Dariusz Gil: Po prostu tym żyję

Drukuj
Dariusz Gil
Dariusz Gil

Dariusz Gil, wielokrotny przełajowy mistrz Polski, członek kadry kraju, należący bez wątpienia również do czołówki światowej, w niesamowicie ciekawych słowach opowiada nam o swojej karierze, zachodnim oraz rodzimym cyclocrossie i wielu innych!

Jego medali mistrzostw Polski w przełaju zliczyć nie sposób, a samych tytułów mistrzowskich zgromadził 10. Wychowanek klubu POM Strzelce Krajeńskie już w kategorii juniorskiej zdobył brązowy medal Mistrzostw Świata w przełaju, a po przejściu do elity ciągle należał do przełajowej czołówki, ścigając się z powodzeniem na zachodzie, podczas największych wyścigów CX na świecie. Sporo czasu spędził również na MTB, biorąc nawet udział w pierwszym wydaniu Tour de France MTB, gdzie wygrał etap! Tak w olbrzymim skrócie prezentują się najciekawsze sukcesy ze sportowego życia Dariusza Gila, który w specjalnym wywiadzie opowiedział nam trochę o minionych latach. 

bikeWorld.pl: Wielu kibiców zastanawia się, co obecnie dzieje się w życiu Dariusza Gila. Czy buty kolarskie definitywnie zostały zawieszone na kołku? 

Dariusz Gil: Każdy kolarz po skończonej karierze coś musi robić, żeby utrzymać rodzinę, a więc pracuję jak wszyscy... a buty kolarskie ubieram, raz, dwa razy w miesiącu. Zdecydowanie jest to teraz bardziej hobby niż kolarstwo. Jeszcze dwa lata temu jeździłem z grupą amatorską z Poznania z Piotrkiem Pawlakiem, ale oni bardzo profesjonalnie do tego podchodzą, za szybko jeżdżą... Było fajnie i wesoło, ale dla mnie to już trochę za dużo. Wiązały się z tym dalekie wyjazdy, a ja już się w życiu wyjeździłem na wyścigi, także odpuściłem. Piotr zostawił mi rower, żebym jeszcze pojeździł, także może za rok, może za dwa wrócę na wyścigi na rowerach górskich i może trochę pojeżdżę. Póki co wolałbym zająć się innym hobby i spróbować czegoś innego. Tak to w skrócie wygląda.

bikeWorld.pl: Obserwowałeś niedawno Mistrzostwa Polski w Bytowie, więc nie kusi Cię powrót na przełajowe trasy?

DG: No tak, jak oglądam to mnie nosi. Kiedy widzę wyścigi, to po prostu żyję tym...

bikeWorld.pl: Tym bardziej, że pewne osoby, z którymi się ścigałeś dalej jeżdżą.

DG: Tak, tak... Ci którzy kiedyś się nie wyjeździli, czy którzy nie byli w jakiś sposób przetrenowani, tak jak to było w moim przypadku, jeszcze kontynuują ściganie. Trochę im tego zazdroszczę, a z drugiej strony wymaga to też wiele czasu, także nie ma nic za darmo... ale każdemu kibicowałem, każdemu klaskałem, także było super wszystkich zobaczyć. Zawsze jest to okazja, żeby zapytać „to Ty jeszcze jeździsz?!” (śmiech).

bikeWorld.pl: Jeśli jesteśmy już przy temacie mistrzostw w Bytowie. Jak oceniasz w tym roku rywalizację i same mistrzostwa? Niestety Mariuszowi nie udało się odzyskać tytułu.

DG: Sama impreza bardzo mi się podobała. Trasa była super – świetnie zlokalizowana, widowiskowa, a do tego była bardzo trudna. W niedzielę błoto podeschło i stało się bardzo ciężkim do jazdy. Do tego dochodził silny wiatr. Wszystko to sprawiło, że było dużo, dużo ciężej niż na normalnym polskim przełaju – trasy typu lewo, prawo, różnie to wygląda – a trasa tutaj była naprawdę rewelacja.

