój wzrok pada na starą, od dawna nie używaną lampkę. Kiedyś kochałeś jazdę nocą. Dziś, Twe miłości stały się nieco bardziej przyziemne. Niewidzialna miotła podnosi tumany kurzu w głowie. W końcu stare uczucie nie rdzewieje.

Jedziesz szutrową drogą poza miastem. Blada plama światła tuż przed Twoim kołem, wydaje się bardzo nikła. Hmm… kiedyś to był przecież sprzętowy top. Ostatnio jeździłeś raptem… no dobra. Chyba 2 lata po ślubie, czyli jakieś 6 lat temu. Szkoda czasu na myślenie o nim. W końcu jesteś w lesie. Wjeżdżasz na szlak. To Twój ulubiony singiel, znasz go jak własną kieszeń. Ale chyba nie dziś. Drzewa wydają Ci się być wyższe i bardziej posępne niż za dnia. Co chwilę przybierają najróżniejsze kształty, cienie wydają się przemykać pomiędzy ścieżkami. Ciężki akumulator trzęsie się w koszyku na bidon, a na lampce zapala się czerwona dioda. Nikłe światło żarówki przygasa, cienie podchodzą coraz bliżej. Robi się coraz chłodniej, jesteś zmuszony do szukania drogi i coraz wolniejszej jazdy. Po raz pierwszy kichasz. Zupełnie wypadłeś z rytmu, kręci Ci się coraz ciężej. Zasuwasz zamek pod samą szyję i nagle zauważasz, że wieje wyjątkowo zimny wiatr.

 

 

Często lubimy myśleć, iż kreujemy nasze losy. Niestety życie nierzadko wprowadza swoje własne, bolesne korekty i to, co zaplanowałeś rano, wieczorem możesz oglądać w zupełnie innej perspektywie. Powtarzalność treningów i tras, potrafi wprowadzić nudę i zniechęcenie nawet do najbardziej udanego, rowerowego związku. Gorsze dni w pracy, problemy dnia codziennego, choroba. Wszystko to demotywuje i prowadzi do marazmu, zobojętnienia. A czasem po prostu nie da się zrobić treningu za dnia. Aby taki stan rzeczy nie zniechęcił nas do kolarstwa, dobrze jest od czasu do czasu poczuć powiew świeżości, aby złapać wiatr w skrzydła. Potrzeba bodźca, który na nowo odkryje uroki tego, co przecież kochasz. Jednym z takich sposobów, który osobiście sprawdziłem, jest jazda nocą.

Na świecie jak i w Polsce, można znaleźć wiele stron oraz forów dyskusyjnych, skupiających fanów tego typu aktywności. Internauci porównują, lutują, "modują" i tworzą coraz to mocniejsze lampki; walka o prym trwa. Ponoć to wciąga i gdy raz spróbujesz, będziesz chciał więcej. Jazda w zorganizowanej grupie potrafi szybko aktywować całą masę endorfin, ale też wymaga podporządkowania się określonej godzinie, trasie i tempie najsłabszego. Samotność daje możliwości, ale ogranicza motywację. Wybór złotego środka należy do Was.

 

 

Wbrew pozorom, jazda po zmroku w terenie jest relatywnie bezpieczna. Dwumetrowe osiłki raczej nie zapuszczają się w las, a w razie czego, ze względu na cichą okolicę, charakterystyczny szelest dresu daje się słyszeć odpowiednio wcześniej. O ile nie mieszkasz w Kanadzie, gdzie prawdopodobieństwo spotkania z niedźwiedziem jest mniej więcej takie, jak u nas z kurą na wsi, ze strony zwierząt również (raczej) nic Ci nie grozi. Co prawda pamiętam nieoczekiwane spotkanie z watahą dzików i to, jak wypaliłem i tak już dostatecznie przekrwione oczy dwoma tysiącami Lumenów największemu odyńcowi, ale są to zdecydowanie jednostkowe przypadki. Nie można dać się zwariować, bo jak kiedyś rzekł pewien Fryderyk, gdy zbyt długo patrzysz w czeluść, czeluść zaczyna patrzeć na Ciebie. Najważniejsze, to optymalne zaplanowanie trasy, zapewnienie sobie skutecznego oświetlenia, dobra odzież i… nieco chęci.

 

Gdy zajdzie słońce, jazda staje się czymś zupełnie odmiennym od tego, co znasz za dnia. Ścieżka wije się w różne strony, łatwo przeoczyć charakterystyczne punkty. Światło padające na drogę, jak i gałęzie drzew tworzy niezwykły spektakl cieni. Pełen niedopowiedzeń, domysłów i gry z Twą wyobraźnią. Ten sam szlak odkrywasz na nowo, delektujesz się jego smakiem. Las pachnie inaczej, dźwięki stają się bardziej tajemnicze. Brak wielu dodatkowych bodźców, którymi bombarduje Cię dzień, po ciemku zanika. Jesteś tylko Ty, rower i las. Robisz swój trening, a mózg wyłapuje jedynie to, co potrzebne do zadowolenia. Odpoczywasz psychicznie, dotleniasz się, w łóżku zasypiasz jak dziecko.