A sama rywalizacja... no nie poszła po mojej myśli, bo oczywiście chciałem żeby Mariusz wygrał, żeby Remek dobrze wypadł. Chłopaki niestety też są już trochę wymęczeni, bo ścigają się praktycznie od września, mają już bardzo dużo wyścigów i nie są dobrze dysponowani. Mariuszowi brakowało nieco dynamiki i to nie było to. Marek Konwa miał z kolei parę wyścigów w tym sezonie, można je policzyć na palcach, jest świeżutki i to było widać, że zdecydowanie lżej sobie jedzie. To był zresztą już wcześniej problem przełajowców, którzy się ścigają na zachodzie, tak samo mój, jak i Tadka Korzeniowskiego oraz pozostałych chłopaków. Jak przychodziły mistrzostwa Polski byliśmy już podmęczeni sezonem, bo te wyścigi były tak wymagające – podróże do Belgii i z powrotem, czy do Włoch, Hiszpanii, Szwajcarii – to było męczące i dla nas mistrzostwa Polski były zawsze trudne. 

bikeWorld.pl: Poruszyłeś tu bardzo ciekawy temat, czyli Wasze wyjazdy zagraniczne. Można powiedzieć, że Twoje roczniki przecierały zagraniczne szlaki na zachodzie – w przełajach, ale również w MTB. Jak to wyglądało za Twojej kadencji, mieliście jakieś wsparcie ze strony chociażby PZKol? Obecnie sytuacja nie wygląda zbyt kolorowo.

DG: Kiedy my jeździliśmy też nie nie było kolorowo... może mieliśmy troszkę lżej, bo mieliśmy zgrupowania z kadry przełajowej, wyjazdy na Mistrzostwa Świata też jakoś były opłacane. Teraz PZKol chyba zastanawia się w ogóle, czy kogoś wysłać na Mistrzostwa Świata, czy jest po prostu sens. A dlaczego tak jest? Po prostu trochę słabiej jeżdżą chłopaki, mało wyjeżdżają, a to z kolei wiąże się z całym przygotowaniem. Nie ma kadry przełajowej, jest mniej wyścigów, więc zawodnicy na własną rękę próbują startować gdzieś na zachodzie. To jest wszystko bardzo trudne, a trener jest tylko selekcjonerem i z tego co widzi po wynikach nie wysyła nikogo na Mistrzostwa Świata. Oczywiście, że nie będzie sukcesu, jeżeli nie ma jakiegoś systemu przygotowań, wspólnych wyjazdów i konkretnych planów. Poza tym jest to nieolimpijska dyscyplina, chłopaki z tego nic nie mają, a do tego się tylko dokłada, bo nie ma z tego pieniążków. Po prostu lubią to – chcą i jeżdżą. 

bikeWorld.pl: Skoro gadamy już o tym zachodzie, może pamiętasz jakieś najcięższe wyścigi. Gdzie był największy poziom. Przychodzi Ci coś do głowy?

DG: Powiem Wam, że tam wyścigi na przełaju są wszystkie ciężkie, bo czy trasa płaska, czy po pagórkach, każda jedna jest ciężka, bo jest tam zwyczajnie wysoki poziom i wszyscy szybko jeżdżą. Wyścig 1. czy 2. kategorii jest na takim samym poziomie jak Mistrzostwa Świata, bo na MŚ może startować, jeśli dobrze pamiętam, około 8 czy 9 Belgów? A na zwykłym wyścigu w Belgii startuje takich Belgów z podobnym poziomem 20, więc dlatego tak to wygląda. Dlatego jest piekielnie trudno, żeby wejść nawet w dwudziestkę na belgijskim wyścigu drugiej kategorii.

bikeWorld.pl: Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, że jest tam taka rywalizacja, nawet wewnątrz reprezentacji...

DG: Dokładnie! Tam, żeby pojechać na jakiś Puchar Świata, zawodnicy eliminują się z wyścigu na wyścig, podczas gdy w innych krajach brakuje zawodników do kadry, a szkoda! To jest tak świetna dyscyplina. Wszystko by się ruszyło, gdyby była to olimpijska dyscyplina, bo moim zdaniem jest ciekawa i bardzo widowiskowa – godzina jazdy po małej rundzie, wszystko temu sprzyja. 

bikeWorld.pl: A czy któryś z Twoich sukcesów szczególnie zapadł Ci w pamięć?

DG: Tak naprawdę każdy ze swoich sukcesów doceniam, ale wiele pozostawiło we mnie również swojego rodzaju niedosyt, bo dużo tych startów miałem, w wielu wyścigach zajmowałem czołowe pozycje i czy chodzi o Mistrzoswa Świata, czy Puchary Świata, cały czas byłem blisko, ale ciągle mi czegoś brakowało. Może trochę szczęścia, może jakiegoś innego profesjonalnego treningu, przygotowań. Wtedy w Polsce przełaj również nie był dyscypliną traktowaną aż tak poważnie, jak było chociażby jeszcze dawniej. Teraz jakoś nie przychodzi mi na myśl jakiś konkretny sukces, bo było ich dużo i każdy można fajnie wspominać. 

Jechaliśmy z kadrą jeszcze przecież pierwsze Tour de France na MTB. Tam wygrałem jeden etap, na jednym byłem trzeci. Pamiętam, że Marek Galiński też tam dobrze jeździł w czołówce. Jako drużyna jechaliśmy tam bardzo dobrze bo skończyliśmy jakoś na drugiej, może na trzeciej pozycji jak się nie mylę.

Dziś już mało kto o tym pamięta, bo wyścig nie jest kontynuowany, a był właśnie taki Tour de France, nazywał się również Tour de VTT (TT z francuskiego to MTB). Nie stał się tak popularnym wyścigiem jak szosowy TdF, bo wypuszczali nas wysoko w góry, a tam kibiców było coraz mniej, więc może dlatego nie zyskał większego rozgłosu. Muszę przyznać, że przez tydzień szło naprawdę super ściganie – dwa etapy dziennie, to była prawdziwa rzeźnia.. Spaliśmy w namiotach – to było coś podobnego jak Paryż-Dakar. Wszystko skupione było w namiotach, a z wyścigiem przejeżdżała cała karawana – owszem jedzenie było profesjonalne, ale poza tym żadne spanie po jakiś hotelach, jak teraz na szosach, że rower podstawią im pod tyłek i jadą (śmiech). Tam mieliśmy jedynie mechanika, który po nocach reperował i szykował nam rowery, a poza tym nie było żadnych pralek nic takiego. My po dwóch etapach, a tu dodatkowo zmęczeni praniem. Taka to była przygoda! Super było, rewelacja. 

Wtedy mieliśmy też dobry poziom, jeździliśmy w Pucharach Świata, pamiętam, że w Budapeszcie wygrałem eliminację, później jechałem w pierwszej trójce i zabrakło mi dosłownie jednej rundy – skończyłem nieco dalej. Pamiętam, że zawodnicy byli wtedy bardzo mocni.

 

bikeWorld.pl: Wspomniałeś o śp. Marku Galińskim, z którym byłeś w jednej kadrze i z którym nieraz się ścigałeś. Można powiedzieć, że przełaje były Twoją specjalnością, on znowu skupiał się na MTB. Jak wspominasz wyścigi z nim?

DG: Jako kolegę i przyjaciela Marka wspominam bardzo, bardzo dobrze. Faktycznie w przełaju byłem trochę lepszy od niego, bo cyclocross dał mi trochę lepszą dynamikę, on znowu był kolarzem bardziej wytrzymałościowym i dlatego wytrzymywał dłuższe wyścigi, ale znowu jak były jakieś krótsze, bardziej dynamiczne trasy, wtedy to on miał problemy ze mną i tak to było. On nastawił się na MTB, więc dłużej jeździł i odnosił większe sukcesy. 

 

 

bikeWorld.pl: Ty z kolei jeździłeś praktycznie cały rok.

DG: Dokładnie, zimą jeździłem przełaje, latem MTB i wydaje mi się, że powinienem to jednak rozgraniczyć, bo szybko zamęczyłem organizm. Tu byłem dobry, tam byłem dobry, tu mnie chcieli, potem tam, a ja chciałem wszędzie i tak to było. Swojego czasu nawet jeździliśmy na kryteria szosowe i bardzo dobrze nam szło, kryterium było krótkie i jak ruszaliśmy od startu to szosowcy mieli z nami problemy.

 

bikeWorld.pl: Uprzedziłeś po części kolejne pytanie. Istnieje jakiś przepis na pogodzenie występów letnich na szosie lub w MTB z zimowymi przełajami?