Na początek właściwym będzie zaplanowanie sobie trasy, którą dobrze znasz. Nie za długą; nocą będzie wydawać Ci się, że jedziesz szybciej, niż w rzeczywistości. Dlatego też można łatwo przecenić moc swoich okablowanych łydek. Z garści ubitych ścieżek, odrobiny krętych, pofałdowanych singli, oraz szczypty wygodnych szutrów, przyrządzisz doskonale sycące, kolarskie danie.

Nawet, gdy na zewnątrz wieje, w lesie będzie spokojniej i przyjemnie. Nie warto zakładać na siebie bardzo ciepłej odzieży. Prawdopodobieństwo tego, że poczujesz to „coś” i zechcesz się wyszaleć jest na tyle wysokie, że głupio byłoby się przegrzać. Mimo wszystko dobrze jest włożyć do tylnej kieszeni wiatrówkę, na wypadek, gdyby przyszło Ci zmienić dętkę. Co prawda wszechobecne trzaski, czy też wściekła, szarżująca locha broniąca pasiastego podlotka, któremu właśnie przejechałeś po racicy mogą Cię rozgrzać, jednak lepiej dmuchać na zimne. Dosłownie!

 
 

 

Sednem sprawy, jest oczywiście wybór właściwego oświetlenia. W zamierzchłych czasach, gdy po Ziemi rozchodził się jeszcze donośny ryk Tyranozaura, rowerzyści korzystali z żarówek halogenowych. Miały one oczywiście swą zaletę: świeciły ciepłą, przyjemną dla oka barwą. Niestety ciężkie akumulatory i krótki czas działania były zbytnio kontrastującymi wadami. Jednym z pierwszych, dobrze znanych w kraju nad Wisłą zestawów, był Mirage od Sigma-Sport. Choć teraz brzmi to śmiesznie, na tamte lata 5 Watowa żarówka i olbrzymi, ołowiowy akumulator pozwalały puścić się po bezdrożach i liznąć rowerowej przygody w nowym wydaniu.

Raz czy dwa, udało mi się zebrać dużą grupę osób o podobnym poglądzie na świat i ruszyć na ciemne szlaki. Pamiętam do dziś, jak niemal 10 pędzących rowerów idealnie mieściło się w ciasnych zakrętach singli, nikle oświetlanych naszymi ubogimi lampkami. Pokonywałem ów szlak niezliczoną ilość razy za dnia i w danym momencie wydawało mi się, że mogę więcej, jadę szybciej, pewniej. Tak, to gra wyobraźni. Ale o nią właśnie chodzi! Nie broń się przed tym, tylko jej się poddaj i pozwól nieść się na skrzydłach przez las. Gdy piekliśmy kiełbaski nad ciepłym ogniskiem, jego blask tańczył wokół nas. Raz szybciej, raz wolniej, żyjąc swoim tempem. Las był cichy, drzewa szumiały swoje opowieści tym, którzy chcieli je wysłuchać. Wszystko to, co złe, denerwujące, męczące, zostawało daleko w mieście. Bo naprawdę nie jest dobrze widzieć z okna bloku, że nieopodal do późna w nocy palą się światła, a ludzie siedzą przy biurkach nad stertami papierów. Jak dobrze było wtedy wyjść poza schemat normalnego życia.

 

 

Jednak nie zawsze Twoi znajomi mają wolny czas, jesteś wtedy zdany na siebie. Najgorsze co można zrobić, to zacząć się zastanawiać. Często zdarzało mi się stać przy oknie i kontemplować minusy pójścia na rower. Że za zimno, za daleka trasa, może zacznie padać. I czasem przegrywałem walkę z własnymi demonami. Ale jak przyjemnie robiło się po kilkunastu minutach, gdy odjeżdżałem z dala od cywilizacji! Nic nie rozprasza uwagi, jak za dnia, cieszysz się ciszą i harmonią, jaką tworzysz na ścieżce z rowerem. Warto czasem podnieść się z krzesła, dostrzec inny punkt widzenia i nowe możliwości. Spróbuj, nie tracisz nic.

Bo wyobraź sobie, że gdy słońce zachodzi, ulice pustoszeją. Miasto kładzie się do snu, a Ty ruszasz w las. Wszechobecna cisza koi, a delikatny szum wiekowych drzew uspokaja. Na szlaku jesteś tylko Ty i Twój rower. Uśmiechasz się skacząc przez korzenie, gdy widzisz grę cieni na korze dębów. W oddali płonie łuna aglomeracji, a Ty właśnie ładujesz swe wirtualne baterie. Czasem warto zwolnić, przygasić światło i wsłuchać się w szum tafli uśpionego jeziora. Albo porzucić choć raz reżim kolarskich treningów i upiec gdzieś kiełbaskę, oraz posiedzieć przy blasku ciepłego ogniska. Patrząc na poświatę uśpionego miasta, które jutro będzie znów tętnić swym normalnym życiem. Wrzuć czasem na luz, spróbuj czegoś nowego. Baw się i czerp z kolarstwa to, co najpiękniejsze.