DG: Ciężko to pogodzić, trzeba się nastawić przygotowaniami. Szosa jest potrzebna do wszystkiego – i do MTB i CX, ale nie da się świetnie jeździć np. przełaju i MTB. W MTB gubisz szybkość, dynamikę. Jednak trzeba tam jechać długo po górach, przez co trochę trzeba męczyć, dlatego nie da się tego w pełni pogodzić. No zresztą nie ma Mistrza Świata MTB i przełajowego, nie znam takiego, chyba, że się mylę. 

bikeWorld.pl: A może myślałeś kiedyś o powrocie do przełajów, ale w roli trenera? Twoje doświadczenia z pewnością bardzo dużo by wniosły.

DG: (śmiech) Wiesz co, ciężko myślę, bo tu w Strzelcach nie mamy trenera. Trener ma już swoje lata i nie jest w stanie wypełniać wszystkich obowiązków, dlatego szuka następcy. Myślałem o tym, ale po pierwsze nie wiem czy sprawdzę się w tym, nie wiem czy się sprawdzę jako trener, a po drugie z tego, co dostanę za trenerkę, będzie mi się zwyczajnie trudno utrzymać się. Może i bym się sprawdził, może bym to pociągnął, ale życie ułożyło mi się w innym kierunku i nie mogę tego zostawić, bo różnie bywa. 

Druga sprawa – to, że dobrze jeździłem, nie znaczy, że będę dobrym trenerem. Podziwiam bardzo Andrzeja Piątka, który w sumie mało jeździł, ale był masażystą, poznał świetnie temat, zrobił AWF, uczył się i uczył, a teraz naprawdę jest świetnym trenerem, świetnym psychologiem – dla mnie to jest nr 1. 

bikeWorld.pl: Zapytamy jeszcze o Twoje subiektywne odczucie – czy w Polsce istnieje Twoim zdaniem przełajowy potencjał  na miarę Mistrza Świata?

DG: Myślę, że tak, ale ciężko powiedzieć. Myślę, że może Marek Konwa - gdyby przestawiłby się typowo na przełaj mógłby do takiego aspirować. Nie chciałbym przesadzać, ale mój syn mógłby, z tym że on całe życie ma pod górkę. Chce być dobry na rowerze, w szkole, wszędzie – jest przeambitny, robi wszystko sam, a po przyjściu do domu jest nieprzytomny, zmęczony i zasypia.

bikeWorld.pl: Jak wygląda teraz sytuacja w Strzelcach Krajeńskich? Nadal sporo przełajowców się stamtąd wywodzi.

DG: Jest sporo młodzieży, są nowe dziewczyny w młodszych kategoriach, ale nie ma póki co trenera. Trener jest już po prostu stary, nie zawsze może przyjechać na treningi, nie wspominając już o pozyskiwaniu sponsorów i klub słabo przędzie. Potrzebuje na pewno jakiś młodych ludzi, żeby zadziałali. Rafał Chmiel próbuje pomóc w trenowaniu młodych, ale sytuacja jest nadal trudna.

bikeWorld.pl: Masz może jakieś rady dla zawodników stawiających pierwsze kroki w przełajach? W Bytowie spotkaliśmy przecież bardzo wielu zawodników w młodszych kategoriach.

DG: A ilu spotkaliśmy mastersów! (śmiech) No tak... Wszyscy tak chętni i tak zapaleni do tego sportu. Życzyłbym wszystkim tym młodym, żeby oni byli tak zapaleni i tak chcieli jak mastersi. Co mogę jeszcze poradzić? Bez względu na to, czy to będzie przełaj, MTB czy szosa, ważne, żeby jeździli. A z młodzieżą jest z tego co widzę coraz ciężej, bo w internecie wszystko jest, siedzi się nocami, a potem się młodzież nie za bardzo garnie do trenowania. Były takie akcje, że trener jeździł po szkołach, próbował zachęcić młodych. No i niektórzy pojeździli tydzień, później zrobiło się zimno i łatwiej było zostać w domu przy komputerze. Poza tym też klub nie wszystko Ci zapewni, rodzice muszą dołożyć, a nie zawsze są ku temu możliwości. 

bikeWorld.pl: Dziękujemy za poświęcony czas i bardzo miłą rozmowę.

DG: Dziękuję również.

 

Fot. Archiwum Dariusza Gila, Robert Banach